poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział 5

Tak, tak wiem, dawno mnie nie było. Nie pytajcie dlaczego, po prostu.. Życie prywatne czasem, a nawet bardzo często jest do dupy i nic nie da się na to poradzić. Lekkie zawirowania, ale wracam z kolejnymi rozdziałami. Ale nie są zbetowane, więc przepraszam za każde błędy :) Cieszę się, że wróciłam :) Mam nadzieję, że jeszcze ktoś ma ochotę dalej czytać przygody Marie. 



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ 


Do pokoju motelowego ubrana w dres weszła Marie. Przetarła dłonią krople potu, które pojawiły się na jej czole.

- Trening? - zapytał Winchester.
- Trzeba podtrzymać kondycję. Tobie też by się przydała.

Dean spojrzał na nią zdziwiony, po chwili uśmiechając się i puszczając do niej oko podniósł butelkę z piwem. Marie pokręciła nie dowierzając głową i skierowała się do łazienki, aby wziąć szybki prysznic. Do pokoju motelowego wszedł bez pukania Bobby.

- Pojawił się pierzasty?
- Nie widzieliśmy go przez najbliższy tydzień.

Dziewczyna weszła do łazienki, zamknąwszy za sobą drzwi oparła się o nie patrząc w lustro smutnym wzrokiem. Nie widziała anioła od wieczoru w muzeum, gdzie szukali Miecza Wiary. Nie miała pojęcia co się z nim dzieje, a przede wszystkim czy jest cały i zdrowy. Może teraz on potrzebował pomocy? Podejrzewała, że szuka miecza, dlatego nie kontaktuje się z nimi. Ona sama nie była w żadnych tarapatach by potrzebować jego wsparcia. Gdy parę dni temu polowali na Strzygę, anioł również się nie pojawił. Wychodząc z łazienki usłyszała głos Deana.

- Mamy robotę.

Wycierała ręcznikiem mokre włosy podchodząc do wuja. Bobby przejeżdżając przez Missuori podrzucił im papiery nowej sprawy. Ruda wzięła wycinki z gazet i zaczęła je czytać. Od 50 lat co dziesięć, znikało około pięć dziewczyn z tego samego budynku. Dziewczyna z zainteresowaniem kiwnęła głową do Deana.

- Jedziemy do Illinois.

Zebrali z motelu wszystkie rzeczy i skierowali się do Impali.

- Zawsze są to dziewczyny w podobnym wieku, około dwudziestu lat. Bardzo ładne i wszystkie miały zielone oczy.

Dean spojrzał ukradkiem w oczy swojej bratanicy. Będą musieli uważać, Marie miała tak jak ofiary szmaragdowe oczy, była dwudziestojednoletnią dziewczyną. Idealna kandydatka na ofiarę.

- Sądzisz, że porywa dla oczu? - zapytał.
- Może ma swój fetysz?

Wzruszyła ramionami odkładając teczkę z papierami na tylne siedzenie auta. Prostując się pogłośniła muzykę. Jechali przez jakiś czas w całkowitej ciszy, nie rozmawiając ze sobą, ale słuchając rocka. Marie zastanawiała się nad jedną rzeczą, która nie dawała jej spokoju odkąd ruszyli w stronę Illinois. Spojrzała uważnie na Deana, który nucił pod nosem Pink Floydów. Wzięła głęboki wdech i przyciszyła radio. Odgarnęła z oczu opadającą grzywkę i uśmiechnęła się niewinnie do Winchestera, który patrzył na nią zdziwiony. Ruda w końcu odezwała się.

- De, będąc w Illinois, będziemy nie daleko...
- Tak wiem.

Przygryzła dolną wargę patrząc uważnie na mężczyznę obok siedzącego za kierownicą Impali. Zauważyła toczoną walkę na twarzy wuja. Jego emocje zmieniały się co chwila. Od wściekłości i tęsknoty, po ból i żal. Zdawała sobie sprawę, że on od każdej możliwej śmierci u nich w rodzinie nie chodził na cmentarze. Winchester nigdy zbytnio nie przykładał się do wiary i wierzenia, że odwiedzanie kogoś na cmentarzu, to tak jakby rozmawiał z nią po przez swój własny monolog. Widział wiele rzeczy na świecie, różne stworzenia, które nie powinny w ogóle istnieć, ale wiara w Boga? To nie dla niego, chociaż spotkał anioły i demony. Nawet jeden anioł był dla niego najlepszym przyjacielem, był jak brat. Ale wiara w Ojca wszystkiego, było nie na jego siły. Dlatego Dean unikał chodzenia do Kościoła, na cmentarz. Ostatni raz był na pogrzebie rodziców Marie. Ona zaś, kiedy tylko byli blisko miasteczka, zawsze zaglądała do nich z bukietem kwiatów. Nic nie mogła poradzić, że jej wuj był zamknięty w sobie. Taki był Winchester i koniec.

- Chciałabym do nich zajrzeć. Ostatni raz byłam ponad rok temu. Chciałam zanieść im kwiaty i pomodlić się za ich dusze.
- Nikt ci nie zabrania – patrzył cały czas przed siebie na drogę.
- Pojedziesz ze mną po tym – wskazała głową na teczkę leżącą na tylnym siedzeniu – Tylko na moment.

Marie czuła rosnące napięcie, gdyby mogła dotknąć je na pewno poczułaby przeszywający prąd po całym ciele. Ponownie mogła obserwować wiele emocji na twarzy jej wuja. Siedział przed kierownicą Chevroleta nieruchomo, gdyby nie to, że jego klatka piersiowa poruszała się, uwierzyłaby, że nagle zamarł i to, że od czasu do czasu delikatnie skręcał kierownicą. Nawet nie przyspieszył czy zwolnił, po prostu jechał przed siebie.

- Mogę cię podrzucić, ale pójdziesz sama.

