środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 6

Rozdział w sumie miał się pojawić na Mikołajki, ale nie dałam rady, a potem miałam mały problem z netem i dopiero teraz mi się udało w końcu go dodać. Mam nadzieję, że zbyt dużo błędów niema, bo bety brak. Miłego czytania! I przede wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku. Spotkamy się w nowym dopiero roku, więc miłej zabawy wszystkim i aby głowa na drugi dzień nie bolała. :)





Minęło parę dni kiedy w końcu Dean odezwał się na stacjonarny numer Bobby'ego. Marie wstała powoli z kanapy i podeszła do telefonu. Singera aktualnie nie było nigdzie w pobliżu, gdyż pojechał na małe zakupy.

- Tak? - zapytała.
- Hej Marie, gdzie starzec? - donośny głos Deana było można usłyszeć po drugiej stronie słuchawki.
- Gdzieś tu krąży.

Nie chciała denerwować wujka, że została sama w domu kiedy Singer miał się nią zajmować, a przynajmniej miał mieć ją na oku. Chciał ją zabrać na zakupy, ale udawała, że śpi, więc pojechał sam.

- Co wam potrzeba?
- Bobby mówił o jakimś wypadku, masz może pod ręką wycinek z tej gazety?

Marie rozejrzała się uważnie po biurku zauważając kilka wycinków, przejrzała wszystkie, gdy trafiła na ten co trzeba, uśmiechnęła się triumfalnie. Usiadła na krześle za biurkiem, aby nie przemęczać nogi, na którą przenosiła całkowity swój ciężar, aby jej skręcona kostka wykurowała się.

- Znalazłam. - oparła się o oparcie zarzucając nogę na biurko.
- Czy jest tam zdjęcie kobiety, która zginęła?
- Tak. - skinęła najpierw głową, przewracając oczami. Przecież jej wuj nie widzi co ona robi.
- Możesz mi ją opisać?
- Młoda dziewczyna koło 25-ciu lat, mojego wzrostu, krótkie blond włosy z przedziałkiem po lewej stronie. Duże brązowe oczy, delikatna blizna nad lewym okiem i jak się nie mylę to przedziałek między jedynkami. Potrzebujesz więcej szczegółów?
- Nie, spisałaś się zawodowo – wiedziała, że Dean się uśmiecha.
- Co jest grane? - było można wyczuć zainteresowanie w jej głosie.
- Chyba właśnie w moim samochodzie siedzi ta dziewczyna – stwierdził.
- Wpadła w pętle? - wiele razy o tym słyszała, ale nigdy się z tym nie spotkała.
- Prawdopodobnie. Bobby mówił, że od jej śmierci co rok pojawia się tutaj na drodze.
- A gdzie Castiel? - zwęziła oczy – Przecież on by ci powiedział czy to ten duch.
- Musiał iść na przesłuchanie.
- Co? - usłyszała westchnięcie wujka po drugiej stronie słuchawki.
- Wezwali go.
- I zostawił cię samego? - otworzyła szeroko oczy.
- Jak widać. – podejrzewała, że Dean w tym momencie rozłożył ramiona.

Marie nie wiedziała co powinna powiedzieć, w sumie jak zareagować. Była odrobinę wściekła, że Castiel zostawił Winchestera samego na polowaniu. Tak się nie robi kiedy tym bardziej jest to polowanie. W każdej chwili mogłoby się coś stać jej wujowi. To było nie odpowiedzialne ze strony anioła. Rozumiała, że on też miał swoje obowiązki i musiał zdawać raporty Niebu i pomagać w odnalezieniu Miecza Wiary, ale nie kosztem niewinnego człowieka, który jest teraz bezbronny. No może nie do końca, bo wie co jej wuj potrafi, ale sam fakt. Rozumiała oburzenie Deana kiedy rozmawiał ostatnio z Bobbym na temat skrzydlatego, że zachowuje się jak panienka na posyłki i jak nic jest pod pantoflem swoich zwierzchników. Dwadzieścia lat temu kiedy się zbuntował, był całkowicie innym aniołem, ale to słyszała tylko z opowieści.

- Jak się pojawi powiedz mu, że skopię jego skrzydlaty tyłek.
- Są ważne i ważniejsze sprawy M.

Zaśmiała się pod nosem i skinęła głową do wchodzącego do pokoju Singera.

- Jest Bobby.
- Daj mi go.

Wyciągnęła słuchawkę w stronę mężczyzny, Bobby odłożył torby na stolik w kuchni i podszedł po chwili do niej. Biorąc słuchawkę czekał, aż Marie zejdzie z krzesła i sam usiadł na nim, a ona skierowała się z powrotem na kanapę. Wzięła leżącą książkę na poduszce i wróciła do dalszego czytania o mitach.
Późnym wieczorem kiedy nie mogła zasnąć, powolnym i ostrożnym krokiem spacerowała po drodze przed domem Bobby'ego. Usiadła na masce samochodu, który był przy wjazdowej bramie odkąd pamiętała. Więc w sumie od początku kiedy pierwszy raz przyjechała z Deanem do Bobby'ego, a miała wtedy cztery lata. Auto było "zjedzone" prawie przez rdzę, oprócz tego miało powybijane szyby i wszędzie lekkie wgniecenia. Odwróciła wzrok od przedniej szyby kiedy usłyszała dźwięk kroków na jezdni. Drogą szedł jakiś chłopak. Masując delikatnie kostkę obserwowała go uważnie, zastanawiając się kto to mógł być o tej porze. Ale gdy osobnik wszedł w światło lampy ulicznej poznała go od razu, chociaż nie mogła uwierzyć, że to on. Blond czupryna z delikatnymi lokami zalśniła w świetle.

- Scotty?

Młody mężczyzna zatrzymał się nagle rozglądając się dookoła. Spojrzał uważnie na osobę siedzącą na masce samochodu, nie widział dokładnie kto to mógłby być, ze względu, że osoba siedziała w delikatnym cieniu. Uśmiechnął się niepewnie podejrzewając kto się odezwał do niego, chociaż tak dawno jej nie widział, że to mogło być nie możliwe.

- Marie? To ty?
- Jasne, że ja, a co myślałeś, że Święty Mikołaj? - wyszczerzyła zęby.
- Sama mi powiedziałaś, że on nie istnieje. Nadal przez to mam złamane serce.

Podszedł do niej i uścisnął ją mocno wzdychając głośno. Kiedy odsunął się mogła przyjrzeć się chłopakowi od stóp do głów. Nic się nie zmienił odkąd widzieli się jakieś cztery lata temu. Może o głowę był wyższy niż przedtem, ale nadal miał krótkie kręcone blond włosy i wielkie brązowe oczy, które by poznała wszędzie. A jego blizna w kąciku ust dodawała mu nadal uroku po wypadku motocyklowym.

- Nic się nie zmieniłeś. - stwierdziła.
- Ty również, dalej wyglądasz jak przez okno.

Marie roześmiała się serdecznie. Scott był jej przyjacielem od samego początku kiedy wprowadziła się na parę lat do Bobby'ego, przed polowaniem z Deanem. Poznali się w autobusie szkolnym jak trójka chłopaków dokuczała Scottowi, Marie cóż, dokopała całej trójce po tym jak wysiadła z autobusu przed szkołą. Od tej pory siedzieli razem na każdych zajęciach i spędzali każdą wolną chwilę razem. Scott wiedział o niej wszystko, o tym, że jej rodzice nie żyją i opiekuje się nią wujek z Bobbym, który w sumie nie jest powiązany genami z nimi, ale czy trzeba być, aby być rodziną? Opowiedziała mu o polowaniach, o biznesie rodzinnym i nigdy jej nie zdradził nikomu nic nie powiedział. Był dla niej wsparciem, nawet wtedy kiedy swoje serce oddała jednemu z chłopaków w szkole i straciła całkowicie głowę. Był to okres kiedy była gotowa zrobić wszystko, nawet chciała rzucić szkołę, rodzinę i związać się na stałe, i, nie prowadzić dalej biznesu. Ale jednak nie zrobiła tego i uciekła z wujkiem, wybrała rodzinę. W końcu jest Winchesterem. Przez jakiś czas po wyjechaniu pisali do siebie, dzwonili, ale po jakimś okresie i to się urwało. Scott sądził, że coś mogło jej się stać, w końcu jej praca nie była taka łatwa, a miała nie całe 18 lat jak zaczęła polować już dość poważnie. 

- Dawno się nie odzywałaś. Wszystko w porządku? Co tutaj robisz?
- Na ostatnim polowaniu skręciłam kostkę, więc jestem u Bobby'ego i kuruję się do następnego polowania. A ty co tutaj robisz? Słyszałam, że wyjechałeś stąd. - oparła się o samochód.
- Wróciłem na jakiś czas. Poznałem kogoś.
- Naprawdę? - uśmiechnęła się szeroko.

Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek widziała Scotta z jakąś dziewczyną, czy nawet by do jakiejś zarywał przez okres szkolny. Musiał ją poznać jak zaczęła polować.

- Jak ma na imię? - uniosła brwi.

Chłopak nerwowo pokręcił głową, przełykając głośno ślinę. Podrapał się po karku i uśmiechnął się delikatnie.

- Rory.

Marie otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, nigdy nie przypuszczała, że jej przyjaciel jest gejem. Nic nie zauważyła w tym kierunku, a może nie patrzyła uważnie.

- Rory? Cieszę się twoim szczęściem.
- A ty? Wybrałaś w końcu swoją drogę, co chcesz robić? Polowania, czy rodzina?

