środa, 2 marca 2016

Rozdział 7

Miałam wrzucić rozdział na Walentynki, ale nie dałam rady. Mam nadzieję, że się podoba. Miałam mieć więcej czasu i mieć możliwość skupienia się nad pracami tutaj, ale oczywiście studia dały mi w kość, a dokładnie moja obrona, ale rozdziały z opóźnieniem, ale nadal się piszą, więc nie martwcie się Ci, którzy czytacie, blog na pewno nie będzie opuszczony. Bety nadal brak, więc proszę wybaczyć za błędy. Proszę wyrazić opinię jak Wam się podoba rozdział. Pozdrawiam!


Kolejne dni dla Marie były nadal męczące, spała po trzy godziny dziennie, jeśli w ogóle zasnęła. Często widział ją Winchester z kubkiem gorącej kawy, ale nie mówił nic. Bobby znalazł dla nich kolejną sprawę w Pensylwani. Morderstwo mężczyzny w dziwnych okolicznościach w centrum miasta. Castiel nie pojawiał się przez ten cały czas ani razu, prawdopodobnie znalazł jakiś trop i szukał Miecza Wiary. Marie próbowała z cały sił pomóc aniołowi w znalezieniu miecza, więc czytała wszystkie możliwe książki w bibliotece Singera.

Pożegnała się z Bobbym i wyruszyli z wujem na polowanie. Marie próbowała nie zasnąć, więc pogłośniła radio i śpiewając razem z Aerosmith bujała się w aucie. Wystukiwała rytm o swoje kolana i od czasu do czasu obserwowała kiwającego się Deana i śpiewającego również pod nosem. Gdy zatrzymali się na stacji paliw dziewczyna skorzystała z toalety i kupiła podwójną czarną kawę. Winchester zaskoczony obserwował rudą idącą do auta.

- Nie za dużo tej kofeiny. Przed wyjazdem wypiłaś u Bobbyego, w czasie jazdy i teraz kolejna
- Wydaje ci się.

Wysiadła z auta i czekała na wuja. Dean tylko wzruszył ramionami i usiadł za kierownicą. Dojechali do miasteczka, wynajęli jak zawsze pokój w niedrogim moteliku; dwa osobne łóżka, telewizor, dwa stoliki, jeden pod oknem, zaś drugi między łóżkami i jedna wielka szafa, z różnymi małymi szufladami. Przebrali się jak najszybciej tylko mogli i skierowali się do kostnicy by zobaczyć zwłoki mężczyzny, który zginął ostatniej nocy w dziwnych okolicznościach. 
Obydwoje stali przy stole patrząc na mężczyznę około czterdziestki, który na środku ulicy między domami jednorodzinnymi został znaleziony martwy i pogryziony przez jakieś zwierzę. 

- W całym tym zdarzeniu to ugryzienie jest najdziwniejsze. - odezwał się patolog - Mężczyzna wykrwawił się na śmierć przez żarłacza. 
- Przez rekina? - spojrzała ruda uważnie na lekarza. 
- Tak. Te ugryzienia idealnie pasują do zębów żarłacza. 

Marie podniosła głowę znad ciała przymykając oczy, by po chwili spojrzeć na ramię denata, gdzie zielone oczy jej wuja były wpatrzone. 

- Można by nakręcić kolejną część "Szczęk" - stwierdził Dean z błyskiem w oku.

Dziewczyna przewróciła tylko oczami i wyprostowała się dziękując lekarzowi za poświęcony czas. Wyszli we dwoje na zewnątrz rozkoszując się świeżym powietrzem. 

- Faktycznie odrobinę dziwne to zjawisko. W miasteczku nawet nie ma żadnego zbiornika wodnego, najbliższy jest dopiero około 30 km. A facet zostaje zaatakowany na środku miasteczka przez rekina?
- Może to duchorekin? - zastanawiał się Dean.
- Poważnie. Duchorekin. Poważnie?

Winchester wzruszył ramionami, tylko to mu przyszło do głowy w tym momencie. Ruszyli do auta by odpocząć w motelu  i może poszukać czegoś co mogłoby im pomóc, a rano udać się do rodziny zabitego mężczyzny. 