Po tonie głosu zrozumiała, że to koniec dyskusji na temat odwiedzin na cmentarzu grobu jej rodziców. Skinęła głową i odwróciła się w stronę bocznej szyby. Wiedziała dobrze, że mogłaby próbować przekonać Deana, ale nie chciała się z nim kłócić. Zawsze gdy to robią dzieję się coś nie dobrego.
Dojechali na miejsce nazajutrz rano. Siedzieli w małym lokalu czekając na zamówione jedzenie. Marie czytała miejscową gazetę, gdy wypatrzyła ogłoszenie o wynajem mieszkania. Dokładnie o wynajem w budynku, gdzie działy się te dziwne zniknięcie kobiet.

- Spójrz – wręczyła gazetę Winchesterowi pokazując ogłoszenie.

Kelnerka przyniosła im zamówienie. Dean przegryzając burgera spojrzał w gazetę. Uśmiechnął się pod nosem. Nie będą musieli nigdzie się włamywać, ani nie łamać żadnych możliwych przepisów. Może pierwszy raz zrobią to jak należy i pracować w budynku jako lokatorzy. Zadzwonił pod numer widniejący w ogłoszeniu i umówił się z właścicielem kamienicy na spotkanie za godzinę.
Ruda zaparkowała Impalę pod budynkiem. Dean skończył naprawiać urządzenie wyłapujące fale nadprzyrodzonych zjawisk i wysiadł z auta. Po wielu latach ulepszenia urządzenia przez łowców, w końcu zauważył jak lampki zaczęły się świecić. Spojrzał na bratanicę podnosząc urządzenie. Na pewno coś tu było i najdziwniejsze, że jeszcze dobrze nie weszli do budynku, a urządzenie odbierało już na zewnątrz fale.
Właściciel kamienicy wpuścił ich do środka i skierowali się do jednego z mieszkań na drugim piętrze.

- Ostatnia lokatorka uciekła z krzykiem. Mówiła, że tu straszy, ale przecież to śmieszne, wierzycie w duchy?

Obydwoje spojrzeli na siebie sceptycznie, Dean przewrócił oczami, zaś Marie zaśmiała się pod nosem widząc minę wuja. Po chwili wróciła do oglądania mieszkania i przyglądała się uważnie by znaleźć coś niezwykłego i nie pasującego do pokoju. Znalazła małe pęknięcie w ścianie salonu, zaś Dean chodząc po całym mieszkaniu szukał siarki lub czegoś co mogło wskazywać, że dziewczyna została porwana, a nie uciekła.

- Była tu jakaś kłótnia? - zapytała rudowłosa wskazując dziurę w ścianie.

Właściciel spojrzał na nią uważnie i przeniósł wzrok na defekt. Uśmiechnął się uprzejmie i podszedł do niej machając dłonią nonszalancko.

- Skądże, jakiś czas temu sąsiad robił remont i przy wierceniu pękła ściana. Odejmę wam od czynszu.

Ruda spojrzała uważnie na wuja, który stojąc na środku salonu rozglądał się uważnie przyglądając się sufitowi, który miał małe pęknięcie.

- Bierzemy – uśmiechnął się szeroko.

Zapłacili za pierwszy miesiąc i gdy mężczyzna opuścił mieszkanie, zaczęli się rozpakowywać. Mieszkanie miało dwa pokoje, łazienkę i kuchnie połączoną z salonem. Marie postanowiła rozejrzeć się po całym budynku i zostawiając Deana ruszyła korytarzem w stronę klatki schodowej by zacząć od samego parteru. Znalazła na trzecim piętrze przy kratce wentylacyjnej dziwną czarną maź. Nie zabrała nic ze sobą, więc pierwsze co jej przyszło do głowy to złapała kwiatka z parapetu wyrzucając go by móc wziąć doniczkę. Nabrała maź do doniczki i wróciła do mieszkania. Jutro pojedzie do miasta poszukać jakiegoś laboratorium by jej to zbadali. Wracając na drugie piętro miała cały czas wrażenie, że ktoś jej się uważnie przygląda, ale nikogo nie widziała, chociaż czuła wzrok na sobie. Weszła do mieszkania i zastała Deana siedzącego przy stole przed laptopem.

- Natrafiłam na coś – pokazała mu zawartość w doniczce.
- Mamy do czynienia z Flubberem?
- Musiałby być zielony, to jest czarne. Ale to coś nas obserwuje.

Dean spojrzał uważnie na dziewczynę.

- Widziałaś coś?
- Nie, ale czułam tego czegoś wzrok na sobie.

Skinął głową i zaczął rozmyślać nad czymś w swojej głowie. Szukali przez cały wieczór czegoś na temat tego budynku, ofiar, które zniknęły i zapadły się pod ziemię. Nagle Marie trafiła na artykuł z przed 50 lat. Czytała o morderstwach na dziewczynach, które trwały przez 20 lat. Richard Harvell zabił około dziesięciu młodych dziewczyn. Policja próbowała go złapać, lecz nigdy im się to nie udało, zawsze potrafił im się wymknąć. Wyczytała z artykułu nowszego z przed dwudziestoma laty, że prawdopodobnie Harvell już od dawna nie żyje, a zabiła go ostatnia jego ofiara. Tyle, że nie wiedzą też dokładnie co się wydarzyło i czy doszło do zabicia Harvella, gdyż dziewczyna zmarła w szpitalu z powodu poważnych obrażeń. Richard Harvell zginał w pożarze w salonie samochodowym. Wydarzyło się to ponad 30 lat temu. Spojrzała na wuja, który był w tym czasie w kuchni robiąc sobie kanapkę. Podeszła do niego z laptopem pokazując mu co znalazła.

- Mam nadzieję, że nie jest on powiązany z tymi Harvellami?

Marie uśmiechnęła się pod nosem, również pierwsze co to o tym pomyślała.