Marie westchnęła ciężko i głęboko, spojrzała w gwieździste niebo. Przeczesała dłonią włosy zastanawiając się nad pytaniem przyjaciela. Miała polowania i rodzinę przy sobie, ale wiedziała od razu o co mu chodzi. Zawsze chciała założyć własną rodzinę, jak jej ojciec wyrwać się z polowań i po prostu funkcjonować w domku z białym płotem. Dałaby radę pogodzić polowania i normalne życie, a przynajmniej w to wierzyła. Uwielbiała czuć adrenalinę w czasie wypadów na łowy i wiedziała, że nie uda jej się tak po prostu rzucić rodzinnego biznesu. Kochała swoją pracę, uwielbiała polować z wujem, czuła się wolna, ale i brakowało jej czasem tego spokoju, rodzinnej domowej atmosfery. Chociaż po ostatnim incydencie ze skręconą kostką, szczerze powiedziawszy nie miała zamiaru uskarżać się od siedzenie u Bobby'ego. Nie wysypiała się zbyt dobrze, wolała odpocząć na jakiś czas.

- Nie wiem Scotty. Kiedyś bardzo chciałam mieć dom, rodzinę, dzieci. Ale nie potrafię oderwać się od polowań i Deana, jest moim wujkiem, mam tylko jego. Może jakby to wszystko się skończyło i nie było by żadnych demonów, duchów i innych potworów, kto wie?
- A jeśli nie? - przekrzywił głowę.
- To zostanę łowcą do końca życia.
- A ile ci tego życia zostało? - spojrzał na nią uważnie.
- Scotty?!

Blondyn wzruszył tylko ramionami, a Marie uśmiechnęła się smutno. Miał rację, w każdej chwili mogło jej się coś poważniejszego stać. Nie mogła temu zaprzeczyć, że łowcy nigdy nie wiedzą kiedy ich żywot dobiegnie końca.

- Martwię się o ciebie, zawsze byłaś dla mnie jak siostra. Nawet jak nasz kontakt się nagle urwał, cały czas o tobie myślałem, czy kiedykolwiek jeszcze cię spotkam, całą i zdrową. Marie kocham cię i nie chcę, aby cokolwiek ci się stało.

Przytulił ją mocno. Ruda wtuliła się w jego koszulę jak tylko mogła, nie chciała odsuwać się, nawet sama nie przypuszczała jak bardzo brakowało jej ciepła drugiej osoby. Oparła głowę o jego klatkę piersiową i z całych sił próbowała się nie rozpłakać. Chciała odgonić łzy, które zaczęły pojawiać się w jej oczach. Pociągnęła nosem i odsuwając się od chłopaka zaczęła szybko wycierać błąkające się w oczach jak i na policzkach łzy. Zaczęła się głośno śmiać, ze swojego wzruszenia i głupoty, dlaczego w ogóle tak zaczyna reagować na odrobinę czułości.

- Nie zmieniłeś numeru?
- Dalej mam taki sam. Dzwoń do mnie, nawet w środku nocy, słońce.

Zeskoczył z maski samochodu i spojrzał w jej zielone oczy uśmiechając się delikatnie.

- Mam nadzieję, że poznasz mojego Rory'ego, a ja poznam twojego wymarzonego faceta.
- Abyś mógł mi go odbić? - zaśmiała się.
- Wątpię, zawsze wybierasz takich, którzy tracą dla ciebie głowę. Jak ja – puścił jej oko.
- Cieszę się, że nic ci nie jest Scotty. I cieszę się, że jesteś szczęśliwy.
- Ja się cieszę, że jesteś cała – wskazał na jej kostkę – No prawie. Uważaj na siebie.

Kiwnęła głową całując go w policzek. Chłopak zmierzwił jej włosy i ruszył przed siebie w stronę miasteczka, zostawiając ją samą. Marie jeszcze przez jakiś czas siedziała na masce samochodu obserwując gwiazdy, ale gdy odczuła powiew zimniejszego powietrza skierowała się do domu Bobby'ego.


Marie chciała przynajmniej jakoś ogarnąć w salonie i poukładać książki by mogli znaleźć szybciej tematy różnych polowań. W tym czasie Singer robił coś w szopie, dlatego dziewczyna nie zastanawiając się ani chwilę dłużej, włączyła wieżę i pogłośniła ją tak, aby zagłuszyć stuki wydobywające się od strony podwórka. Dostała wieżę na siedemnaste urodziny od wuja. Gdy rozległy się po całym domu dźwięki skocznej muzyki, zaczęła w takt poruszać się i nucić pod nosem. Po chwili zaczęła tańczyć przy OneRepublic – Love Runs Out. Od jakiegoś tygodnia już nie bolała ją kostka, więc mogła spokojnie się powygłupiać układając na półkach księgi. Dzwoniła jakieś dwa dni temu do wuja, że jest już zdolna do polowań, ale nikt nie odbierał, więc tylko zostawiła wiadomość na poczcie. Nie miała pojęcia, gdzie znajdował się Winchester. Śpiewając i tańcząc nie usłyszała, że ktoś podjechał pod dom. Gdyby nie głośna muzyka na pewno od razu poznałaby głos silnika. Silnik Impali miał specyficzny dźwięk. Dwoje mężczyzn weszło do środka. Marie w ogóle nie zwracała na nich uwagi, była odwrócona tyłem i ciągle tańczyła układając książki na półkach. Dean na ten widok uśmiechnął się mimowolnie. Rzuciło mu się od razu, że bratanica normalnie chodzi, a tym bardziej skacze. Drugi mężczyzna obserwował ją uważnie przekrzywiając delikatnie głowę. Nie rozumiał dlaczego ludzie tańczyli lub śpiewali jak byli sami. Czasem nie pojmował ich zwyczajów. Fakt, że patrząc na dziewczynę przed nim, miał dziwne w środku buzujące uczucia. I nie miał pojęcia dlaczego tak się dzieje. I nawet nie zdawał sobie sprawy, że za tymi uczuciami tęsknił. Będąc na polowaniu z Deanem nie odczuwał ich, a teraz znowu się obudziły. Nie umiał ich nazwać i nie wiedział dlaczego pojawiały się w obecności Marie. Gdy piosenka się skończyła nieoczekiwanie nagle ruda odwróciła się i zaskoczona spoglądała na dwójkę mężczyzn.

- De! - krzyknęła i podbiegła do wuja.

Rzuciła się na niego śmiejąc się w głos wraz z nim. Dean złapał ją mocno i okręcił się z nią parę razy. Nie widzieli się cały miesiąc. Chociaż nie chciał się do tego przyznawać, ale stęsknił się za rudą i to okropnie. Zawsze bał się kiedy polował wraz z bratanicą, ale nic nie mógł na to poradzić, że ona była dla niego najważniejsza i wolał mieć ją przy sobie. Marie ucałowała go w oba policzki i jeszcze raz mocno go uściskała.

- Stęskniłam się.

Dean roześmiał się i musnął delikatnie dłonią jej policzek. Marie odwróciła wzrok od niego i spojrzała w niebieskie oczy. Uśmiechnęła się i przyciągnęła pierzastego całując go w policzek. Za nim też się stęskniła i to jeszcze bardziej niż przypuszczała.

- Cześć Castiel.

Anioł nie wiedział co ma zrobić, więc tylko wycofał się na bezpieczną odległość i kiwnął tylko głową.

- Witaj Marie.

Ruda uśmiechnęła się jeszcze szerzej na widok zakłopotanego bruneta. Puściła oko w stronę Deana, który tylko przewrócił oczami kiwając głową z niedowierzaniem. Dobrze zdawał sobie sprawę, że Marie świetnie się bawiła zawstydzając Casa.

- Gdzie Bobby? - zapytał szatyn.
- W szopie, chyba coś tam robi z pułapkami.

Winchester rzucił torbę na podłogę i skierował się tylnymi drzwiami na podwórko. Dziewczyna czekała, aż sama zostanie z Castielem. Może i tęskniła za aniołem, ale i tak miała ochotę skopać mu ten pierzasty tyłek. Gdy zostali sami odwróciła się nagle do mężczyzny z wyciągniętym w jego kierunku palcem i zwęziła niebezpiecznie oczy.

- Zostawiłeś wuja samego i wróciłeś do Nieba.
- Wzywali mnie. - stwierdził poważnym głosem.
- Mam nadzieję, że było to coś ważnego, bo inaczej skopię ci tyłek.
- Dla zabawy mnie nie wzywają – zmarszczył brwi.
- Ja wiem, w co wy się tam bawicie? Miałeś go pilnować. - stwierdziła podchodząc do niego bliżej.
- Był ciągle pod moim czujnym okiem.

Dziewczyna skinęła głową i uśmiechając się klepnęła go w plecy. Uniosła brwi do góry orientując się, że anioł w ogóle nie rozluźnił się i stał jak skała.

- Castiel ale z ciebie sztywniak. Musisz się rozluźnić.
- Nie jestem sztywny.
- Wyglądasz jakbyś kij od szczotki połknął. Zmarli są bardziej rozluźnieni od ciebie.

Anioł chciał coś powiedzieć, ale do domu weszli dwaj mężczyźni śmiejąc się. Marie minęła bruneta i stanęła przed Bobbym.

- Czas na trening – oznajmiła.
- Faktycznie – mężczyzna spojrzał na zegarek.
- Trening? - zdziwił się Dean.
- Tak. Trening by zwiększyć szybkość i precyzję.

Winchester tylko wzruszył ramionami kierując się do kuchni by wziąć piwo z lodówki. Wiedział, że je tam znajdzie. Bobby założył na swoje dłonie specjalne rękawice do treningu. Dziewczyna ściągnęła bluzę zostając w samym podkoszulku i spodniach dresowych. Najpierw zaczęła skakać wokół Bobby'ego by wpaść w odpowiedni rytm. Mężczyzna po chwili kiwnął głową i ruda zaatakowała go uderzając prawą pięścią w rękawicę. Singer chciał jej oddać lewą dłonią, ale Marie szybko uchyliła się odsuwając się od niego i uderzyła go prawą nogą w rękawicę. Dean kiwnął głową z podziwem, widział, że jego bratanica jest szybka. Nie mógł nie pomyśleć, że staje się lepszym łowcą od niego. Dziewczyna była młoda, więc jeszcze wiele mogła się nauczyć i poznać nowych ciekawych rzeczy związanych z polowaniami. Po jakimś czasie Bobby był bardziej zmęczony niż ona, cóż trenować z siedemdziesięcioletnim facetem nie jest dość wystarczające, na pełnometrażowy trening. Widać było, że ruda dopiero się rozkręcała, a Singer miał już dość.