Wczesnym rankiem wyruszyli do rodziny zamordowanego Patricka Marshalla by porozmawiać i dowiedzieć się czegokolwiek dziwnego mogło się wydarzyć w domu. Kiedy tylko przekroczyli próg, Marie od razu zauważyła jak mała dziewczynka siedząca na schodach widząc ich uciekła na górę. Pani Domu zaprowadziła Wincheterów do salonu.

- Chcieliśmy tylko zadać parę pytań, nie zajmiemy pani dużo czasu. - uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco Marie. 
- Tak oczywiście, proszę. - kobieta trzymając chusteczkę w dłoni wpatrywała się pustym wzrokiem przed siebie. 
- Długo mieszkacie w tym domu? - zaczął Dean. 
- Patrick znalazł go kiedy dostał tutaj możliwość pracy, będzie może dwanaście lat. 
- Czy zdarzały się w domu dziwne zaniki światła, albo odczuwała pani chłód?

Zdziwiona wpatrywała się raz w mężczyznę, a raz w kobietę nie rozumiejąc co może mieć dom do śmierci jej męża. Ale w końcu nie pracowała dla policji, więc może to są jakieś inne metody. 

- Nie. Nie pamiętam czy kiedykolwiek coś takiego się działo. Ale jaki to ma związek..
- Pani Marshall, czy mąż miał jakiś wrogów, ktoś mu groził? - Marie musiała odciągnąć kobietę od zadawania pytań, dlaczego to jej "partner" zadaje takie pytania. 
- Nie, oczywiście, że nie. Patrick był spokojnym, miłym bibliotekarzem. 

Marie ukradkiem spojrzała na wujka i zdawała sobie bardzo dobrze sprawę, że od tej kobiety to oni nic nie wyciągną. Wpadła na pewien pomysł, zawsze warto było spróbować i zaryzykować. 

- Przepraszam, gdzie jest toaleta? - zapytała.
- Na piętrze, pierwsze drzwi po prawej.
- Dziękuję. 

Poszła na górę zostawiając Deana z kobietą. Ruszyła przez korytarz zdecydowanym krokiem by porozmawiać z córką Marshallów. Znalazła ją na samym końcu w ostatnim pokoju. Czarnowłosa dziewczynka siedziała na podłodze i bawiła się. Dokładnie rysowała coś na kartkach papieru. Marie uśmiechając się do niej kiedy tylko ją spostrzegła usiadła naprzeciwko przyglądając się co mała robiła. 

- Cześć, jestem Marie. 
- Lucy. 
- Witaj Lucy. Co rysujesz?
- Państwo są po to by złapać kogoś kto skrzywdził mojego tatę? - zapytała podnosząc wzrok z nad rysunku. 
- Tak, chcemy złapać sprawcę i wymierzyć mu karę. 

Dziewczynka rozejrzała się uważnie po całym pokoju, jakby upewniając się, że są same i nikt ich w danym momencie nie podsłuchuje. Palcem wskazującym machnęła kilka razy w swoją stronę by przywołać rudą bliżej siebie. Marie zwęziła brwi i nachyliła się nad kartkami, przysuwając się do małej. 

- Powiem pani coś w tajemnicy. - szepnęła.
- Obiecuję, że nie zdradzę jej. 
- Ja wiem co skrzywdziło mojego tatę. 

Winchesterówna odsunęła się powoli od małej wpatrując się w nią w zaskoczeniu. Wielokrotnie słyszała od innych łowców, jak i wyczytywała w różnych księgach, że dzieci mają możliwość ujrzenia więcej niż dorośli. Lucy poszperała między swoimi rysunkami i podała młodej kobiecie. Na kartce był namalowany rekin wśród różnych domów.

- Czy mogę to ze sobą zabrać?
- Tak. - uśmiechnęła się mała. 