- Nie mam pojęcia. Ale Jo pewnie by coś wspomniała. Dziwię się, że nie jesteś z nią – przekrzywiła głowę wpatrując się uważnie w mężczyznę.
- Jestem łowcą nie mam na to czasu – wzruszył ramionami.

Marie prychnęła na to stwierdzenie podchodząc do stołu by odłożyć laptopa. Odwróciła się do Deana wbijając wzrok w jego plecy.

- Mój tata też był łowcą i miał rodzinę.
- I jak skończył?!

Odwrócił się porzucając swoją kanapkę i spojrzał uważnie w zielone oczy dziewczyny. Ruda zwęziła niebezpiecznie swoje i chciała coś powiedzieć, bo otworzyła już usta ale zrezygnowała. Co miała by mu powiedzieć, nie wiedziała jak się do tego zabrać. Wiedziała, że wuj ma rację, w jakimś stopniu miał tą rację. Ale z drugiej strony jej tata założył rodzinę, bo przecież zawsze o tym marzył.

- Przynajmniej przez jakiś czas był szczęśliwy.
- Uważasz, że nie był szczęśliwy ze mną, jako łowca?
- To nie tak.
- A jak?! - rozłożył ręce.

Ciśnienie zaczęło tężeć, napięcie wzrastać. Marie miała dość, przecież już nie jest tą małą dziewczynką, która wolała milczeć i nie wtrącać się w to co widzi. Dosyć, jest już dorosła i ma swoje zdanie, a czasem trzeba niektórym otworzyć oczy, jeśli mają je zabite deskami.

- Tak, że ty również miałeś szanse na szczęście, ale odrzuciłeś je. Jak zawsze. Wolisz się karać za wszystko, nawet za to co nie zrobiłeś, niż dopuścić do siebie trochę szczęścia. Wiem, że Jo jest dla ciebie ważna, zawsze była. Ale ty boisz się spróbować! Boisz się zaryzykować. Boisz się otworzyć na miłość.

Winchester stał oparty o blat kuchenny nie mówiąc nic, tylko wpatrując się w swoją bratanicę. Miała tylko dwadzieścia jeden lat, a może aż, bo była cholernie dojrzała i rozumiała więcej niż mógł przypuszczać. Odwrócił się by wziąć kanapkę i odpowiedzieć Marie, ale gdy spojrzał w miejsce, gdzie powinna być ruda jej już nie było. Usłyszał za drzwiami łazienki szum wody. Przeczesał dłonią włosy i skierował się do pokoju nie zamykając drzwi. Opadł na łóżko i wziął kilka głębokich wdechów. Po chwili Marie wyszła z łazienki idąc przez salon do drugiego pokoju.

- Powinniśmy jutro wieczorem rozejrzeć się za tym Harvellem.
- Jasne – bąknęła i zniknęła za drzwiami.

Zamknęła drzwi z delikatnym kliknięciem i rzuciła się na łóżko. Dean przetarł twarz i opadł na pościel rozmyślając o Jo. Ostatni raz widział ją ponad dwa lata temu, kiedy to Ellen zmarła i Jo została sama. Dowiedział się dopiero po całym już pogrzebie, po wszystkim, nawet nie zastanawiając się dwa razy od razu wsiadł w Impalę i pojechał do Harvell. W tamtym okresie zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej niż przez całe swoje życie. Ale wiedział, że nie może do niczego dojść, jest łowcą to jego piętno. Później wyjechał zostawiając kobietę ze wspomnieniami, a sam chowając własne uczucia do ciemnego worka kryjąc go najgłębiej w bagażniku Chevroleta, dalej polował na stworzenia nadprzyrodzone. Zawsze gdy znajdował się blisko miasteczka, gdzie Jo zamieszkiwała rozmyślał o niej, ale nie odwiedzał ją. Czasem rozmawiali przez telefon czy przez laptopa, ale rzadko, nie chciał wywlekać swoich uczuć. Przecież Winchester nie powinien kochać nic oprócz swojej roboty. Wyjątkiem od tej reguły i tak już była Marie, którą się zajmował od dzieciństwa po śmierci brata. Zawsze gdy kogoś obdarzał uczuciem tracił go, a nie chciał być już nigdy zraniony. Nigdy.


- De, u mnie cisza – przechadzała się ruda powolnym krokiem po pierwszym piętrze z krótkofalówką w jednej dłoni, a w drugiej z urządzeniem szukającym fal zjawiska paranormalnego.
- U mnie też.

Nie rozmawiali ze sobą przez cały dzień, tylko wtedy kiedy mieli omówić akcję. Czekali aż się ściemni i i będą mogli chodzić po całym budynku. Marie nie ciągnęła wczorajszego tematu „Dean i Jo”. Nie miało to dla niej już żadnego sensu, wystarczy, że i tak pokłócili się. Dean nie czuł się komfortowo z tym co się między nimi stało, zawsze gdy choć trochę się poprztykali to wydarzyło się coś nie dobrego.

- De ... - Marie właśnie wchodziła na klatkę schodową by wejść na drugie piętro.

Winchester zatrzymał się w połowie korytarza na czwartym piętrze i czekał. Poznał od razu po głosie bratanicy, że jest czymś zaniepokojona.

- Co jest?

Marie stojąc oparta o ścianę obok drzwi klatki schodowej wyciągnęła powoli broń schowaną w kaburze z tyłu pleców. Oddychała powoli i rozglądała się uważnie po pomieszczeniu, które ledwo oświetlane było przez żarówki na ścianach.

- Coś tu jest – szepnęła.
- Nie wystrasz tego, gdzie jesteś?
- Na klatce schodowej między pierwszym, a drugim piętrem.

Dean ruszył bez zawahania w stronę drzwi prowadzących na klatkę schodową. Wyciągnął broń i schodził po cichu na dół tam gdzie powinna być dziewczyna. Celował przed siebie, wiedząc, że w każdej chwili to coś mogłoby się pojawić.