- Potrzebny ci jest bardziej mocniejszy fizycznie Estwood. - stwierdził Dean.
- A ja to nie jestem – sapał zmęczony Bobby.
- Tak oczywiście, że jesteś. Jesteś cholernie mocny w podpieraniu się o kolana by nie walnąć głową w posadzkę.

Starszy mężczyzna spojrzał na Deana opierając się o swoje kolana i łapiąc głęboko oddechy. Marie jak bokser na treningu podskakiwała, by nie zastać się i spoglądała to na jednego i drugiego mężczyznę.

- Może Cas zacznie z tobą ćwiczyć? Tylko nie uderzaj go zbyt mocno, bo możesz złamać rękę. Pierzasty ma ciało z kamienia.

Ruda odwróciła się w stronę anioła i spojrzała na niego uważnie. Brunet zwęził oczy nie odrywając wzroku od niej. Marie wzruszyła ramionami, było to jej całkowicie obojętne z kim by miała treningi. Chciała poprawić swoją kondycję i szybkość. A anioł wydawał się dobrym wyborem, ze względu na to, że jest stworzeniem nadprzyrodzonym i mógłby ją wiele nauczyć jak walczyć z potworami. Był szybki, silny i nieśmiertelny. Mogła wyćwiczyć dokładniejsze ciosy. Castiel kiwnął głową, a Marie zrobiła to samo, godząc się na pomoc od pierzastego. Ale na dziś miała dosyć i skierowała się do łazienki wziąć szybki prysznic.

Dean ględził przez cały dzień, że nie ma nic do roboty, więc ruda wypchnęła go z domu do baru. Kazała iść też Bobby'emu by go pilnował, by się nie upił. Dean oczywiście zabrał ze sobą jeszcze Castiela, na co zdziwiona patrzyła Marie, gdy się oddalali od domu. Śmiała się pod nosem widząc w swoich myślach pijanego anioła. Minęła północ, a chłopaki jeszcze nie wracali. Marie siedząc w swoim pokoju postanowiła zadzwonić do przyjaciela, a i tak nie mogła spać, więc może rozmowa ją jakoś zajmie.

- Halo? - odebrał po czwartym sygnale dość zaspany.
- Śpisz? - zapytała.
- Już nie M.- zaśmiała się pod nosem. - Coś się stało?
- Nie mogę tak po prostu zadzwonić?
- O tej godzinie, zawsze Marie, zawsze – skwitował z sarkazmem.
- Nie mogę spać.
- Koszmary cię męczą? Wcale bym się nie zdziwił po twojej pracy.

Dziewczyna westchnęła nie mówiąc nic. Milczeli przez jakąś chwilę. Usłyszała szelest po drugiej stronie słuchawki. Prawdopodobnie Scott poprawiał się na łóżku do pozycji siedzącej.

- Co cię męczy?
- Koszmary, Scotty. Koszmary – przetarła dłonią twarz – Po tej ostatniej robocie nie mogę spać jak dawniej. Ciągle przed oczami mam oczy tego ducha i jego ohydne dłonie. Nigdy mi się to nie zdarzało.
- Ale nic ci nie zrobił?
- Oprócz tej skręconej kostki, to nic mi się nie stało. Zaczęłam ostatnio nawet trenować by zwiększyć swoją szybkość i precyzję, by to się więcej nie powtórzyło.
- Na to nie ma reguły. - westchnął cicho.
- Wiem.

Znów przez chwilę milczeli wsłuchując się w swoje oddechy.

- Obawiasz się, że Dean cię zostawi, prawda? Że zostawi cię samą? Chcesz być dla niego takim bodygardem. Skoro ty masz anioła na karku, to Dean będzie twoją Withney?
- Scotty ja do Costnera mam daleko, a tym bardziej De do Huston.

Zaczęli się śmiać dość głośno. Kiedy się uspokoili po chwili chłopak odezwał się.

- Spróbuj zasnąć. Może uda ci się wyspać, a jak koszmary będą powracać jedynym najstarszym sposobem na to jest, cielesna poduszka.
- Cielesna poduszka? - zdziwiła się.
- Tak. Przytul się do kogoś i śpisz jak dziecko. Tylko błagam nie szukaj po żadnych barach pierwszego lepszego, bo oni będą cię przytulać w inny sposób. - powiedział prawie z obrzydzeniem.

Marie nie wytrzymała i roześmiała się, aż łzy pociekły jej z oczu. Tak bardzo brakowało jej rozmów ze Scottem i jego humoru. On zawsze potrafił poprawić jej nastrój, nawet wtedy kiedy była w najgorszym dołku.

- Dobrze poszukam taką poduszkę, która mnie nie będzie w ten dziwny sposób przytulała.
- Dobranoc M.
- Dobranoc Scotty. Uważaj na siebie. - uśmiechała się przez cały czas.
- Ty również.

Rozłączyła się odkładając telefon na nocną szafkę i opadając na poduszki. Wpatrywała się w sufit, ale sen i tak nie przychodził jakby tego chciała. Ich rozmowa trwała nie całe dwadzieścia minut i nie zmęczyła się tak, aby zasnąć, jedynie humor jej się poprawił. Wstała z łóżka i skierowała się na dół by wziąć coś do picia z kuchni. Zauważyła wchodząc do salonu jakiś zarys kogoś, na kanapie. Zaświeciła światło, by upewnić się czy jej oczy nie robią jakiegoś psikusa. Wystraszyła się, gdy światło zapaliło się, a na kanapie zobaczyła siedzącego anioła.

- Jezu Chryste. Jak widzisz, że ktoś się zbliża daj jakieś znaki, że tu jesteś.
- Nie chciałem cię wystraszyć – spojrzał na nią.
- Gdzie te dwa pijaki? - rozejrzała się dookoła.
- Zostali jeszcze w barze.
- A ty to co? Nie chciałeś z nimi zostać?
- Wypiłem cztery piwa i sześć szklaneczek whisky – wzruszył ramionami – Na mnie alkohol nie działa jak na ludzi.

Marie otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia i usta. Faktycznie nie wyglądał nawet na osobę, która by wypiła jedno piwo. Może trochę szkliły mu się oczy, ale nic poza tym. Ale mówił normalnie.

- Ja po takiej dawce zaczęłabym plątać się w zeznaniach. Albo większe prawdopodobieństwo byłabym nie przytomna.

Skinęła głową wyobrażając sobie siebie po takiej ilości alkoholu. Po chwili skierowała się do kuchni. Wyciągnęła sok pomarańczowy z lodówki i szklankę z szafki. Nalała sobie soku i odwróciła się do anioła, który opierał się o framugę.

- Dlaczego nie śpisz? - spojrzał na zegarek, było wpół do pierwszej.
- A ty robisz za mojego opiekuna dzisiaj w nocy? Zaprowadzisz mnie do łóżka, bo wieczorynka już dawno była? - warknęła cicho pod nosem.

Brunet zwęził oczy przyglądając się jej i przekrzywił głowę. Im dłużej przebywał z nią, widział coraz więcej cech wspólnych jej i Deana. Marie spojrzała na mężczyznę przewracając oczami, nie miała ochoty ciągle tłumaczyć mu wszystkiego o co jej chodzi. Nie miała pojęcia jak on miał wtopić się w tłum, jak prostych kwestii nie rozumiał.

- Nie mogę spać, wypiję sok i zasnę.

Skinął głową i i nagle spojrzał w górę marszcząc brwi. Dziewczyna od razu wiedziała, że zapewne wzywają go jego przełożeni. Uśmiechnęła się i machnęła dłonią w nieznanym kierunku.

- Idź. Dam sobie radę i trafię do łóżka.

Przez moment uważnie patrzył w jej zielone oczy i po chwili zniknął. Ruda wzdrygnęła się, jeszcze nie mogła się przyzwyczaić do nagłych zniknięć czy pojawień anioła. Wróciła do pokoju powolnym krokiem. Postawiła szklankę na nocnej szafce i zapalając światło przy łóżku, sięgnęła po książkę i zaczęła ją czytać układając się wygodnie na poduszkach. Nie chciała zasypiać obawiając się nocnych koszmarów.




poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział 5

Tak, tak wiem, dawno mnie nie było. Nie pytajcie dlaczego, po prostu.. Życie prywatne czasem, a nawet bardzo często jest do dupy i nic nie da się na to poradzić. Lekkie zawirowania, ale wracam z kolejnymi rozdziałami. Ale nie są zbetowane, więc przepraszam za każde błędy :) Cieszę się, że wróciłam :) Mam nadzieję, że jeszcze ktoś ma ochotę dalej czytać przygody Marie. 



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ 


Do pokoju motelowego ubrana w dres weszła Marie. Przetarła dłonią krople potu, które pojawiły się na jej czole.

- Trening? - zapytał Winchester.
- Trzeba podtrzymać kondycję. Tobie też by się przydała.

Dean spojrzał na nią zdziwiony, po chwili uśmiechając się i puszczając do niej oko podniósł butelkę z piwem. Marie pokręciła nie dowierzając głową i skierowała się do łazienki, aby wziąć szybki prysznic. Do pokoju motelowego wszedł bez pukania Bobby.

- Pojawił się pierzasty?
- Nie widzieliśmy go przez najbliższy tydzień.