Pogłaskała Lucy po głowie i wyszła z pokoju zostawiając ją samą kiedy znów zaczęła rysować coś na swoich kartkach, które miała przed sobą. Złożyła rysunek i schowała go do kieszeni marynarki, którą miała na sobie. Wróciła do salonu od razu zadając pytanie pani Marshall. 

- Czy pani mąż, gdzieś ostatnio wychodził? - zapytała.

Kobieta poderwała głowę zaskoczona przyjściem Marie. Wpatrywała się cały czas w podłogę przy swoich stopach, że nawet nie usłyszała jak kobieta schodziła po schodach. 

- Przeważnie przesiadywał w domu i w pracy. Ale ostatnio z Lucy poszedł do tego nowego parku zabaw dla dzieci. Otworzyli go niedawno na Road, dzieci mogą tam się bawić oraz zjeść jeśli zajmuje się nimi opiekunka, a rodzice są jeszcze w pracy i jest pora obiadowa. 

Rudej to nic nie mówiło, ale mniej więcej wiedzieli, że i tam muszą się udać by czegoś się dowiedzieć. Podziękowali za poświęcony czas wdowie i wyszli z jej domu. Idąc podjazdem w stronę auta Marie spojrzała uważnie na swojego wujka i wyciągnęła rysunek z kieszeni podając go. Dean zaśmiał się wsiadając do auta i patrząc na to co miał przed sobą. 

- Sądziłem, że już wyrosłaś z malowania.
- Lucy go narysowała. To jej koszmar senny. - wskazała na napisy nad rysunkiem. 

Dean wpatrywał się w kolorowy rysunek i dopiero po chwili dotarło do niego, że patrzy na rekina pośród domków i wieżowców. 

- Trochę dziwne, że córka Marshalla boi się rekinów, a on właśnie ginie przez jednego?
- Wyszedł z kartki? - Dean zaczął oglądać papier ze wszystkich możliwych stron. - Coś w tym może być, trzeba by przeszukać dom pod kątem worków złego uroku.
- Na górze nie ma ani jednego.

Dean przez moment patrzył tylko przez przednią szybę i zastanawiał się nad czymś.

- Marshall miał swój gabinet na parterze, będzie trzeba go odpowiednio przeszukać. 

Marie kiwnęła głową myśląc w tym samym momencie o tym co jej wujaszek. Ruszyli do motelu by poczekać aż się ściemni i będą mogli w nocy nie budząc, a przynajmniej starając się nie zbudzić nikogo w domu, przeszukać cały dół. 
Koło północy podjechali od tyłu, parkując w miejscu, gdzie nawet żadne światło latarni nie dochodziło. Wysiedli z Impali i skierowali się rozglądając dookoła do domu Marshallów. Starszy Winchester spacerował wokół domu upewniając się, że żaden radiowóz w tym czasie nie nadjeżdża lub nie przygląda im się jakiś sąsiad. Za to Marie włamała się do domu by móc go dokładnie przeszukać. Kiedy po kilku dłuższych minutach stwierdziła, że nic nie znajdzie otworzyła okno i wyszła przez nie. Pech chciał, że zahaczyła nogawką o coś przy parapecie i z hukiem wleciała do krzaków pod oknem. 

- Nie mogłaś wyjść przez drzwi - syknął na nią Dean kiedy podniosła się otrzepując się z liści. 
- Przez drzwi to takie normalne. - wzruszyła ramionami. 

Wsiadając do samochodu usłyszeli przez CBI-RADIO policyjne, że znaleziono kolejnego mężczyznę zabitego w dziwnych okolicznościach. Po usłyszeniu ulicy stwierdzili, że byli nawet blisko, więc zanim wrócą do motelu zajadą na miejsce zbrodni. Cztery przecznice dalej zatrzymali się na parkingu obok parku. Marie wyciągnęła ze schowka legitymacje FBI i ruszyła z wujkiem gdzie już policja zaczęła zjeżdżać i rozwijać żółtą taśmę. Pokazali plakietki i zaczęli rozglądać się dookoła, ale tak aby nie przeszkodzić w śladach dla policji. Marie zauważyła w płocie wielką dziurę pokrytą krwią. Wspięła się na płot by zobaczyć jak to wygląda z drugiej strony i nic nie zobaczyła oprócz śladów kopyt. Dean rozmawiał z jednym z funkcjonariuszy kiedy podeszła do nich.