- Marie?

Gdy dotarł na miejsce, gdzie powinna być jego bratanica nikogo nie było. Rozglądał się, ale nie widział, ani nie słyszał nikogo, kto mógłby być na klatce schodowej oprócz niego. Zaczął wołać do krótkofalówki, ale nic oprócz szumu nie usłyszał. Niżej na pierwszym piętrze znalazł broń i rozwaloną krótkofalówkę. Zaklął w myślach i zaczął biegać nerwowo po całej kamienicy szukając jakiegoś miejsca, gdzie to coś mogło zabrać Marie. Był cholernie wściekły na siebie, miał ją przecież chronić, miał o nią dbać. A jak zwykle zapędził ją w ręce samych kłopotów.

Rudowłosa ocknęła się po jakimś czasie. Nawet nie miała pojęcia ile była nie przytomna. Gdy otworzyła oczy nie widziała nic po za ciemnością. Chciała się podnieść, ale poczuła strasznie kłujący ból w lewej kostce. Syknęła z bólu upadając i uderzając o zimną oślizgłą ścianę. Miała skręconą kostkę, co nie było zbyt dobre, gdyby udało jej się uciec szybko na pewno nie będzie biegać. Odczekała chwilę by jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, gdy już to zrobił mogła przyjrzeć się na ile to możliwe gdzie się znajduje. Znajdowała się w małym pomieszczeniu. Na wyciągnięcie ręki z każdej strony miała ścianę. Czuła jak szczypie ją prawa brew, gdy upadała na ścianę musiała sobie ją delikatnie rozwalić.

- Cholera – warknęła.

Oparła się o jedną ze ścian, by znajdować się jak najdalej to możliwe od metalowych drzwi. Sięgnęła dłonią do prawej kostki, gdzie powinna być ukryta broń. Uśmiechnęła się, gdy wyczuła pod palcami metal i złapała mały rewolwer. Nagle z otworu w drzwiach pojawiła się brudna ręka z długimi paznokciami jak szpony. Marie cofnęła się na tyle ile to było możliwe, by to coś jej nie dotknęło, ale pomieszczenie było zbyt małe i dłoń zacisnęła się na jej kolanie. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej wycelowała rewolwer w ramię tego czegoś i strzeliła. Musiał być to duch, gdy srebrna kula dotknęła jego ramienia zniknął krzycząc przeraźliwie. Oparła głowę o zimną ścianę oddychając ciężko. Wiedziała, że zostało jej jeszcze tylko 5 naboi. Przeczesała dłonią włosy i biorąc głęboko wdech zaczęła się modlić o pomoc do Castiela. Ale minuty mijały, a anioł się nie pojawiał.

- Castiel wiem, że mnie słyszysz, więc na pewno byś się tu pojawił. Prawdopodobnie coś cię powstrzymuje – czuła, że opada z sił i zaraz straci przytomność, pomieszczenie było małe i mało docierało tutaj powietrza, ale musiała powiedzieć pierzastemu, aby znalazł Deana.

Winchester biegał po mieszkaniu wkładając do torby najpotrzebniejsze rzeczy. Nie miał pojęcia z czym w ogóle miał do czynienia. Czy to był tylko jakiś duch, czy jednak coś więcej. Dopiero, gdy usłyszał szelest skrzydeł stanął i spojrzał na przyjaciela.

- Dobrze, że jesteś nie mogę znaleźć Marie.
- Skontaktowała się ze mną przez modlitwę – niebieskie oczy obserwowały uważnie szatyna.
- To czemu jej nie przyprowadziłeś?!

Castiel stał z opuszczonymi ramionami wpatrując się smutnym wzrokiem w Winchestera. Nie miał możliwości dostania się do dziewczyny. Znaki enochiańskie powstrzymywały go do wejścia, tam gdzie się znajduje, a najgorsze było to, że nie miał nawet pojęcia gdzie ona jest. Był bezradny, a miał być przecież jej Aniołem Stróżem, miał ją chronić. Czuł się bezużyteczny.

- Nie mogę blokują mnie ...
- Gdzie ona jest!

Brunet podniósł wzrok na zielone oczy przyjaciela. Dean trochę stonował kiedy ujrzał w anioła oczach ból, przeprosiny, żal, nie moc. Wiedział dobrze, że Castiel zrobiłby wszystko by uratować jego bratanicę, gdyby miał do niej dostęp. Przetarł dłonią twarz łapiąc głęboko powietrze. Musiał znaleźć Marie, nie mógł pozwolić aby coś jej się stało.

- Powiedziała mi, że jest jakby w bunkrze lub w piwnicy. W małym ciemnym pomieszczeniu. Nie wie gdzie, ale głęboko pod ziemią.
- W kanałach?
- Możliwe – skinął głową anioł.
- Ta kamienica nie posiada żadnego wejścia niżej, sprawdzałem parę razy, musi on się przemieszczać przez ściany. Jest tylko strych, ale tam nikogo nie ma.