Dziewczyna weszła do łazienki, zamknąwszy za sobą drzwi oparła się o nie patrząc w lustro smutnym wzrokiem. Nie widziała anioła od wieczoru w muzeum, gdzie szukali Miecza Wiary. Nie miała pojęcia co się z nim dzieje, a przede wszystkim czy jest cały i zdrowy. Może teraz on potrzebował pomocy? Podejrzewała, że szuka miecza, dlatego nie kontaktuje się z nimi. Ona sama nie była w żadnych tarapatach by potrzebować jego wsparcia. Gdy parę dni temu polowali na Strzygę, anioł również się nie pojawił. Wychodząc z łazienki usłyszała głos Deana.

- Mamy robotę.

Wycierała ręcznikiem mokre włosy podchodząc do wuja. Bobby przejeżdżając przez Missuori podrzucił im papiery nowej sprawy. Ruda wzięła wycinki z gazet i zaczęła je czytać. Od 50 lat co dziesięć, znikało około pięć dziewczyn z tego samego budynku. Dziewczyna z zainteresowaniem kiwnęła głową do Deana.

- Jedziemy do Illinois.

Zebrali z motelu wszystkie rzeczy i skierowali się do Impali.

- Zawsze są to dziewczyny w podobnym wieku, około dwudziestu lat. Bardzo ładne i wszystkie miały zielone oczy.

Dean spojrzał ukradkiem w oczy swojej bratanicy. Będą musieli uważać, Marie miała tak jak ofiary szmaragdowe oczy, była dwudziestojednoletnią dziewczyną. Idealna kandydatka na ofiarę.

- Sądzisz, że porywa dla oczu? - zapytał.
- Może ma swój fetysz?

Wzruszyła ramionami odkładając teczkę z papierami na tylne siedzenie auta. Prostując się pogłośniła muzykę. Jechali przez jakiś czas w całkowitej ciszy, nie rozmawiając ze sobą, ale słuchając rocka. Marie zastanawiała się nad jedną rzeczą, która nie dawała jej spokoju odkąd ruszyli w stronę Illinois. Spojrzała uważnie na Deana, który nucił pod nosem Pink Floydów. Wzięła głęboki wdech i przyciszyła radio. Odgarnęła z oczu opadającą grzywkę i uśmiechnęła się niewinnie do Winchestera, który patrzył na nią zdziwiony. Ruda w końcu odezwała się.

- De, będąc w Illinois, będziemy nie daleko...
- Tak wiem.

Przygryzła dolną wargę patrząc uważnie na mężczyznę obok siedzącego za kierownicą Impali. Zauważyła toczoną walkę na twarzy wuja. Jego emocje zmieniały się co chwila. Od wściekłości i tęsknoty, po ból i żal. Zdawała sobie sprawę, że on od każdej możliwej śmierci u nich w rodzinie nie chodził na cmentarze. Winchester nigdy zbytnio nie przykładał się do wiary i wierzenia, że odwiedzanie kogoś na cmentarzu, to tak jakby rozmawiał z nią po przez swój własny monolog. Widział wiele rzeczy na świecie, różne stworzenia, które nie powinny w ogóle istnieć, ale wiara w Boga? To nie dla niego, chociaż spotkał anioły i demony. Nawet jeden anioł był dla niego najlepszym przyjacielem, był jak brat. Ale wiara w Ojca wszystkiego, było nie na jego siły. Dlatego Dean unikał chodzenia do Kościoła, na cmentarz. Ostatni raz był na pogrzebie rodziców Marie. Ona zaś, kiedy tylko byli blisko miasteczka, zawsze zaglądała do nich z bukietem kwiatów. Nic nie mogła poradzić, że jej wuj był zamknięty w sobie. Taki był Winchester i koniec.

- Chciałabym do nich zajrzeć. Ostatni raz byłam ponad rok temu. Chciałam zanieść im kwiaty i pomodlić się za ich dusze.
- Nikt ci nie zabrania – patrzył cały czas przed siebie na drogę.
- Pojedziesz ze mną po tym – wskazała głową na teczkę leżącą na tylnym siedzeniu – Tylko na moment.

Marie czuła rosnące napięcie, gdyby mogła dotknąć je na pewno poczułaby przeszywający prąd po całym ciele. Ponownie mogła obserwować wiele emocji na twarzy jej wuja. Siedział przed kierownicą Chevroleta nieruchomo, gdyby nie to, że jego klatka piersiowa poruszała się, uwierzyłaby, że nagle zamarł i to, że od czasu do czasu delikatnie skręcał kierownicą. Nawet nie przyspieszył czy zwolnił, po prostu jechał przed siebie.

- Mogę cię podrzucić, ale pójdziesz sama.

Po tonie głosu zrozumiała, że to koniec dyskusji na temat odwiedzin na cmentarzu grobu jej rodziców. Skinęła głową i odwróciła się w stronę bocznej szyby. Wiedziała dobrze, że mogłaby próbować przekonać Deana, ale nie chciała się z nim kłócić. Zawsze gdy to robią dzieję się coś nie dobrego.
Dojechali na miejsce nazajutrz rano. Siedzieli w małym lokalu czekając na zamówione jedzenie. Marie czytała miejscową gazetę, gdy wypatrzyła ogłoszenie o wynajem mieszkania. Dokładnie o wynajem w budynku, gdzie działy się te dziwne zniknięcie kobiet.

- Spójrz – wręczyła gazetę Winchesterowi pokazując ogłoszenie.

Kelnerka przyniosła im zamówienie. Dean przegryzając burgera spojrzał w gazetę. Uśmiechnął się pod nosem. Nie będą musieli nigdzie się włamywać, ani nie łamać żadnych możliwych przepisów. Może pierwszy raz zrobią to jak należy i pracować w budynku jako lokatorzy. Zadzwonił pod numer widniejący w ogłoszeniu i umówił się z właścicielem kamienicy na spotkanie za godzinę.
Ruda zaparkowała Impalę pod budynkiem. Dean skończył naprawiać urządzenie wyłapujące fale nadprzyrodzonych zjawisk i wysiadł z auta. Po wielu latach ulepszenia urządzenia przez łowców, w końcu zauważył jak lampki zaczęły się świecić. Spojrzał na bratanicę podnosząc urządzenie. Na pewno coś tu było i najdziwniejsze, że jeszcze dobrze nie weszli do budynku, a urządzenie odbierało już na zewnątrz fale.
Właściciel kamienicy wpuścił ich do środka i skierowali się do jednego z mieszkań na drugim piętrze.

- Ostatnia lokatorka uciekła z krzykiem. Mówiła, że tu straszy, ale przecież to śmieszne, wierzycie w duchy?

Obydwoje spojrzeli na siebie sceptycznie, Dean przewrócił oczami, zaś Marie zaśmiała się pod nosem widząc minę wuja. Po chwili wróciła do oglądania mieszkania i przyglądała się uważnie by znaleźć coś niezwykłego i nie pasującego do pokoju. Znalazła małe pęknięcie w ścianie salonu, zaś Dean chodząc po całym mieszkaniu szukał siarki lub czegoś co mogło wskazywać, że dziewczyna została porwana, a nie uciekła.

- Była tu jakaś kłótnia? - zapytała rudowłosa wskazując dziurę w ścianie.

Właściciel spojrzał na nią uważnie i przeniósł wzrok na defekt. Uśmiechnął się uprzejmie i podszedł do niej machając dłonią nonszalancko.

- Skądże, jakiś czas temu sąsiad robił remont i przy wierceniu pękła ściana. Odejmę wam od czynszu.

Ruda spojrzała uważnie na wuja, który stojąc na środku salonu rozglądał się uważnie przyglądając się sufitowi, który miał małe pęknięcie.

- Bierzemy – uśmiechnął się szeroko.

Zapłacili za pierwszy miesiąc i gdy mężczyzna opuścił mieszkanie, zaczęli się rozpakowywać. Mieszkanie miało dwa pokoje, łazienkę i kuchnie połączoną z salonem. Marie postanowiła rozejrzeć się po całym budynku i zostawiając Deana ruszyła korytarzem w stronę klatki schodowej by zacząć od samego parteru. Znalazła na trzecim piętrze przy kratce wentylacyjnej dziwną czarną maź. Nie zabrała nic ze sobą, więc pierwsze co jej przyszło do głowy to złapała kwiatka z parapetu wyrzucając go by móc wziąć doniczkę. Nabrała maź do doniczki i wróciła do mieszkania. Jutro pojedzie do miasta poszukać jakiegoś laboratorium by jej to zbadali. Wracając na drugie piętro miała cały czas wrażenie, że ktoś jej się uważnie przygląda, ale nikogo nie widziała, chociaż czuła wzrok na sobie. Weszła do mieszkania i zastała Deana siedzącego przy stole przed laptopem.

- Natrafiłam na coś – pokazała mu zawartość w doniczce.
- Mamy do czynienia z Flubberem?
- Musiałby być zielony, to jest czarne. Ale to coś nas obserwuje.

Dean spojrzał uważnie na dziewczynę.

- Widziałaś coś?
- Nie, ale czułam tego czegoś wzrok na sobie.

Skinął głową i zaczął rozmyślać nad czymś w swojej głowie. Szukali przez cały wieczór czegoś na temat tego budynku, ofiar, które zniknęły i zapadły się pod ziemię. Nagle Marie trafiła na artykuł z przed 50 lat. Czytała o morderstwach na dziewczynach, które trwały przez 20 lat. Richard Harvell zabił około dziesięciu młodych dziewczyn. Policja próbowała go złapać, lecz nigdy im się to nie udało, zawsze potrafił im się wymknąć. Wyczytała z artykułu nowszego z przed dwudziestoma laty, że prawdopodobnie Harvell już od dawna nie żyje, a zabiła go ostatnia jego ofiara. Tyle, że nie wiedzą też dokładnie co się wydarzyło i czy doszło do zabicia Harvella, gdyż dziewczyna zmarła w szpitalu z powodu poważnych obrażeń. Richard Harvell zginał w pożarze w salonie samochodowym. Wydarzyło się to ponad 30 lat temu. Spojrzała na wuja, który był w tym czasie w kuchni robiąc sobie kanapkę. Podeszła do niego z laptopem pokazując mu co znalazła.