- Jerry został przedziurawiony na wylot. - odezwał się Winchester do bratanicy kiedy zostawił ich samych policjant.
- Czy ktoś go lancą przebił? Po drugiej stronie płotu są ślady kopyt.
- Rycerz na białym koniu?
- Nie ma żadnego śladu siarki, ani worka złego uroku. De, czy to na pewno sprawka ducha?

Mężczyzna wzruszył ramionami obserwując jak zabierają ciało w worku do samochodu. Nie podobało mu się to co działo się w tym momencie w miasteczku. Wiedział, że muszą znaleźć bardzo szybko sprawcę za nim dojdzie do kolejnego morderstwa.

- Jutro rano pogalopuję do rodziny Jerrego. - puścił dziewczynie oczko uśmiechając się szeroko.

Marie spojrzała na niego przewracając oczami i pokręciła głową.

- Za wcześnie?
- Zdecydowanie. - westchnęła i ruszyła do Impali.


Wcześnie rano Dean wstał i wziął szybki prysznic by zaraz pojechać do Scatsonów. Marie udawała, że śpi by wuj nie martwił się o nią. Przetarła dłonią twarz, gdy została sama w motelu. Widziała fajnego chłopaka mieszkającego obok, ale postanowiła zamiast do niego się wybrać i wybadać jakie miękkie jest  łóżko, poszła pobiegać. Gdy już wracała do pokoju dostała wiadomość od wuja, aby spotkać się na placu zabaw na Road. Miała ubrać się na luzie, aby nie rzucać się w oczy, a wiadomo, że ludzie więcej będą mówić takiej osobie niż funkcjonariuszowi, za którego podawał się Dean. Wzięła szybki prysznic i zarzuciła na siebie ciemne jeansy, jasnozieloną koszulkę, na to zarzuciła jeszcze ciemnogranatową jak jej jeansy koszulę. Związała włosy i skierowała się na Road.
Po kilkunastu minutach weszła do środka budynku, miała ochotę uciec, ale za jej plecami czuła zamknięte drzwi. Wzdrygnęła się na widok pluszowego żółwia, który przechodził właśnie obok niej. Nie cierpiała ich. Zamknęła na kilka chwil oczy oddychając głęboko i kiedy je otworzyła na szczęście nie było już tego zielonego stworzenia. Po chwili zauważyła Deana rozmawiającego z kierownikiem placu zabaw. Mężczyzna ją zauważył, ale nie dał po sobie poznać. Ruszyła w stronę ściany pokrytą różnymi rysunkami. Na samej górze były wielkie napisy "Ściana Strachu". Rysunki przedstawiały koszmary dzieci od wielkich dyń z zębami po drzewa miażdżące ludzi.

- Świetne koszmary. - westchnęła.
- Nie uwierzysz co ostatni dzieciak namalował.

Marie spojrzała na wujka, który stał na drugim końcu ściany obserwując uważnie każdy rysunek.

- Ostatni dzieciak?
- Syn Jerrego. Narysował jednorożca..

Kiwnął powoli głową uśmiechając się nieznacznie. Marie spojrzała zdziwiona na niego i po chwili dotarło do niej o co chodziło Winchesterowi. Ojciec chłopca przedziurawiony przez coś ostrego i podobnego do lancy. Róg jednorożca też się do tego nadawał.

- Wygląda na to, że to coś bierze się stąd.
- Rozglądaj się uważnie. 

Marie nieznacznie skinęła głową i odwróciła się by zrobić zwiady na placu zabaw i zatrzymała się nagle wypuszczając z płuc całe swoje powietrze i cofając się do ściany. Obok niej przeszedł pluszowy żółw z królikiem. Dean rozbawiony wpatrywał się w bratanicę uwiadamiając się po chwili co się stało.