Podszedł do stolika i rozłożył mapę budynku oraz drugą, która wskazywała co się znajduje wokół kamienicy. Szukał jakiegoś włazu do kanału, ale na mapie nic nie wskazywało, że jest jakieś wejście poniżej. Był wściekły, bo minuty upływały, a oni nadal stali w martwym punkcie. Mógł nie puszczać samą dziewczynę, przecież pasowała idealnie na ofiarę dla Harvella. Cas napomknął, że poszuka jakiegoś wejścia i zniknął, zostawiając Winchestera samego w mieszkaniu.
Marie próbowała utrzymać świadomość na tyle ile to było tylko możliwe. Nie miała pojęcia co w tym czasie, gdyby straciła przytomność zrobiłby jej Harvell. Próbowała oddychać spokojnie by nie tracić zbyt dużo powietrza i nie udusić się. Nawet nie zdawała sobie sprawę kiedy oparła głowę o ścianę i usnęła. Obudziła się dopiero kiedy poczuła coś na swojej nodze. Gdy otworzyła oczy znów ta obleśna dłoń złapała ją za prawą kostkę. Odkopnęła rękę, która schowała się, ale po chwili w dziurze pojawiły się żółte oczy. Bez zastanowienia ruda wycelowała i strzeliła duchowi między oczy. Harvell ponownie zniknął krzycząc coś niezrozumiałego. W myślach zaczęła przeklinać guzdranie się Deana, ale po chwili przeszedł ją zimny dreszcz uświadamiając sobie, iż mogło mu się coś stać. Przecież na pewno by już dotarł do niej, ale ten cały Harvell musiał mu coś zrobić. Zaczęła panikować, ale po chwili uspokoiła się biorąc głębokie wdechy. Jest Winchesterem, łowcą, który nigdy się nie poddaje. Zostało jej jeszcze 4 kule więc jeśli nawet ma umrzeć, to nie podda się bez walki.

Dean nerwowo stukał palcami o stolik kiedy w końcu pojawił się anioł.

- I co znalazłeś coś?
- Nie jestem pewien, ale nic lepszego nie udało mi się znaleźć.

Dean złapał torbę i poczuł jak Castiel dotyka dłonią jego ramienia i znajdowali się po chwili na dworze. Ujrzał zarośnięte wieko pod swoimi nogami. Rzucił torbę na ziemię i podniósł właz zaglądając do środka. Nie było nic po za ciemnością. Wyciągnął z torby latarkę i poświecił w głąb. Zauważył metalową drabinkę, która miała na pewno z kilka metrów długości. Kiwnął głową i zaczął schodzić.

- Ja nie mogę iść z tobą – zdenerwowany brunet spoglądał na Deana.
- Jak znajdę enochiańskie znaki to je zniszczę. Wtedy idź od razu do Marie i wyciągnij ją z tego bagna.

Anioł chciał powiedzieć, że przecież tam nie było żadnego bagna, na pewno nie wyczuwał nic podobnego. Ale nie odezwał się tylko skinął głową bez żadnych emocji wypisanych na twarzy. Wpatrywał się w Deana, który w końcu zniknął w ciemnościach. Castiel nie poruszał się, stał jak kamień. Ale w jego wnętrzu rozgrywała się walka emocjonalna. Nie mógł pomóc przyjacielowi, który teraz był zdany sam za siebie. A jeśli coś mu się stanie? A Marie? Ona była najważniejsza. Miał ją chronić, a dziewczyna znajdowała się sama w jakimś strasznym miejscu. Nie miał zielonego pojęcia czy z nią wszystko w porządku, nie słyszał jej modlitwy. Co z niego za anioł jak nie umie pomóc najbliższym. Najgorsze w tym wszystkim było to, że odczuwał jej obecność blisko kamienicy, ale nie mógł do niej się dostać. Nie znał dotąd takiego uczucia, które go właśnie ogarnęło. Miał ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, chciał własnymi nawet dłońmi dokopać się przez ziemię do dziewczyny. Nigdy nie czuł się tak bezsilny. Brunet zamknął oczy wyczekując na to, aby móc w końcu pomóc Marie. Bał się, że dziewczyna może być ranna, może wykrwawia się na śmierć, a on nie będzie wstanie jej nawet pomóc zatamować tego krwotoku. Nie będzie mógł jej uzdrowić, bo jego moce na nią nie działały. Każdego mógł uzdrowić, każdą napotkaną osobę, ale pech chciał, że nie mógł rudej uzdrawiać. Była wyjątkiem. Jak by na to nie patrzeć musiała być wyjątkowa, skoro anioł nie mógł jej uzdrowić. Zastanawiał się nad tym co kiedyś powiedziała Winchesterówna, że Ojciec pozwolił mu ją chronić, ale nie w sposób anielski. Modlił się w duchu by Dean znalazł jak najszybciej znaki enochiańskie.
Szatyn z wyciągniętą przed siebie latarką i bronią, szedł rozglądając się dookoła. Musiał być ostrożny by nic go nie zaatakowało, bo wtedy nie wiadomo czy byłby ktoś w stanie jemu pomóc. Nie miał pojęcia ile już szedł, ale dla niego była to już wieczność, a żadnej w bok drogi nie było. Podążał w jedną stronę. Nagle usłyszał wystrzał z pistoletu w oddali. Bez zastanowienia ruszył w tamtym kierunku szybszym krokiem. Podejrzewał, że to Marie, musiała mieć schowany gdzieś drugi rewolwer, uśmiechnął się pod nosem. Sam ją tego nauczył, aby nigdy nie miała przy sobie tylko jednej broni. Gdy szedł długim kanałem na jednej ze ścian zauważył czerwoną farbą wymalowane znaki. Wyciągnął nóż z kieszeni i zaczął zdrapywać farbę by zniszczyć to co powstrzymuje jego przyjaciela do pomocy Marie.
Anioł nagle poczuł, że bariera jest zdjęta i nie ma już ochrony przed nim. Szybko zniknął z miejsca gdzie stał, nie przejmując się czy ktoś by mógł go zobaczyć. Znalazł się na środku pomieszczenia owalnego, gdzie znajdowało się czworo drzwi i wejście w ciemny korytarz. Każde z metalowych drzwi miało u podnóży mały otwór, gdzie zmieściłaby się tylko głowa. Machnął dłonią i nagle wszystkie drzwi się otworzyły. Za drzwiami dwóch pomieszczeń znalazł tylko kości, za trzecimi znalazł martwą blondynkę, która nie żyła już od kilku dni. Przeraził się, bo zostały mu tylko jedno pomieszczenie do sprawdzenia, a gdyby nic Marie się nie stało na pewno by sama już powoli wyszła z pomieszczeniu upewniając się co jest grane. Otworzył je szerzej i zajrzał do środka. Zobaczył siedzącą pod ścianą dziewczynę, która ledwo oddychała. W jednej dłoni trzymała rewolwer, drugą miała zaciśniętą na swoim kolanie, a głowę opierała o ścianę. Podszedł do niej schylając się i delikatnie ją potrząsnął. Ruda zerwała się i wycelowała obok siebie strzelając z pistoletu. Kula minęła Castiela, chociaż i tak nic by mu nie zrobiła. Gdy Marie opamiętała się po wystrzale spostrzegła, że to brunet kuca przy niej, a nie duch.