- Mam nadzieję, że nie jest on powiązany z tymi Harvellami?

Marie uśmiechnęła się pod nosem, również pierwsze co to o tym pomyślała.

- Nie mam pojęcia. Ale Jo pewnie by coś wspomniała. Dziwię się, że nie jesteś z nią – przekrzywiła głowę wpatrując się uważnie w mężczyznę.
- Jestem łowcą nie mam na to czasu – wzruszył ramionami.

Marie prychnęła na to stwierdzenie podchodząc do stołu by odłożyć laptopa. Odwróciła się do Deana wbijając wzrok w jego plecy.

- Mój tata też był łowcą i miał rodzinę.
- I jak skończył?!

Odwrócił się porzucając swoją kanapkę i spojrzał uważnie w zielone oczy dziewczyny. Ruda zwęziła niebezpiecznie swoje i chciała coś powiedzieć, bo otworzyła już usta ale zrezygnowała. Co miała by mu powiedzieć, nie wiedziała jak się do tego zabrać. Wiedziała, że wuj ma rację, w jakimś stopniu miał tą rację. Ale z drugiej strony jej tata założył rodzinę, bo przecież zawsze o tym marzył.

- Przynajmniej przez jakiś czas był szczęśliwy.
- Uważasz, że nie był szczęśliwy ze mną, jako łowca?
- To nie tak.
- A jak?! - rozłożył ręce.

Ciśnienie zaczęło tężeć, napięcie wzrastać. Marie miała dość, przecież już nie jest tą małą dziewczynką, która wolała milczeć i nie wtrącać się w to co widzi. Dosyć, jest już dorosła i ma swoje zdanie, a czasem trzeba niektórym otworzyć oczy, jeśli mają je zabite deskami.

- Tak, że ty również miałeś szanse na szczęście, ale odrzuciłeś je. Jak zawsze. Wolisz się karać za wszystko, nawet za to co nie zrobiłeś, niż dopuścić do siebie trochę szczęścia. Wiem, że Jo jest dla ciebie ważna, zawsze była. Ale ty boisz się spróbować! Boisz się zaryzykować. Boisz się otworzyć na miłość.

Winchester stał oparty o blat kuchenny nie mówiąc nic, tylko wpatrując się w swoją bratanicę. Miała tylko dwadzieścia jeden lat, a może aż, bo była cholernie dojrzała i rozumiała więcej niż mógł przypuszczać. Odwrócił się by wziąć kanapkę i odpowiedzieć Marie, ale gdy spojrzał w miejsce, gdzie powinna być ruda jej już nie było. Usłyszał za drzwiami łazienki szum wody. Przeczesał dłonią włosy i skierował się do pokoju nie zamykając drzwi. Opadł na łóżko i wziął kilka głębokich wdechów. Po chwili Marie wyszła z łazienki idąc przez salon do drugiego pokoju.

- Powinniśmy jutro wieczorem rozejrzeć się za tym Harvellem.
- Jasne – bąknęła i zniknęła za drzwiami.

Zamknęła drzwi z delikatnym kliknięciem i rzuciła się na łóżko. Dean przetarł twarz i opadł na pościel rozmyślając o Jo. Ostatni raz widział ją ponad dwa lata temu, kiedy to Ellen zmarła i Jo została sama. Dowiedział się dopiero po całym już pogrzebie, po wszystkim, nawet nie zastanawiając się dwa razy od razu wsiadł w Impalę i pojechał do Harvell. W tamtym okresie zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej niż przez całe swoje życie. Ale wiedział, że nie może do niczego dojść, jest łowcą to jego piętno. Później wyjechał zostawiając kobietę ze wspomnieniami, a sam chowając własne uczucia do ciemnego worka kryjąc go najgłębiej w bagażniku Chevroleta, dalej polował na stworzenia nadprzyrodzone. Zawsze gdy znajdował się blisko miasteczka, gdzie Jo zamieszkiwała rozmyślał o niej, ale nie odwiedzał ją. Czasem rozmawiali przez telefon czy przez laptopa, ale rzadko, nie chciał wywlekać swoich uczuć. Przecież Winchester nie powinien kochać nic oprócz swojej roboty. Wyjątkiem od tej reguły i tak już była Marie, którą się zajmował od dzieciństwa po śmierci brata. Zawsze gdy kogoś obdarzał uczuciem tracił go, a nie chciał być już nigdy zraniony. Nigdy.


- De, u mnie cisza – przechadzała się ruda powolnym krokiem po pierwszym piętrze z krótkofalówką w jednej dłoni, a w drugiej z urządzeniem szukającym fal zjawiska paranormalnego.
- U mnie też.

Nie rozmawiali ze sobą przez cały dzień, tylko wtedy kiedy mieli omówić akcję. Czekali aż się ściemni i i będą mogli chodzić po całym budynku. Marie nie ciągnęła wczorajszego tematu „Dean i Jo”. Nie miało to dla niej już żadnego sensu, wystarczy, że i tak pokłócili się. Dean nie czuł się komfortowo z tym co się między nimi stało, zawsze gdy choć trochę się poprztykali to wydarzyło się coś nie dobrego.

- De ... - Marie właśnie wchodziła na klatkę schodową by wejść na drugie piętro.

Winchester zatrzymał się w połowie korytarza na czwartym piętrze i czekał. Poznał od razu po głosie bratanicy, że jest czymś zaniepokojona.

- Co jest?

Marie stojąc oparta o ścianę obok drzwi klatki schodowej wyciągnęła powoli broń schowaną w kaburze z tyłu pleców. Oddychała powoli i rozglądała się uważnie po pomieszczeniu, które ledwo oświetlane było przez żarówki na ścianach.

- Coś tu jest – szepnęła.
- Nie wystrasz tego, gdzie jesteś?
- Na klatce schodowej między pierwszym, a drugim piętrem.

Dean ruszył bez zawahania w stronę drzwi prowadzących na klatkę schodową. Wyciągnął broń i schodził po cichu na dół tam gdzie powinna być dziewczyna. Celował przed siebie, wiedząc, że w każdej chwili to coś mogłoby się pojawić.

- Marie?

Gdy dotarł na miejsce, gdzie powinna być jego bratanica nikogo nie było. Rozglądał się, ale nie widział, ani nie słyszał nikogo, kto mógłby być na klatce schodowej oprócz niego. Zaczął wołać do krótkofalówki, ale nic oprócz szumu nie usłyszał. Niżej na pierwszym piętrze znalazł broń i rozwaloną krótkofalówkę. Zaklął w myślach i zaczął biegać nerwowo po całej kamienicy szukając jakiegoś miejsca, gdzie to coś mogło zabrać Marie. Był cholernie wściekły na siebie, miał ją przecież chronić, miał o nią dbać. A jak zwykle zapędził ją w ręce samych kłopotów.

Rudowłosa ocknęła się po jakimś czasie. Nawet nie miała pojęcia ile była nie przytomna. Gdy otworzyła oczy nie widziała nic po za ciemnością. Chciała się podnieść, ale poczuła strasznie kłujący ból w lewej kostce. Syknęła z bólu upadając i uderzając o zimną oślizgłą ścianę. Miała skręconą kostkę, co nie było zbyt dobre, gdyby udało jej się uciec szybko na pewno nie będzie biegać. Odczekała chwilę by jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, gdy już to zrobił mogła przyjrzeć się na ile to możliwe gdzie się znajduje. Znajdowała się w małym pomieszczeniu. Na wyciągnięcie ręki z każdej strony miała ścianę. Czuła jak szczypie ją prawa brew, gdy upadała na ścianę musiała sobie ją delikatnie rozwalić.

- Cholera – warknęła.

Oparła się o jedną ze ścian, by znajdować się jak najdalej to możliwe od metalowych drzwi. Sięgnęła dłonią do prawej kostki, gdzie powinna być ukryta broń. Uśmiechnęła się, gdy wyczuła pod palcami metal i złapała mały rewolwer. Nagle z otworu w drzwiach pojawiła się brudna ręka z długimi paznokciami jak szpony. Marie cofnęła się na tyle ile to było możliwe, by to coś jej nie dotknęło, ale pomieszczenie było zbyt małe i dłoń zacisnęła się na jej kolanie. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej wycelowała rewolwer w ramię tego czegoś i strzeliła. Musiał być to duch, gdy srebrna kula dotknęła jego ramienia zniknął krzycząc przeraźliwie. Oparła głowę o zimną ścianę oddychając ciężko. Wiedziała, że zostało jej jeszcze tylko 5 naboi. Przeczesała dłonią włosy i biorąc głęboko wdech zaczęła się modlić o pomoc do Castiela. Ale minuty mijały, a anioł się nie pojawiał.

- Castiel wiem, że mnie słyszysz, więc na pewno byś się tu pojawił. Prawdopodobnie coś cię powstrzymuje – czuła, że opada z sił i zaraz straci przytomność, pomieszczenie było małe i mało docierało tutaj powietrza, ale musiała powiedzieć pierzastemu, aby znalazł Deana.

Winchester biegał po mieszkaniu wkładając do torby najpotrzebniejsze rzeczy. Nie miał pojęcia z czym w ogóle miał do czynienia. Czy to był tylko jakiś duch, czy jednak coś więcej. Dopiero, gdy usłyszał szelest skrzydeł stanął i spojrzał na przyjaciela.

- Dobrze, że jesteś nie mogę znaleźć Marie.
- Skontaktowała się ze mną przez modlitwę – niebieskie oczy obserwowały uważnie szatyna.
- To czemu jej nie przyprowadziłeś?!