- Nadal boisz się żółwi?
- One są okropne i takie.. Zielone..
- Zrozumiałbym gdyby to był klaun, jak u twojego ojca, ale żółwie? - Dean odwrócił się odchodząc i wtopił się w tłum by porozmawiać z rodzicami dzieci.

Rudowłosa przeczesała swoje włosy poprawiając je i mocniej związując by zaraz ruszyć między dzieci. Obserwowała co się działo na tym placu. Przysiadła się do jednego ze stolików, gdzie dzieci układały klocki, ale nie dowiedziała się niczego przydatnego, oprócz tego, że Kelly nie cierpi marchewki, a mama ją zmusza do jedzenia. Zaś Betty nie lubiła chodzić na balet, ale rodzice chcieli by została tancerką jak babcia. Po jakimś czasie Marie porzucała z chłopakami piłką do kosza, ale cały czas uważnie obserwowała uważnie, czy nie dziej się coś dziwnego, niespotykanego. Od chłopców również nie dowiedziała się niczego konkretnego oprócz tego, że dzieciaki tutaj częściej przychodzą ze swoimi opiekunkami niż z rodzicami, bo ciągle pracują. Gdy miała zamiar już opuścić plac zabaw przykuł jej uwagę jeden ze sprzątaczy, który kręcił się i wskazywał głową, aby podeszła do niego. Obejrzała się dookoła siebie czy faktycznie on wskazuje na nią i powolnym krokiem skierowała się w jego stronę. Mężczyzna miał około 40-stu lat i rozglądał się nerwowo jakby bał się, że ktoś może ich podsłuchać.

- Pani pracuje z tym facetem z FBI?

Spojrzała na niego uważnie marszcząc brwi, ale nie odpowiedziała nic czekając na ciąg dalszy.

- Nie chciałem z nim tu rozmawiać. Proszę przyjść po zamknięciu. Mam informację.
- Na temat morderstw? - zapytała podchodząc jeszcze bliżej.

Mężczyzna kiwnął tylko głową i nie mówiąc już nic. Marie wyszła z placu zabaw i wyjęła telefon dzwoniąc do wuja.

- Spotkaj się ze mną po 20 na Road.
- Coś się stało?
- Możliwe, że dostaniemy jakieś informacje.

Rozłączyła się i dostrzegła nieopodal restaurację. Postanowiła coś zjeść, w końcu wyszła dziś bez śniadania, a nie opłacało jej się wracać do motelu. Siedząc w kącie sali przed dziewczyną nagle pojawił się Castiel. Ruda wystraszyła się i rozsypała frytki po stole.

- Jezu Chryste, Castiel. Używaj w miejscach publicznych drzwi.

Mężczyzna rozglądał się dookoła przyglądając się każdej osobie znajdującej się w restauracji. Nikt nie zauważył co się dzieje, dopóki dziewczyna nie zareagowała w momencie ujrzenia anioła.

- Zapamiętam.
- Co się z tobą działo? - złapała kilka głębszych oddechów by się uspokoić i spojrzała w niebieskie oczy.
- Mieliśmy trop, ale zgubiliśmy go.
- Ktoś się bawi w ciuciubabkę?

Brunet przekrzywił głowę w bok i zwęził oczy nie rozumiejąc o czym Marie do niego mówi. Ona tylko uśmiechnęła się delikatnie, na co Castiel zareagował w środku dziwnym impulsem, ale nie wiedział co to znaczy.

- Gdzie był? - zapytała zjadając się ponownie frytkami.
- Prawdopodobnie w Australii, ale gdy tam dotarliśmy już go nie było.

Dziewczyna przygryzła dolną wargę rozmyślając nad tym. Kto mógł ukrywać miecz i w ogóle po co on był i jak z nim powinno się obchodzić. Spojrzała na anioła, który w tym momencie patrzył przez szybę restauracji. Dawno go nie widziała, ale mężczyzna nic się nie zmienił, nadal wyglądał tak jak go zapamiętała ostatni razem jak się widzieli. Potargane czarne włosy, iskrzące niebieskie oczy i ten beżowy prochowiec chowający garnitur, który miał na sobie. Anioł czując wzrok na sobie spojrzał na dziewczynę.