- O Jezu – szepnęła wystraszona, że prawie postrzeliła anioła.
- Nie, to ja – wpatrywał się w dziewczynę.

Pomógł jej wyjść z małego pomieszczenia i stanęli na środku słysząc jakiś stukot kroków z ciemnego korytarza. Po chwili wpadł do owalnego pomieszczenia Dean. Ruda uśmiechnęła się widząc wuja, gdy mężczyzna spostrzegł, że anioł podtrzymuje dziewczynę całą i prawie zdrową odetchnął z ulgą. Podbiegł do nich biorąc twarz bratanicy w dłonie i uśmiechając się powstrzymując łzy, które z frustracji zaczęły mu napływać.

- Zabierz ją stąd, ja muszę uporać się z tym duchem. Znalazłem jego kości.
- Uważaj na siebie, De.

Skinął głową i spojrzał wymownie na przyjaciela. Dziewczyna nawet nie wiedziała kiedy znalazła się w mieszkaniu wynajmowanym przez nich. Anioł pomógł jej usiąść w fotelu i skierował się do kuchni. Otworzył zamrażalnik i wrzucając parę kostek lodu w ścierkę podszedł do rudej kładąc jej schłodzoną ścierkę na obolałą kostkę. Marie syknęła z bólu, ale po chwili uśmiechnęła się odczuwając kojące zimno. Castiel próbował ją uleczyć, ale jego zabiegi na nic się nie zdawały.

- Dziękuję, ale wracaj do Deana. Jeszcze coś mu się stanie.
- Powinienem zostać z tobą ...
- Cas, proszę.

Brunet zaskoczony spojrzał na dziewczynę. Za każdym razem kiedy tylko się widzieli nie używała jego zdrobnienia, które wymyślił Dean, tylko zwracała się do niego pełnym imieniem. Podobało mu się to, rzadko ktoś go nazywał z śmiertelników Castiel. Nie miał za złe komuś, kto zwracał się do niego zdrobniale, ale jednak wolał jak się zwracano do niego pełnym imieniem. Wiedział, że dla Marie jest ważny Winchester, tak jak i dla niego ona. Skinął głową i zniknął zostawiając ją samą by zobaczyć czy Dean nie potrzebuje jego pomocy.
Marie odetchnęła z ulgą, przynajmniej teraz wiedziała, że Dean nie jest sam i ma ochronę. Była zmęczona, nawet nie wiedziała, która jest godzina. Z wujem na polowanie na Harvella wyruszyli koło dwudziestej jak już się ściemniło. Gdy spojrzała na zegarek ścienny, wskazówki wskazywały parę minut przed czwartą w nocy. Czuła ogromne zmęczenie i choć mały, ale nadal odczuwalny ból kostki. Rozglądała się dookoła nie spokojnie, bała się odpłynąć i pozwolić na chwilę snu, w każdej chwili Harvell mógł po nią wrócić, jeśli Dean jeszcze nie spalił kości. Wiedziała, że dopóki Winchester nie wróci do mieszkania ona nie zaśnie. Nie było to do niej podobne, ale czuła lęk po tym co ją spotkało.
Przez kolejne dni Winchesterzy zostali w Illinois. Marie w pierwszy i drugi dzień odwiedziła grób rodziców, pomógł jej się tam dostać Castiel. Dean nie miał zamiaru tracić czas na cmentarze, musiał się upewnić, że zostało zażegnane niebezpieczeństwo po spaleniu kości Harvella. Castiel zostawił Marie na kanapie w salonie i zniknął, gdy został wezwany.

- Jesteś strasznie blada – zauważył Dean – Zmarzłaś, chcesz herbaty?
- Gdyby cię tak napieprzała kostka i funkcjonowałbyś na tabletkach też byś tak wyglądał.

Dean skinął głową i dalej pakował ich do wyjazdu. Marie przyglądała się wujowi. Prawda była taka, że oprócz odczuwalnego nadal bólu kostki, dziewczyna po prostu nie mogła spać. Budziła się ciągle zlana potem, miała już całkowicie dosyć tych nawiedzających ją koszmarów, więc najlepszym rozwiązaniem było nie spać w ogóle. Czasem zdrzemnęła się na dwie góra godziny, bo jednak organizm potrzebował snu, ale i tak prawie zawsze budziła się z krzykiem.
Nagle na środku mieszkania pojawił się Castiel. Marie wzdrygnęła się i prawie sięgnęła po broń, którą miała schowaną pod poduszką. Złapała tylko poduszkę i rzuciła w anioła.

- Następnym razem daj jakoś znać, że się pojawisz.

Zdezorientowany brunet wpatrywał się w zielone oczy dziewczyny, po chwile wzrok przeniósł na uśmiechniętego od ucha do ucha Deana, który zapinał torbę. Podniósł poduszkę pod swoimi stopami i znów spojrzał na Marie.

- Może jednak przyczepimy ci dzwonek do szyi, Cas – zaśmiał się Dean.

Anioł nie zważając na przyjaciela podszedł do rudej łapiąc delikatnie jej nogę unosząc ją i kładąc na poduszce, którą wcześniej rzuciła w niego. Skrzyżował na krótki moment z nią spojrzenia i odwrócił się przekrzywiając głowę patrząc na Winchestera.