Castiel stał z opuszczonymi ramionami wpatrując się smutnym wzrokiem w Winchestera. Nie miał możliwości dostania się do dziewczyny. Znaki enochiańskie powstrzymywały go do wejścia, tam gdzie się znajduje, a najgorsze było to, że nie miał nawet pojęcia gdzie ona jest. Był bezradny, a miał być przecież jej Aniołem Stróżem, miał ją chronić. Czuł się bezużyteczny.

- Nie mogę blokują mnie ...
- Gdzie ona jest!

Brunet podniósł wzrok na zielone oczy przyjaciela. Dean trochę stonował kiedy ujrzał w anioła oczach ból, przeprosiny, żal, nie moc. Wiedział dobrze, że Castiel zrobiłby wszystko by uratować jego bratanicę, gdyby miał do niej dostęp. Przetarł dłonią twarz łapiąc głęboko powietrze. Musiał znaleźć Marie, nie mógł pozwolić aby coś jej się stało.

- Powiedziała mi, że jest jakby w bunkrze lub w piwnicy. W małym ciemnym pomieszczeniu. Nie wie gdzie, ale głęboko pod ziemią.
- W kanałach?
- Możliwe – skinął głową anioł.
- Ta kamienica nie posiada żadnego wejścia niżej, sprawdzałem parę razy, musi on się przemieszczać przez ściany. Jest tylko strych, ale tam nikogo nie ma.

Podszedł do stolika i rozłożył mapę budynku oraz drugą, która wskazywała co się znajduje wokół kamienicy. Szukał jakiegoś włazu do kanału, ale na mapie nic nie wskazywało, że jest jakieś wejście poniżej. Był wściekły, bo minuty upływały, a oni nadal stali w martwym punkcie. Mógł nie puszczać samą dziewczynę, przecież pasowała idealnie na ofiarę dla Harvella. Cas napomknął, że poszuka jakiegoś wejścia i zniknął, zostawiając Winchestera samego w mieszkaniu.
Marie próbowała utrzymać świadomość na tyle ile to było tylko możliwe. Nie miała pojęcia co w tym czasie, gdyby straciła przytomność zrobiłby jej Harvell. Próbowała oddychać spokojnie by nie tracić zbyt dużo powietrza i nie udusić się. Nawet nie zdawała sobie sprawę kiedy oparła głowę o ścianę i usnęła. Obudziła się dopiero kiedy poczuła coś na swojej nodze. Gdy otworzyła oczy znów ta obleśna dłoń złapała ją za prawą kostkę. Odkopnęła rękę, która schowała się, ale po chwili w dziurze pojawiły się żółte oczy. Bez zastanowienia ruda wycelowała i strzeliła duchowi między oczy. Harvell ponownie zniknął krzycząc coś niezrozumiałego. W myślach zaczęła przeklinać guzdranie się Deana, ale po chwili przeszedł ją zimny dreszcz uświadamiając sobie, iż mogło mu się coś stać. Przecież na pewno by już dotarł do niej, ale ten cały Harvell musiał mu coś zrobić. Zaczęła panikować, ale po chwili uspokoiła się biorąc głębokie wdechy. Jest Winchesterem, łowcą, który nigdy się nie poddaje. Zostało jej jeszcze 4 kule więc jeśli nawet ma umrzeć, to nie podda się bez walki.

Dean nerwowo stukał palcami o stolik kiedy w końcu pojawił się anioł.

- I co znalazłeś coś?
- Nie jestem pewien, ale nic lepszego nie udało mi się znaleźć.

Dean złapał torbę i poczuł jak Castiel dotyka dłonią jego ramienia i znajdowali się po chwili na dworze. Ujrzał zarośnięte wieko pod swoimi nogami. Rzucił torbę na ziemię i podniósł właz zaglądając do środka. Nie było nic po za ciemnością. Wyciągnął z torby latarkę i poświecił w głąb. Zauważył metalową drabinkę, która miała na pewno z kilka metrów długości. Kiwnął głową i zaczął schodzić.

- Ja nie mogę iść z tobą – zdenerwowany brunet spoglądał na Deana.
- Jak znajdę enochiańskie znaki to je zniszczę. Wtedy idź od razu do Marie i wyciągnij ją z tego bagna.

Anioł chciał powiedzieć, że przecież tam nie było żadnego bagna, na pewno nie wyczuwał nic podobnego. Ale nie odezwał się tylko skinął głową bez żadnych emocji wypisanych na twarzy. Wpatrywał się w Deana, który w końcu zniknął w ciemnościach. Castiel nie poruszał się, stał jak kamień. Ale w jego wnętrzu rozgrywała się walka emocjonalna. Nie mógł pomóc przyjacielowi, który teraz był zdany sam za siebie. A jeśli coś mu się stanie? A Marie? Ona była najważniejsza. Miał ją chronić, a dziewczyna znajdowała się sama w jakimś strasznym miejscu. Nie miał zielonego pojęcia czy z nią wszystko w porządku, nie słyszał jej modlitwy. Co z niego za anioł jak nie umie pomóc najbliższym. Najgorsze w tym wszystkim było to, że odczuwał jej obecność blisko kamienicy, ale nie mógł do niej się dostać. Nie znał dotąd takiego uczucia, które go właśnie ogarnęło. Miał ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, chciał własnymi nawet dłońmi dokopać się przez ziemię do dziewczyny. Nigdy nie czuł się tak bezsilny. Brunet zamknął oczy wyczekując na to, aby móc w końcu pomóc Marie. Bał się, że dziewczyna może być ranna, może wykrwawia się na śmierć, a on nie będzie wstanie jej nawet pomóc zatamować tego krwotoku. Nie będzie mógł jej uzdrowić, bo jego moce na nią nie działały. Każdego mógł uzdrowić, każdą napotkaną osobę, ale pech chciał, że nie mógł rudej uzdrawiać. Była wyjątkiem. Jak by na to nie patrzeć musiała być wyjątkowa, skoro anioł nie mógł jej uzdrowić. Zastanawiał się nad tym co kiedyś powiedziała Winchesterówna, że Ojciec pozwolił mu ją chronić, ale nie w sposób anielski. Modlił się w duchu by Dean znalazł jak najszybciej znaki enochiańskie.
Szatyn z wyciągniętą przed siebie latarką i bronią, szedł rozglądając się dookoła. Musiał być ostrożny by nic go nie zaatakowało, bo wtedy nie wiadomo czy byłby ktoś w stanie jemu pomóc. Nie miał pojęcia ile już szedł, ale dla niego była to już wieczność, a żadnej w bok drogi nie było. Podążał w jedną stronę. Nagle usłyszał wystrzał z pistoletu w oddali. Bez zastanowienia ruszył w tamtym kierunku szybszym krokiem. Podejrzewał, że to Marie, musiała mieć schowany gdzieś drugi rewolwer, uśmiechnął się pod nosem. Sam ją tego nauczył, aby nigdy nie miała przy sobie tylko jednej broni. Gdy szedł długim kanałem na jednej ze ścian zauważył czerwoną farbą wymalowane znaki. Wyciągnął nóż z kieszeni i zaczął zdrapywać farbę by zniszczyć to co powstrzymuje jego przyjaciela do pomocy Marie.
Anioł nagle poczuł, że bariera jest zdjęta i nie ma już ochrony przed nim. Szybko zniknął z miejsca gdzie stał, nie przejmując się czy ktoś by mógł go zobaczyć. Znalazł się na środku pomieszczenia owalnego, gdzie znajdowało się czworo drzwi i wejście w ciemny korytarz. Każde z metalowych drzwi miało u podnóży mały otwór, gdzie zmieściłaby się tylko głowa. Machnął dłonią i nagle wszystkie drzwi się otworzyły. Za drzwiami dwóch pomieszczeń znalazł tylko kości, za trzecimi znalazł martwą blondynkę, która nie żyła już od kilku dni. Przeraził się, bo zostały mu tylko jedno pomieszczenie do sprawdzenia, a gdyby nic Marie się nie stało na pewno by sama już powoli wyszła z pomieszczeniu upewniając się co jest grane. Otworzył je szerzej i zajrzał do środka. Zobaczył siedzącą pod ścianą dziewczynę, która ledwo oddychała. W jednej dłoni trzymała rewolwer, drugą miała zaciśniętą na swoim kolanie, a głowę opierała o ścianę. Podszedł do niej schylając się i delikatnie ją potrząsnął. Ruda zerwała się i wycelowała obok siebie strzelając z pistoletu. Kula minęła Castiela, chociaż i tak nic by mu nie zrobiła. Gdy Marie opamiętała się po wystrzale spostrzegła, że to brunet kuca przy niej, a nie duch.

- O Jezu – szepnęła wystraszona, że prawie postrzeliła anioła.
- Nie, to ja – wpatrywał się w dziewczynę.

Pomógł jej wyjść z małego pomieszczenia i stanęli na środku słysząc jakiś stukot kroków z ciemnego korytarza. Po chwili wpadł do owalnego pomieszczenia Dean. Ruda uśmiechnęła się widząc wuja, gdy mężczyzna spostrzegł, że anioł podtrzymuje dziewczynę całą i prawie zdrową odetchnął z ulgą. Podbiegł do nich biorąc twarz bratanicy w dłonie i uśmiechając się powstrzymując łzy, które z frustracji zaczęły mu napływać.

- Zabierz ją stąd, ja muszę uporać się z tym duchem. Znalazłem jego kości.
- Uważaj na siebie, De.

Skinął głową i spojrzał wymownie na przyjaciela. Dziewczyna nawet nie wiedziała kiedy znalazła się w mieszkaniu wynajmowanym przez nich. Anioł pomógł jej usiąść w fotelu i skierował się do kuchni. Otworzył zamrażalnik i wrzucając parę kostek lodu w ścierkę podszedł do rudej kładąc jej schłodzoną ścierkę na obolałą kostkę. Marie syknęła z bólu, ale po chwili uśmiechnęła się odczuwając kojące zimno. Castiel próbował ją uleczyć, ale jego zabiegi na nic się nie zdawały.

- Dziękuję, ale wracaj do Deana. Jeszcze coś mu się stanie.
- Powinienem zostać z tobą ...
- Cas, proszę.

Brunet zaskoczony spojrzał na dziewczynę. Za każdym razem kiedy tylko się widzieli nie używała jego zdrobnienia, które wymyślił Dean, tylko zwracała się do niego pełnym imieniem. Podobało mu się to, rzadko ktoś go nazywał z śmiertelników Castiel. Nie miał za złe komuś, kto zwracał się do niego zdrobniale, ale jednak wolał jak się zwracano do niego pełnym imieniem. Wiedział, że dla Marie jest ważny Winchester, tak jak i dla niego ona. Skinął głową i zniknął zostawiając ją samą by zobaczyć czy Dean nie potrzebuje jego pomocy.
Marie odetchnęła z ulgą, przynajmniej teraz wiedziała, że Dean nie jest sam i ma ochronę. Była zmęczona, nawet nie wiedziała, która jest godzina. Z wujem na polowanie na Harvella wyruszyli koło dwudziestej jak już się ściemniło. Gdy spojrzała na zegarek ścienny, wskazówki wskazywały parę minut przed czwartą w nocy. Czuła ogromne zmęczenie i choć mały, ale nadal odczuwalny ból kostki. Rozglądała się dookoła nie spokojnie, bała się odpłynąć i pozwolić na chwilę snu, w każdej chwili Harvell mógł po nią wrócić, jeśli Dean jeszcze nie spalił kości. Wiedziała, że dopóki Winchester nie wróci do mieszkania ona nie zaśnie. Nie było to do niej podobne, ale czuła lęk po tym co ją spotkało.
Przez kolejne dni Winchesterzy zostali w Illinois. Marie w pierwszy i drugi dzień odwiedziła grób rodziców, pomógł jej się tam dostać Castiel. Dean nie miał zamiaru tracić czas na cmentarze, musiał się upewnić, że zostało zażegnane niebezpieczeństwo po spaleniu kości Harvella. Castiel zostawił Marie na kanapie w salonie i zniknął, gdy został wezwany.

- Jesteś strasznie blada – zauważył Dean – Zmarzłaś, chcesz herbaty?
- Gdyby cię tak napieprzała kostka i funkcjonowałbyś na tabletkach też byś tak wyglądał.

Dean skinął głową i dalej pakował ich do wyjazdu. Marie przyglądała się wujowi. Prawda była taka, że oprócz odczuwalnego nadal bólu kostki, dziewczyna po prostu nie mogła spać. Budziła się ciągle zlana potem, miała już całkowicie dosyć tych nawiedzających ją koszmarów, więc najlepszym rozwiązaniem było nie spać w ogóle. Czasem zdrzemnęła się na dwie góra godziny, bo jednak organizm potrzebował snu, ale i tak prawie zawsze budziła się z krzykiem.
Nagle na środku mieszkania pojawił się Castiel. Marie wzdrygnęła się i prawie sięgnęła po broń, którą miała schowaną pod poduszką. Złapała tylko poduszkę i rzuciła w anioła.

- Następnym razem daj jakoś znać, że się pojawisz.

Zdezorientowany brunet wpatrywał się w zielone oczy dziewczyny, po chwile wzrok przeniósł na uśmiechniętego od ucha do ucha Deana, który zapinał torbę. Podniósł poduszkę pod swoimi stopami i znów spojrzał na Marie.

- Może jednak przyczepimy ci dzwonek do szyi, Cas – zaśmiał się Dean.

Anioł nie zważając na przyjaciela podszedł do rudej łapiąc delikatnie jej nogę unosząc ją i kładąc na poduszce, którą wcześniej rzuciła w niego. Skrzyżował na krótki moment z nią spojrzenia i odwrócił się przekrzywiając głowę patrząc na Winchestera.

- Nie jestem owcą.
- Czasem mam wrażenie, że jesteś baranem.

Pierzasty zwęził niebezpiecznie oczy wpatrując się w Deana. Marie zaśmiała się pod nosem i odezwała się, by nie zaczęli się kłócić.

- Co cię tu sprowadza z powrotem?
- Poprosiłem moich zwierzchników abym mógł zostać tutaj na ziemi.

Ruda zaskoczona wyprostowała się i spojrzała uważnie na wuja, który przerwał pakowanie rzeczy. Z jednej strony bardzo się cieszyła, że anioł będzie razem z nimi, bardzo lubiła Castiela. Czuła się przy nim całkiem inaczej, wiedziała, że nie musi przy nim niczego udowadniać. On i tak akceptuje ją taką jaka jest naprawdę, bo ją zna. Ale nie rozumiała jak on, jako anioł miałby funkcjonować pośród ludzi, skoro nie umie się zachowywać jak normalny człowiek.

- Musze cię mieć pod stałym okiem, aby ci się więcej nic nie stało. Jesteś pod moją ochroną, a zawiodłem.
- To nie twoja wina, nie mogłeś mi pomóc – uśmiechnęła się delikatnie dodając brunetowi otuchy.
- Nie mogę cię uzdrawiać, ale będę cię chronił będąc przy tobie cały czas.

Winchester zadowolony skinął głową. Na początku nie podobało mu się to, że Cas ma być Aniołem Stróżem jego bratanicy, ale bez żadnych mocy. Nawet głupiego zadrapania nie mógł wyleczyć. Zastanawiał się jak ma być jej ochroniarzem. Ale ten pomysł ochrony tu na ziemi był rewelacyjny jak dla niego. Oprócz tego mieć anioła przy polowaniach to jeszcze stała ochrona rudowłosej.

- Czuję się jak na smyczy – sapnęła Marie.
- Sama zobacz co się stało ostatnio, prawie zginęłaś. A ten pomysł Casa jest świetny. - Dean szeroko się uśmiechnął do przyjaciela.

Marie naprawdę by się cieszyła z tego, że anioł miałby zostać tutaj wśród nich, ale gdyby to był inny powód. Nie chciała mieć na karku cały czas kogoś.

- Nie mógł mi pomóc, bo były blokady na anioły, tak? Teraz też tak może być. Nic to nie zmieni.
- Zmieni jeśli Castiel będzie z tobą przez cały czas – spojrzał na dziewczynę Dean.
- Za rączkę ma mnie trzymać. Do łazienki też ma ze mną chodzić bym się nie utopiła myjąc zęby? - przekręciła głowę i unosząc brwi do góry.
- Marie...
- Nie jestem dzieckiem. Od szóstego roku życia uczysz mnie jak obsługiwać się bronią, jak polować i jak walczyć. Umiem o siebie zadbać.
- Wiem – „i to mnie przeraża” chciał powiedzieć, ale tylko westchnął i ciągnął dalej – Wiem, ale taka ochrona to skarb.

Marie przetarła dłonią twarz zmęczona, wiedziała, że i tak nie ma nic do powiedzenia, bo wszystko już było ustalone. Spojrzała w niebieskie oczy, które intensywnie się w nią wpatrywały. Castiel stał ciągle w jednym miejscu z opuszczonymi ramionami wzdłuż tułowia. Nie miała pojęcia jak brunet zdoła wtopić się w tłum i udawać zwykłego, normalnego, przeciętnego człowieka. Przecież na pierwszy rzut oka jak się na niego tylko patrzyło, było widać, że jest z nim coś nie tak.

- Zbieramy się już?

Dean spojrzał na rudą i skinął głową, uśmiechnął się do siebie wiedząc, że wygrał tą potyczkę.

- Gdzie jedziecie?
- Do Bobbyego – złapał torby Winchester i skierował się do wyjścia, by je zanieść do auta.
- Z tą nogą i tak nie ma ze mnie żadnego pożytku – sapnęła.
Castiel kiwnął głową i podszedł do dziewczyny by pomóc jej wstać, chciał ją wziąć na ręce, aby się nie męczyła nie potrzebnie.
- Dam sobie radę. Potrzebna mi tylko pomoc doczłapania się do Impali.

Zdezorientowany spojrzał w jej szmaragdowe oczy, ale po chwili wyciągnął ramię by mogła się o nie wesprzeć. Nie chciał, aby Marie czuła się przy nim niekomfortowo kiedy będzie z nimi. Zmienił szybko pozycję i stanął za nią łapiąc ją delikatnie ale pewnie swoją lewą dłonią w talii, a prawą za jej również prawą dłoń. Dean otworzył dziewczynie drzwi na tył samochodu kiedy dotarli w końcu do Chevroleta, by mogła wygodnie sobie usiąść czy położyć się w czasie jazdy. Castiel zasiadł na miejscu pasażera, obok Deana i po chwili wyjechali z pod kamienicy w stronę domu Bobbyego. Przez całą drogę milczeli słuchając tylko radia. Marie nawet nie wiedziała kiedy zamknęły jej się oczy i usnęła. Śniło jej się, że idąc powolnym krokiem przez ciemny korytarz, gdzie nie może znaleźć wyjścia, spotyka nagle na swojej drodze żółte wielkie oczy. Za nią jakby wyrastały brudne, z długimi szponami dłonie i łapały ją by wciągnąć ją dalej w ten ciemny korytarz. Usłyszała krzyk i obudziła się oddychając ciężko. Był to tylko krzyk kobiety w radiu. Przetarła dłonią twarz. Gdy spojrzała przed siebie zauważyła niebieskie oczy wpatrujące się w nią z nutką niepokoju i troski. Odwróciła głowę szybko w stronę szyby nie patrząc na bruneta, który również wrócił do patrzenia przez przednią szybę.

W końcu dojechali do Singera. Dean wyciągnął rzeczy z bagażnika, a anioł pomógł dziewczynie wyjść z Impali i wejść do domu. Bobby uśmiechnął się ciepło widząc Marie.

- Rudzielcu, nie umiesz nie wpadać w kłopoty?
- Życie byłoby monotonne bez kłopotów – objęła mocno mężczyznę witając się z nim.

Bobby przewrócił oczami i pomógł jej usiąść na kanapie. Odwrócił się i srogim spojrzeniem wpatrywał się w Castiela.

- Co z ciebie za anioł, jak nie możesz jej ochronić?! Co ten na górze ma za plan wobec ciebie i jej?
- Nie mam pojęcia – odpowiedział z prawdą.
- M. ma być królikiem doświadczalnym dla boskich zachcianek?
- Mnie też się to nie podoba – wszedł do domu Winchester.
- Nie wiem co to jest za plan. I nie wiem jaki ma związek w tym moja pomoc. Nie jestem również zadowolony z tego, że mój Ojciec zabrał mi moc, abym mógł pomóc Marie.

Oburzony Castiel wpatrywał się intensywnie w Bobbyego. Gdyby Singer nie znał anioła, pewnie dawno by uciekł wzrokiem, albo nie tylko wzrokiem. Spojrzenie anioła było tak intensywne i przenikliwe, jakby próbował przeniknąć wgłąb duszy mężczyzny. Cas czuł się okropnie, że przyjaciele go obwiniali za coś na co nie miał wpływu. Przecież to nie było tak, że nie chciał jej pomóc, tylko nie mógł.

- Przestańcie to nie jego wina. Ma takie zadanie, chronić mnie bez używania mocy. Wielkie mi halo.

Dean przewrócił oczami i skierował się do kuchni, aby wyciągnąć zimne piwo z lodówki. Marie przeniosła spojrzenie z Bobbyego na anioła.

- To nie twoja wina, nie przejmuj się tymi starcami, nie wiedzą co mówią.
- Starcami? - rozłożył dłonie Bobby.
- Coś źle powiedziałam? - spojrzała na Singera.

Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i wziął od Deana piwo. Marie połknęła tabletkę przeciw bólową i poprosiła o kubek kawy. Bobby z Winchesterem usiedli do stolika i rozmawiali o kolejnej sprawie. Rudowłosa była cholernie wściekła, że przez tą pieprzoną kostkę nie pojedzie na polowanie. Nie to, że nie lubiła tutaj zostawać, ale jednak siedzenie i nic nie robienie nie leżało w jej naturze.

- Źle wyglądasz – odezwał się Castiel.
- Nic mi nie jest.

Dean podszedł do dwójki siedzących na kanapie. Podał jej kubek zalany wrzątkiem. Uśmiechnęła się w podzięce czując aromat czarnej kawy.

- Wyjeżdżam – skinął głową na okno, gdzie było widać stojący samochód.
- Castiel pojedzie z tobą.

Nie podobał jej się pomysł, aby puszczać samotnie wuja na polowanie. Ona nie mogła jechać, dopóki nie wyzdrowieje jej noga. Mężczyźni spojrzeli najpierw na siebie, a potem na Marie, która dmuchała delikatnie w kubek. Dean zaczął od razu protestować, że przecież anioł miał się nią opiekować i chronić, a nie jeździć z nim na wycieczki krajoznawcze.

- Będę tu z Bobbym, jedynie co mnie tu zabije to nuda. A ty potrzebujesz partnera , który będzie ci patrzał na plecy.

Przez dłuższą chwilę Winchester tylko intensywnie patrzył w zielone oczy i rozmyślał nad tym. Jego bratanica miała rację, inaczej pracuje się samemu, a jeszcze inaczej kiedy masz partnera do pomocy. Z kimś jest zawsze bezpiecznej, że jeśli wpadniesz w jakąś zasadzkę, masz pewność, że jest ktoś kto cię z tego wyciągnie. Dean uniósł brwi skinąwszy głową i poklepał przyjaciela po plecach, odwrócił się i wyszedł z pokoju by spakować rzeczy.
- Uważaj na niego, Cas.
Ich spojrzenia się skrzyżowały. Zielone oczy z niebieskimi długo wpatrywały się w siebie. Po chwili anioł zniknął zostawiając samą dziewczynę. Znalazł się przy Bobbym by go ostrzec, że ma się modlić do niego i wezwać, jeśli coś by się działo niepokojącego. Wiedział, że i tak nic nie wskóra z przekonaniem Marie, aby z nią został, ale wizja samotnego Deana na polowaniach też nie widziała mu się w ogóle. Dziewczyna obserwowała wuja jak pakował rzeczy do torby. Był skupiony, dwa razy, a nawet trzy razy wszystko sprawdzał czy ma wszystko. Przeczesał dłonią włosy i spojrzał na rudą. Zasalutował jej i wyszedł z domu kierując się do Impali. Marie spostrzegła, że anioł rozmawiał o czymś z Bobbym, ale nie słyszała nic z ich wypowiedzi. Gdy skończyli anioł skierował się do wyjścia, ale zatrzymał się odwracając się do niej.

- Gdyby coś się działo... 
- Pomodlę się.


Brunet wziął głęboki wdech i zwęził oczy. Zamknął je na krótką chwilę, skinął głową i wyszedł patrząc na delikatny uśmiech na twarzy dziewczyny. Odwzajemnił go dopiero gdy wsiadł do samochodu siadając na miejscu pasażera. Marie pokręciła głową opadając na poduszki odstawiając kubek już pusty na podłogę. Czując rozchodzący się jeszcze aromat kawy zastanawiała się czy Bobby ma w swojej kolekcji jakąś książkę, którą nie udało jej się jeszcze przeczytać. 


środa, 14 stycznia 2015

Liebster Award

Na samym początku dziękuję serdecznie za nominację albertsstory.


Taką nominację otrzymują mało popularne blogi nie mające dużej ilości czytelników. Celem takiej nominacji jest wzrost liczby obserwatorów i wypromowanie bloga. Dany blog zostaje nominowany przez innego bloggera, który uważa, taki blog za godny uwagi i ciekawy. 

Każdy wybrany musi odpowiedzieć na pytania, które zadała osoba nominująca twój blog. Po udzieleniu odpowiedzi, ty nominujesz 11 wybranych przez siebie blogów, informujesz ich o nominacji i zadajesz 11 pytań (UWAGA! nie można nominować bloga, który nominował ciebie), :)

1. Skąd pomysł na bloga?
Pomysł nagle wpadł kiedy zaczęłam oglądać Supernatural, kiełkował się, aż w końcu postanowiłam coś zrobić i zaczęłam pisać.

Jakie książki lubisz czytać najbardziej?
Nie mam takich ulubionych gatunków, bo czytam wszystko co mi wpadnie tylko w łapki, ale jeśli już mam coś napisać to bardzo często czytam kryminały i thrillery.

3. Gdybyś mogła znaleźć się w dowolnym fikcyjnym świecie, jaki byłby to świat i dlaczego?
Zawsze marzyłam aby być jak HP. Uczęszczać do magicznej szkoły, chciałabym władać magią i co najważniejsze zostać animagiem i zamienić się w wilka kiedy tylko chcę.

4. Kto jest dla Ciebie wzorem?
Moja mama. Jest najwspanialszą kobietą stąpającą po tej ziemi.

5. Co chciałabyś/chciałbyś w życiu osiągnąć?
Chyba chciałabym w końcu z poważnieć, aby udało mi się zacząć myśleć co chce osiągnąć.

6. Jestem typem społecznika, czy preferujesz spędzanie czasu z własnymi myślami?
Lubię swoje towarzystwo, ale wyjść gdzieś ze znajomymi jest zawsze dobrym pomysłem.Ale chyba każdy miewa takie dni, które po prostu nie pozwalają funkcjonować w otoczeniu ludzi. Wtedy zakopuję się pod kołdrą z kubkiem gorącej czekolady i nic więcej wtedy nie potrzebuję, no chyba, że dobrej książki lub filmu.

7. Jakie masz sposoby na zwalczanie stresu?
Nie mam sama próbuję coś znaleźć, ale mi to nie wychodzi. Chociaż ostatnio złapałam się na tym, że im więcej spaceruję tym się uspokajam.

8. Gdybyś miał wybór, w jakiej epoce historycznej chciałabyś/chciałbyś się urodzić?
W epoce wiktoriańskiej. Uwielbiam te stroje, są przepiękne. I te wszystkie pałacyki, w których odbywały się przeróżne spotkania i bale.

9. Jakie są Twoje zainteresowania?
Uwielbiam sport, kocham żużel, siatkówkę, piłkę nożną i skoki narciarskie jak i F1. Interesuję się muzyką, a typowo rockiem klasycznym, muzyką klasyczną jak i filmową, oprócz tego muzyką lat 60-tych, 70-tych i 80-tych. Moimi zainteresowaniami jest również dziennikarstwo i religioznawstwo.

10. Jaką supermoc chciałbyś/chciałabyś mieć?
Zawsze jak się nad tym zastanawiam to i tak wybieram ciągle czytanie w myślach.

11. Co uważasz za swój największy sukces?
Obecnie, chyba to, że udało mi się dotrwać do trzeciego roku studiów i teraz czeka mnie licencjat.


Moje pytania:
1. Kiedy postanowiłeś/aś założyć bloga?
2. Miejsce do którego często wracasz? Dlaczego akurat tam?
3. Co ostatnio czytałeś/aś?
4. Cytat, motto, którym często się kierujesz w życiu?
5. Twoja pasja to?
6. W zimne wieczoru jak spędzasz swój wolny czas?
7. Ulubiona liczba?
8. Co sądzisz o pójściu sześciolatków do szkoły?
9. Twoja pięta Achillesowa? 
10. Ulubiony superbohater i dlaczego akurat ten?
11. Przyjaciel dla Ciebie jaki powinien być?

Nominuję:


Ja już :D Teraz Wasza kolej !!!