- Wyglądasz na zmęczoną.
- Co ty nie powiesz Sherlocku.
- Musisz się przespać.
- Skąd wiesz, że.. - spojrzała na niego zaskoczona. - Obserwujesz mnie?
- Mam na ciebie ciągle oko. - przechylił głowę wpatrując się w nią intensywnie. - Jestem twoim..
- Tak, tak wiem. Aniołem Stróżem.

Cas kiwnął głową i uśmiechnął się do Marie by zaraz poderwać głowę do góry i wpatrywać się w sufit restauracji ze zmarszczonymi brwiami. Winchesterówna od razu wiedziała co to znaczy i pokręciła tylko głową, że znów anioł ich opuszcza, ją opuszcza. Nie wiedziała, że i jemu to się nie podobało.

- Tylko drzwiami, Castiel. Drzwiami.

Mężczyzna kiwnął głową i wstał od stolika zostawiając ją samą. Skierował się szybkim krokiem do drzwi by zaraz się w nich zatrzymać i spojrzeć w zielone oczy dziewczyny.

- W tym mieście nie ma ducha. Za tymi zbrodniami stoi człowiek.

Wyszedł na zewnątrz by zniknąć za moment. Marie roześmiała się chowając twarz w dłonie, zdając sobie sprawę na miny wszystkich, którzy byli w restauracji i słyszeli słowa Castiela. Skończyła jeść i wypiła kawę na szybko, zapłaciła i wyszła z restauracji kierując się na plac zabaw, gdzie zbliżała się już dwudziesta. Zdziwiła się widząc przy placu światła policyjnego radiowozu i karetki. Podeszła do jednego z policjantów pokazując legitymację i pytając się co jest grane.

- Kierownik znalazł mężczyznę w basenie z kulkami.
- Co mu się stało?
- Trudno powiedzieć, ale wygląda na to, że coś go.. zjadło? Zostało parę szczątek jego ciała. - krzywił się funkcjonariusz.

Dziewczyna podziękowała i weszła do środka, gdzie zaraz koło niej pojawił się Dean.

- Pracownik zginął.
- Tak i to ten, z którym miałam porozmawiać.
- Ktoś coś chce zatuszować?

Kiwnęła tylko głową. Próbowali coś znaleźć, ale nie udało im się, wrócili do motelu. Siedząc przy stoliku i popijając piwo Marie opowiedziała wujowi spotkanie z Castielem i o tym jak anioł powiedział, że to żaden duch tylko człowiek. Doszli do wniosku, że jakaś wiedźma lub czarodziej, coś podobnego na pewno. Postanowili następnego dnia przesłuchać wszystkich związanych z placem zabaw. Dean jak tylko dotknął głową poduszki od razu usnął, zaś Marie męczyła się całą noc i dopiero nad ranem koło 5 udało jej się zasnąć. Dean obudził swoją bratanicę o ósmej.

- Wstawaj śpiochu! Już ósma. Ile to można spać. - westchnął wychodząc z łazienki.

Ruda przeciągnęła się ziewając szeroko. Położyła się na plecach czując wielkie zmęczenie, ale po chwili podniosła swój tyłek z łóżka i skierowała się do łazienki by wziąć poranną toaletę i ruszyć z wujaszkiem na plac, który był otwierany od godziny 9 rano. Wchodząc do środka z Deanem piła gorącą kawę i nie patrząc na pluszowego żółwia, który machał im na powitanie skierowała się w stronę bawiących się dzieci. Winchester za to poszedł do gabinetu kierownika by poinformować go, że w jego gabinecie będzie przeprowadzał przesłuchania pracowników. Marie obserwowała wychodzących, ale jak na razie nie wskazywało nic, aby ktoś się wystraszył jej wujka. Usiadła obok chłopca, który malował na swojej kartce papieru żółwia jako swój koszmar.

- Nie lubisz żółwi? - zapytała wskazując jego rysunek, chłopiec skinął głową. - Ja też. Są okropne.