- Nie jestem owcą.
- Czasem mam wrażenie, że jesteś baranem.

Pierzasty zwęził niebezpiecznie oczy wpatrując się w Deana. Marie zaśmiała się pod nosem i odezwała się, by nie zaczęli się kłócić.

- Co cię tu sprowadza z powrotem?
- Poprosiłem moich zwierzchników abym mógł zostać tutaj na ziemi.

Ruda zaskoczona wyprostowała się i spojrzała uważnie na wuja, który przerwał pakowanie rzeczy. Z jednej strony bardzo się cieszyła, że anioł będzie razem z nimi, bardzo lubiła Castiela. Czuła się przy nim całkiem inaczej, wiedziała, że nie musi przy nim niczego udowadniać. On i tak akceptuje ją taką jaka jest naprawdę, bo ją zna. Ale nie rozumiała jak on, jako anioł miałby funkcjonować pośród ludzi, skoro nie umie się zachowywać jak normalny człowiek.

- Musze cię mieć pod stałym okiem, aby ci się więcej nic nie stało. Jesteś pod moją ochroną, a zawiodłem.
- To nie twoja wina, nie mogłeś mi pomóc – uśmiechnęła się delikatnie dodając brunetowi otuchy.
- Nie mogę cię uzdrawiać, ale będę cię chronił będąc przy tobie cały czas.

Winchester zadowolony skinął głową. Na początku nie podobało mu się to, że Cas ma być Aniołem Stróżem jego bratanicy, ale bez żadnych mocy. Nawet głupiego zadrapania nie mógł wyleczyć. Zastanawiał się jak ma być jej ochroniarzem. Ale ten pomysł ochrony tu na ziemi był rewelacyjny jak dla niego. Oprócz tego mieć anioła przy polowaniach to jeszcze stała ochrona rudowłosej.

- Czuję się jak na smyczy – sapnęła Marie.
- Sama zobacz co się stało ostatnio, prawie zginęłaś. A ten pomysł Casa jest świetny. - Dean szeroko się uśmiechnął do przyjaciela.

Marie naprawdę by się cieszyła z tego, że anioł miałby zostać tutaj wśród nich, ale gdyby to był inny powód. Nie chciała mieć na karku cały czas kogoś.

- Nie mógł mi pomóc, bo były blokady na anioły, tak? Teraz też tak może być. Nic to nie zmieni.
- Zmieni jeśli Castiel będzie z tobą przez cały czas – spojrzał na dziewczynę Dean.
- Za rączkę ma mnie trzymać. Do łazienki też ma ze mną chodzić bym się nie utopiła myjąc zęby? - przekręciła głowę i unosząc brwi do góry.
- Marie...
- Nie jestem dzieckiem. Od szóstego roku życia uczysz mnie jak obsługiwać się bronią, jak polować i jak walczyć. Umiem o siebie zadbać.
- Wiem – „i to mnie przeraża” chciał powiedzieć, ale tylko westchnął i ciągnął dalej – Wiem, ale taka ochrona to skarb.

Marie przetarła dłonią twarz zmęczona, wiedziała, że i tak nie ma nic do powiedzenia, bo wszystko już było ustalone. Spojrzała w niebieskie oczy, które intensywnie się w nią wpatrywały. Castiel stał ciągle w jednym miejscu z opuszczonymi ramionami wzdłuż tułowia. Nie miała pojęcia jak brunet zdoła wtopić się w tłum i udawać zwykłego, normalnego, przeciętnego człowieka. Przecież na pierwszy rzut oka jak się na niego tylko patrzyło, było widać, że jest z nim coś nie tak.

- Zbieramy się już?

Dean spojrzał na rudą i skinął głową, uśmiechnął się do siebie wiedząc, że wygrał tą potyczkę.

- Gdzie jedziecie?
- Do Bobbyego – złapał torby Winchester i skierował się do wyjścia, by je zanieść do auta.
- Z tą nogą i tak nie ma ze mnie żadnego pożytku – sapnęła.
Castiel kiwnął głową i podszedł do dziewczyny by pomóc jej wstać, chciał ją wziąć na ręce, aby się nie męczyła nie potrzebnie.
- Dam sobie radę. Potrzebna mi tylko pomoc doczłapania się do Impali.

Zdezorientowany spojrzał w jej szmaragdowe oczy, ale po chwili wyciągnął ramię by mogła się o nie wesprzeć. Nie chciał, aby Marie czuła się przy nim niekomfortowo kiedy będzie z nimi. Zmienił szybko pozycję i stanął za nią łapiąc ją delikatnie ale pewnie swoją lewą dłonią w talii, a prawą za jej również prawą dłoń. Dean otworzył dziewczynie drzwi na tył samochodu kiedy dotarli w końcu do Chevroleta, by mogła wygodnie sobie usiąść czy położyć się w czasie jazdy. Castiel zasiadł na miejscu pasażera, obok Deana i po chwili wyjechali z pod kamienicy w stronę domu Bobbyego. Przez całą drogę milczeli słuchając tylko radia. Marie nawet nie wiedziała kiedy zamknęły jej się oczy i usnęła. Śniło jej się, że idąc powolnym krokiem przez ciemny korytarz, gdzie nie może znaleźć wyjścia, spotyka nagle na swojej drodze żółte wielkie oczy. Za nią jakby wyrastały brudne, z długimi szponami dłonie i łapały ją by wciągnąć ją dalej w ten ciemny korytarz. Usłyszała krzyk i obudziła się oddychając ciężko. Był to tylko krzyk kobiety w radiu. Przetarła dłonią twarz. Gdy spojrzała przed siebie zauważyła niebieskie oczy wpatrujące się w nią z nutką niepokoju i troski. Odwróciła głowę szybko w stronę szyby nie patrząc na bruneta, który również wrócił do patrzenia przez przednią szybę.

W końcu dojechali do Singera. Dean wyciągnął rzeczy z bagażnika, a anioł pomógł dziewczynie wyjść z Impali i wejść do domu. Bobby uśmiechnął się ciepło widząc Marie.

- Rudzielcu, nie umiesz nie wpadać w kłopoty?
- Życie byłoby monotonne bez kłopotów – objęła mocno mężczyznę witając się z nim.

Bobby przewrócił oczami i pomógł jej usiąść na kanapie. Odwrócił się i srogim spojrzeniem wpatrywał się w Castiela.

- Co z ciebie za anioł, jak nie możesz jej ochronić?! Co ten na górze ma za plan wobec ciebie i jej?
- Nie mam pojęcia – odpowiedział z prawdą.
- M. ma być królikiem doświadczalnym dla boskich zachcianek?
- Mnie też się to nie podoba – wszedł do domu Winchester.
- Nie wiem co to jest za plan. I nie wiem jaki ma związek w tym moja pomoc. Nie jestem również zadowolony z tego, że mój Ojciec zabrał mi moc, abym mógł pomóc Marie.

Oburzony Castiel wpatrywał się intensywnie w Bobbyego. Gdyby Singer nie znał anioła, pewnie dawno by uciekł wzrokiem, albo nie tylko wzrokiem. Spojrzenie anioła było tak intensywne i przenikliwe, jakby próbował przeniknąć wgłąb duszy mężczyzny. Cas czuł się okropnie, że przyjaciele go obwiniali za coś na co nie miał wpływu. Przecież to nie było tak, że nie chciał jej pomóc, tylko nie mógł.

- Przestańcie to nie jego wina. Ma takie zadanie, chronić mnie bez używania mocy. Wielkie mi halo.

Dean przewrócił oczami i skierował się do kuchni, aby wyciągnąć zimne piwo z lodówki. Marie przeniosła spojrzenie z Bobbyego na anioła.

- To nie twoja wina, nie przejmuj się tymi starcami, nie wiedzą co mówią.
- Starcami? - rozłożył dłonie Bobby.
- Coś źle powiedziałam? - spojrzała na Singera.

Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i wziął od Deana piwo. Marie połknęła tabletkę przeciw bólową i poprosiła o kubek kawy. Bobby z Winchesterem usiedli do stolika i rozmawiali o kolejnej sprawie. Rudowłosa była cholernie wściekła, że przez tą pieprzoną kostkę nie pojedzie na polowanie. Nie to, że nie lubiła tutaj zostawać, ale jednak siedzenie i nic nie robienie nie leżało w jej naturze.

- Źle wyglądasz – odezwał się Castiel.
- Nic mi nie jest.

Dean podszedł do dwójki siedzących na kanapie. Podał jej kubek zalany wrzątkiem. Uśmiechnęła się w podzięce czując aromat czarnej kawy.

- Wyjeżdżam – skinął głową na okno, gdzie było widać stojący samochód.
- Castiel pojedzie z tobą.

Nie podobał jej się pomysł, aby puszczać samotnie wuja na polowanie. Ona nie mogła jechać, dopóki nie wyzdrowieje jej noga. Mężczyźni spojrzeli najpierw na siebie, a potem na Marie, która dmuchała delikatnie w kubek. Dean zaczął od razu protestować, że przecież anioł miał się nią opiekować i chronić, a nie jeździć z nim na wycieczki krajoznawcze.

- Będę tu z Bobbym, jedynie co mnie tu zabije to nuda. A ty potrzebujesz partnera , który będzie ci patrzał na plecy.

Przez dłuższą chwilę Winchester tylko intensywnie patrzył w zielone oczy i rozmyślał nad tym. Jego bratanica miała rację, inaczej pracuje się samemu, a jeszcze inaczej kiedy masz partnera do pomocy. Z kimś jest zawsze bezpiecznej, że jeśli wpadniesz w jakąś zasadzkę, masz pewność, że jest ktoś kto cię z tego wyciągnie. Dean uniósł brwi skinąwszy głową i poklepał przyjaciela po plecach, odwrócił się i wyszedł z pokoju by spakować rzeczy.
- Uważaj na niego, Cas.
Ich spojrzenia się skrzyżowały. Zielone oczy z niebieskimi długo wpatrywały się w siebie. Po chwili anioł zniknął zostawiając samą dziewczynę. Znalazł się przy Bobbym by go ostrzec, że ma się modlić do niego i wezwać, jeśli coś by się działo niepokojącego. Wiedział, że i tak nic nie wskóra z przekonaniem Marie, aby z nią został, ale wizja samotnego Deana na polowaniach też nie widziała mu się w ogóle. Dziewczyna obserwowała wuja jak pakował rzeczy do torby. Był skupiony, dwa razy, a nawet trzy razy wszystko sprawdzał czy ma wszystko. Przeczesał dłonią włosy i spojrzał na rudą. Zasalutował jej i wyszedł z domu kierując się do Impali. Marie spostrzegła, że anioł rozmawiał o czymś z Bobbym, ale nie słyszała nic z ich wypowiedzi. Gdy skończyli anioł skierował się do wyjścia, ale zatrzymał się odwracając się do niej.

- Gdyby coś się działo... 
- Pomodlę się.


Brunet wziął głęboki wdech i zwęził oczy. Zamknął je na krótką chwilę, skinął głową i wyszedł patrząc na delikatny uśmiech na twarzy dziewczyny. Odwzajemnił go dopiero gdy wsiadł do samochodu siadając na miejscu pasażera. Marie pokręciła głową opadając na poduszki odstawiając kubek już pusty na podłogę. Czując rozchodzący się jeszcze aromat kawy zastanawiała się czy Bobby ma w swojej kolekcji jakąś książkę, którą nie udało jej się jeszcze przeczytać.