Chłopiec podniósł wzrok na nią i uśmiechnął się. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Od razu wiedziała, że już nić porozumienia złapali, nie lubili tego samego.

- Są takie powolni i ta skorupa. - stwierdził cicho.
- Dokładnie, a jeszcze ta długa szyja, ohyda. - wzdrygnęła się, a chłopczyk roześmiał się. - Jestem Marie.
- Bill. - uścisnęli sobie dłonie.

Dziewczyna zauważyła wychodzącego z gabinetu pracownika, ale znów nic nie wskazywało, że to on. Czas mijał, a oni nadal nic nie mieli. Dean skończył przesłuchania i wyszedł na plac, Marie w tym momencie stała koło zjeżdżalni kiedy podszedł do niej Winchester.

- Nie rozumiem. Albo dobrze się ukrywa, albo to któreś z rodziców.
- Tylko żaden rodzic z dzieckiem tutaj nie przychodzi codziennie. Wymieniają się, albo najczęściej jest tu z nianią dziecko.

Szatyn przeczesał dłonią włosy i dopiero po chwili gdy patrzył przed siebie dostrzegł na końcu pomieszczenia drzwi, których nie było normalnie widać. Ciężko było je zobaczyć dlatego, że wtapiały się w w wielką głowę klauna i zlewały się ze ścianą.

- Będziemy musieli odwiedzić to miejsce po zamknięciu. - kiwnął głową wskazując ścianę.

Marie nie wiedziała o co chodzi dopiero po chwili też zauważyła, że w ścianie są drzwi. Ruszyła za wujkiem wychodząc z placu.
Gdy minęła już 21 wjechali Chevroletem na parking. Uzgodnili, że rozdzielą się i Dean wejdzie tylnymi drzwiami, a Marie przodem. Kiedy dziewczyna szła przez parking do budynku słyszała dziwne odgłosy, ale nigdzie nic nie dostrzegła. Kiedy znalazła się już przy samych drzwiach wejściowych usłyszała za sobą cichy huk i odwróciła się w jego stronę i zauważyła na środku parkingu Żółwia Ninja. Otworzyła szeroko oczy z zaskoczenia i nie zastanawiając się odwróciła się i nie patrząc na nic ruszyła biegiem w stronę drzwi, ale nagle odbiła się od czegoś i runęła na ziemię. Podniosła głowę i patrzyła na kolejnego Żółwia Ninja. Podniosła się i odskoczyła od niego szybko.

- Poważnie?!

Żółw zaczął iść w jej kierunku. Dziewczyna mało co myśląc puściła się biegiem przed siebie by być jak najdalej od swojego koszmaru. Nie miała zamiaru nawet zastanawiać się czy walczyć czy nie.
Dean w tym czasie wszedł do środka i kierował się do tajemniczych drzwi, sądził, że Marie powinna być już w środku, ale może miała problem z alarmem lub już jest za drzwiami. Otworzył je i wszedł do środka. Znalazł się w ciemnym pomieszczeniu, gdzie oświetlało je tylko znajdująca się w środku miska, gdzie palił się ogień około metra wysokości. Dookoła na ścianach wisiały dziwne rysunki, symbole namalowane czerwoną farbą, chociaż Winchester podejrzewał, że to pewnie krew. Usłyszał za sobą dźwięk i sądził, że to Marie, ale był to jeden z pracowników z placu zabaw, nie kto inny tylko Tony, najspokojniejszy  i nie wskazywało nic, że to on.

- Przez czarną magię zawsze się źle kończy.
- Pomaga tym dzieciom. Nie zasługują na takie traktowanie.

Dean rozglądał się dookoła i czekał aż Marie się pojawi, ale nadal nigdzie jej nie było. Mężczyzna przekręcił głowę uważnie lustrując wzrokiem Deana i uśmiechnął się krzywo.

- Czekasz na swoją partnerkę? Zapewne jest zajęta.
- Co jej zrobiłeś?! - wyciągnął broń przed siebie celując w Tony'ego.
- Obserwowałem ją uważnie. Wiem czego się boi. - uśmiechnął się szerzej.

Marie znalazła jakiś opuszczony budynek i weszła do niego zamykając jak i blokując odpowiednio drzwi. Ale to i tak nic nie pomogło, gdyż żółwie wielkości jej samej weszły bezproblemowo do środka. Złapała najbliższą rzecz jaką miała siebie, czyli kawałek jakiejś sztachety i trzymając ją przed sobą cofała się do tyłu by być jak najdalej od tych stworzeń. Poczuła nagle za swoimi plecami jakiś mebel, potwory szły prosto na nią. Zamachnęła się i uderzyła jednego sztachetą. Głowa odskoczyła mu nagle do tyłu, ale nie zdążyła się obronić przed drugim, który ją kopnął i przeleciała przez stół. Leżąc na ziemi poczuła lekkie zawirowania, ale szybko wstała łapiąc oddech. Nie zdążyła się uchylić i dostała w twarz łapą żółwia. Drugi złapał ją od tyłu unieruchamiając ręce. Oparła się z całych sił o niego i kopnęła przed sobą potwora, który szedł na nią. Przerzuciła przez siebie drugiego i kopnęła go mocno w brzuch. Chciała uciec, ale jeden z nich złapał ją za kostkę i powalił na ziemię.
Dean rozglądając się dookoła by znaleźć coś by mogło mu pomóc nie opuszczał broni z przeciwnika. Dopiero po chwili dostrzegł rysunek topielca. Był oddzielony od innych.

- Boisz się wody?

Zaskoczony Tony spojrzał na ten sam rysunek co Winchester. Szatyn ściągnął go i podchodził powoli do ognia.

- To nie tak, to oni.. Oni mu nie pomogli.
- Rodzice?
- Krzyczałem, ale oni nie słyszeli.

Dean rzucił rysunek do misy z ogniem i nagle przed nimi pojawił się mały chłopczyk, który był cały mokry, a z jego uszu, nosa i ust wylewała się woda. Złapał mężczyznę, dopóki on sam nie udusił się od wody, która wypływała mu z gardła. Po chwili chłopiec spojrzał na Deana i zniknął zabierając ciało swojego brata.
Marie próbując odkopnąć żółwia chciała złapać leżący kawałek drewna, ale nie mogła dosięgnąć. Gdy nagle potwory zniknęły zostawiając ją samą. Położyła się na plecach oddychając głęboko. Przetarła dłonią twarz i podniosła się do pozycji stojącej by zaraz skierować się do samochodu, gdzie czekał na nią Dean.

- Żółwie Ninja spuścili ci łomot.

Rozłożyła dłonie i oparła się o Impalę, gdzie Winchester śmiał się w głos łapiąc się o żebra.

- To nie jest śmieszne, De. - złapała dłonią lewą stronę, gdzie miała poobijane żebra i próbowała złapać głęboki wdech.

Wujek do niej się tylko uśmiechnął i przytulił ją całując czubek głowy.

- Już po wszystkim, żaden żółw cię nie zaatakuje.
- Mój ty obrońco. - westchnęła i wiedli do samochodu.
- Wyciągnij ze schowka dobrą kasetę, muszę się rozluźnić.

Ruda otworzyła schowek i zaczęła grzebać w nim, zdziwiona poczuła pod palcami coś miękkiego i złapała od razu wyciągając. Zacisnęła mocniej szczękę widząc przed sobą pluszowego żółwia, odsunęła szybę i wyrzuciła go za okno.

- Autostopowiczów nie zabieramy. - syknęła cicho.

Dean śmiejąc się w głos odpalił silnik i ruszył z bratanicą w stronę motelu.



1 komentarz:

  1. Sammy klauny, ona żółwie. :D Ja może nie mam takiego lęku przed tymi zielonymi zwierzątkami ale nigdy nie wzięłabym takiego na ręce. ;w;
    Rozdział super. Tak przyjemnie się go czytało! *-*
    Zaskoczyłaś mnie dodając rozdział. :D Nie spodziewałam się.
    Czekam na kolejny! ♥
    Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń