środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 6

Rozdział w sumie miał się pojawić na Mikołajki, ale nie dałam rady, a potem miałam mały problem z netem i dopiero teraz mi się udało w końcu go dodać. Mam nadzieję, że zbyt dużo błędów niema, bo bety brak. Miłego czytania! I przede wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku. Spotkamy się w nowym dopiero roku, więc miłej zabawy wszystkim i aby głowa na drugi dzień nie bolała. :)





Minęło parę dni kiedy w końcu Dean odezwał się na stacjonarny numer Bobby'ego. Marie wstała powoli z kanapy i podeszła do telefonu. Singera aktualnie nie było nigdzie w pobliżu, gdyż pojechał na małe zakupy.

- Tak? - zapytała.
- Hej Marie, gdzie starzec? - donośny głos Deana było można usłyszeć po drugiej stronie słuchawki.
- Gdzieś tu krąży.

Nie chciała denerwować wujka, że została sama w domu kiedy Singer miał się nią zajmować, a przynajmniej miał mieć ją na oku. Chciał ją zabrać na zakupy, ale udawała, że śpi, więc pojechał sam.

- Co wam potrzeba?
- Bobby mówił o jakimś wypadku, masz może pod ręką wycinek z tej gazety?

Marie rozejrzała się uważnie po biurku zauważając kilka wycinków, przejrzała wszystkie, gdy trafiła na ten co trzeba, uśmiechnęła się triumfalnie. Usiadła na krześle za biurkiem, aby nie przemęczać nogi, na którą przenosiła całkowity swój ciężar, aby jej skręcona kostka wykurowała się.

- Znalazłam. - oparła się o oparcie zarzucając nogę na biurko.
- Czy jest tam zdjęcie kobiety, która zginęła?
- Tak. - skinęła najpierw głową, przewracając oczami. Przecież jej wuj nie widzi co ona robi.
- Możesz mi ją opisać?
- Młoda dziewczyna koło 25-ciu lat, mojego wzrostu, krótkie blond włosy z przedziałkiem po lewej stronie. Duże brązowe oczy, delikatna blizna nad lewym okiem i jak się nie mylę to przedziałek między jedynkami. Potrzebujesz więcej szczegółów?
- Nie, spisałaś się zawodowo – wiedziała, że Dean się uśmiecha.
- Co jest grane? - było można wyczuć zainteresowanie w jej głosie.
- Chyba właśnie w moim samochodzie siedzi ta dziewczyna – stwierdził.
- Wpadła w pętle? - wiele razy o tym słyszała, ale nigdy się z tym nie spotkała.
- Prawdopodobnie. Bobby mówił, że od jej śmierci co rok pojawia się tutaj na drodze.
- A gdzie Castiel? - zwęziła oczy – Przecież on by ci powiedział czy to ten duch.
- Musiał iść na przesłuchanie.
- Co? - usłyszała westchnięcie wujka po drugiej stronie słuchawki.
- Wezwali go.
- I zostawił cię samego? - otworzyła szeroko oczy.
- Jak widać. – podejrzewała, że Dean w tym momencie rozłożył ramiona.

Marie nie wiedziała co powinna powiedzieć, w sumie jak zareagować. Była odrobinę wściekła, że Castiel zostawił Winchestera samego na polowaniu. Tak się nie robi kiedy tym bardziej jest to polowanie. W każdej chwili mogłoby się coś stać jej wujowi. To było nie odpowiedzialne ze strony anioła. Rozumiała, że on też miał swoje obowiązki i musiał zdawać raporty Niebu i pomagać w odnalezieniu Miecza Wiary, ale nie kosztem niewinnego człowieka, który jest teraz bezbronny. No może nie do końca, bo wie co jej wuj potrafi, ale sam fakt. Rozumiała oburzenie Deana kiedy rozmawiał ostatnio z Bobbym na temat skrzydlatego, że zachowuje się jak panienka na posyłki i jak nic jest pod pantoflem swoich zwierzchników. Dwadzieścia lat temu kiedy się zbuntował, był całkowicie innym aniołem, ale to słyszała tylko z opowieści.

- Jak się pojawi powiedz mu, że skopię jego skrzydlaty tyłek.
- Są ważne i ważniejsze sprawy M.

Zaśmiała się pod nosem i skinęła głową do wchodzącego do pokoju Singera.

- Jest Bobby.
- Daj mi go.

Wyciągnęła słuchawkę w stronę mężczyzny, Bobby odłożył torby na stolik w kuchni i podszedł po chwili do niej. Biorąc słuchawkę czekał, aż Marie zejdzie z krzesła i sam usiadł na nim, a ona skierowała się z powrotem na kanapę. Wzięła leżącą książkę na poduszce i wróciła do dalszego czytania o mitach.
Późnym wieczorem kiedy nie mogła zasnąć, powolnym i ostrożnym krokiem spacerowała po drodze przed domem Bobby'ego. Usiadła na masce samochodu, który był przy wjazdowej bramie odkąd pamiętała. Więc w sumie od początku kiedy pierwszy raz przyjechała z Deanem do Bobby'ego, a miała wtedy cztery lata. Auto było "zjedzone" prawie przez rdzę, oprócz tego miało powybijane szyby i wszędzie lekkie wgniecenia. Odwróciła wzrok od przedniej szyby kiedy usłyszała dźwięk kroków na jezdni. Drogą szedł jakiś chłopak. Masując delikatnie kostkę obserwowała go uważnie, zastanawiając się kto to mógł być o tej porze. Ale gdy osobnik wszedł w światło lampy ulicznej poznała go od razu, chociaż nie mogła uwierzyć, że to on. Blond czupryna z delikatnymi lokami zalśniła w świetle.

- Scotty?

Młody mężczyzna zatrzymał się nagle rozglądając się dookoła. Spojrzał uważnie na osobę siedzącą na masce samochodu, nie widział dokładnie kto to mógłby być, ze względu, że osoba siedziała w delikatnym cieniu. Uśmiechnął się niepewnie podejrzewając kto się odezwał do niego, chociaż tak dawno jej nie widział, że to mogło być nie możliwe.

- Marie? To ty?
- Jasne, że ja, a co myślałeś, że Święty Mikołaj? - wyszczerzyła zęby.
- Sama mi powiedziałaś, że on nie istnieje. Nadal przez to mam złamane serce.

Podszedł do niej i uścisnął ją mocno wzdychając głośno. Kiedy odsunął się mogła przyjrzeć się chłopakowi od stóp do głów. Nic się nie zmienił odkąd widzieli się jakieś cztery lata temu. Może o głowę był wyższy niż przedtem, ale nadal miał krótkie kręcone blond włosy i wielkie brązowe oczy, które by poznała wszędzie. A jego blizna w kąciku ust dodawała mu nadal uroku po wypadku motocyklowym.

- Nic się nie zmieniłeś. - stwierdziła.
- Ty również, dalej wyglądasz jak przez okno.

Marie roześmiała się serdecznie. Scott był jej przyjacielem od samego początku kiedy wprowadziła się na parę lat do Bobby'ego, przed polowaniem z Deanem. Poznali się w autobusie szkolnym jak trójka chłopaków dokuczała Scottowi, Marie cóż, dokopała całej trójce po tym jak wysiadła z autobusu przed szkołą. Od tej pory siedzieli razem na każdych zajęciach i spędzali każdą wolną chwilę razem. Scott wiedział o niej wszystko, o tym, że jej rodzice nie żyją i opiekuje się nią wujek z Bobbym, który w sumie nie jest powiązany genami z nimi, ale czy trzeba być, aby być rodziną? Opowiedziała mu o polowaniach, o biznesie rodzinnym i nigdy jej nie zdradził nikomu nic nie powiedział. Był dla niej wsparciem, nawet wtedy kiedy swoje serce oddała jednemu z chłopaków w szkole i straciła całkowicie głowę. Był to okres kiedy była gotowa zrobić wszystko, nawet chciała rzucić szkołę, rodzinę i związać się na stałe, i, nie prowadzić dalej biznesu. Ale jednak nie zrobiła tego i uciekła z wujkiem, wybrała rodzinę. W końcu jest Winchesterem. Przez jakiś czas po wyjechaniu pisali do siebie, dzwonili, ale po jakimś okresie i to się urwało. Scott sądził, że coś mogło jej się stać, w końcu jej praca nie była taka łatwa, a miała nie całe 18 lat jak zaczęła polować już dość poważnie. 

- Dawno się nie odzywałaś. Wszystko w porządku? Co tutaj robisz?
- Na ostatnim polowaniu skręciłam kostkę, więc jestem u Bobby'ego i kuruję się do następnego polowania. A ty co tutaj robisz? Słyszałam, że wyjechałeś stąd. - oparła się o samochód.
- Wróciłem na jakiś czas. Poznałem kogoś.
- Naprawdę? - uśmiechnęła się szeroko.

Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek widziała Scotta z jakąś dziewczyną, czy nawet by do jakiejś zarywał przez okres szkolny. Musiał ją poznać jak zaczęła polować.

- Jak ma na imię? - uniosła brwi.

Chłopak nerwowo pokręcił głową, przełykając głośno ślinę. Podrapał się po karku i uśmiechnął się delikatnie.

- Rory.

Marie otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, nigdy nie przypuszczała, że jej przyjaciel jest gejem. Nic nie zauważyła w tym kierunku, a może nie patrzyła uważnie.

- Rory? Cieszę się twoim szczęściem.
- A ty? Wybrałaś w końcu swoją drogę, co chcesz robić? Polowania, czy rodzina?

Marie westchnęła ciężko i głęboko, spojrzała w gwieździste niebo. Przeczesała dłonią włosy zastanawiając się nad pytaniem przyjaciela. Miała polowania i rodzinę przy sobie, ale wiedziała od razu o co mu chodzi. Zawsze chciała założyć własną rodzinę, jak jej ojciec wyrwać się z polowań i po prostu funkcjonować w domku z białym płotem. Dałaby radę pogodzić polowania i normalne życie, a przynajmniej w to wierzyła. Uwielbiała czuć adrenalinę w czasie wypadów na łowy i wiedziała, że nie uda jej się tak po prostu rzucić rodzinnego biznesu. Kochała swoją pracę, uwielbiała polować z wujem, czuła się wolna, ale i brakowało jej czasem tego spokoju, rodzinnej domowej atmosfery. Chociaż po ostatnim incydencie ze skręconą kostką, szczerze powiedziawszy nie miała zamiaru uskarżać się od siedzenie u Bobby'ego. Nie wysypiała się zbyt dobrze, wolała odpocząć na jakiś czas.

- Nie wiem Scotty. Kiedyś bardzo chciałam mieć dom, rodzinę, dzieci. Ale nie potrafię oderwać się od polowań i Deana, jest moim wujkiem, mam tylko jego. Może jakby to wszystko się skończyło i nie było by żadnych demonów, duchów i innych potworów, kto wie?
- A jeśli nie? - przekrzywił głowę.
- To zostanę łowcą do końca życia.
- A ile ci tego życia zostało? - spojrzał na nią uważnie.
- Scotty?!

Blondyn wzruszył tylko ramionami, a Marie uśmiechnęła się smutno. Miał rację, w każdej chwili mogło jej się coś poważniejszego stać. Nie mogła temu zaprzeczyć, że łowcy nigdy nie wiedzą kiedy ich żywot dobiegnie końca.

- Martwię się o ciebie, zawsze byłaś dla mnie jak siostra. Nawet jak nasz kontakt się nagle urwał, cały czas o tobie myślałem, czy kiedykolwiek jeszcze cię spotkam, całą i zdrową. Marie kocham cię i nie chcę, aby cokolwiek ci się stało.

Przytulił ją mocno. Ruda wtuliła się w jego koszulę jak tylko mogła, nie chciała odsuwać się, nawet sama nie przypuszczała jak bardzo brakowało jej ciepła drugiej osoby. Oparła głowę o jego klatkę piersiową i z całych sił próbowała się nie rozpłakać. Chciała odgonić łzy, które zaczęły pojawiać się w jej oczach. Pociągnęła nosem i odsuwając się od chłopaka zaczęła szybko wycierać błąkające się w oczach jak i na policzkach łzy. Zaczęła się głośno śmiać, ze swojego wzruszenia i głupoty, dlaczego w ogóle tak zaczyna reagować na odrobinę czułości.

- Nie zmieniłeś numeru?
- Dalej mam taki sam. Dzwoń do mnie, nawet w środku nocy, słońce.

Zeskoczył z maski samochodu i spojrzał w jej zielone oczy uśmiechając się delikatnie.

- Mam nadzieję, że poznasz mojego Rory'ego, a ja poznam twojego wymarzonego faceta.
- Abyś mógł mi go odbić? - zaśmiała się.
- Wątpię, zawsze wybierasz takich, którzy tracą dla ciebie głowę. Jak ja – puścił jej oko.
- Cieszę się, że nic ci nie jest Scotty. I cieszę się, że jesteś szczęśliwy.
- Ja się cieszę, że jesteś cała – wskazał na jej kostkę – No prawie. Uważaj na siebie.

Kiwnęła głową całując go w policzek. Chłopak zmierzwił jej włosy i ruszył przed siebie w stronę miasteczka, zostawiając ją samą. Marie jeszcze przez jakiś czas siedziała na masce samochodu obserwując gwiazdy, ale gdy odczuła powiew zimniejszego powietrza skierowała się do domu Bobby'ego.


Marie chciała przynajmniej jakoś ogarnąć w salonie i poukładać książki by mogli znaleźć szybciej tematy różnych polowań. W tym czasie Singer robił coś w szopie, dlatego dziewczyna nie zastanawiając się ani chwilę dłużej, włączyła wieżę i pogłośniła ją tak, aby zagłuszyć stuki wydobywające się od strony podwórka. Dostała wieżę na siedemnaste urodziny od wuja. Gdy rozległy się po całym domu dźwięki skocznej muzyki, zaczęła w takt poruszać się i nucić pod nosem. Po chwili zaczęła tańczyć przy OneRepublic – Love Runs Out. Od jakiegoś tygodnia już nie bolała ją kostka, więc mogła spokojnie się powygłupiać układając na półkach księgi. Dzwoniła jakieś dwa dni temu do wuja, że jest już zdolna do polowań, ale nikt nie odbierał, więc tylko zostawiła wiadomość na poczcie. Nie miała pojęcia, gdzie znajdował się Winchester. Śpiewając i tańcząc nie usłyszała, że ktoś podjechał pod dom. Gdyby nie głośna muzyka na pewno od razu poznałaby głos silnika. Silnik Impali miał specyficzny dźwięk. Dwoje mężczyzn weszło do środka. Marie w ogóle nie zwracała na nich uwagi, była odwrócona tyłem i ciągle tańczyła układając książki na półkach. Dean na ten widok uśmiechnął się mimowolnie. Rzuciło mu się od razu, że bratanica normalnie chodzi, a tym bardziej skacze. Drugi mężczyzna obserwował ją uważnie przekrzywiając delikatnie głowę. Nie rozumiał dlaczego ludzie tańczyli lub śpiewali jak byli sami. Czasem nie pojmował ich zwyczajów. Fakt, że patrząc na dziewczynę przed nim, miał dziwne w środku buzujące uczucia. I nie miał pojęcia dlaczego tak się dzieje. I nawet nie zdawał sobie sprawy, że za tymi uczuciami tęsknił. Będąc na polowaniu z Deanem nie odczuwał ich, a teraz znowu się obudziły. Nie umiał ich nazwać i nie wiedział dlaczego pojawiały się w obecności Marie. Gdy piosenka się skończyła nieoczekiwanie nagle ruda odwróciła się i zaskoczona spoglądała na dwójkę mężczyzn.

- De! - krzyknęła i podbiegła do wuja.

Rzuciła się na niego śmiejąc się w głos wraz z nim. Dean złapał ją mocno i okręcił się z nią parę razy. Nie widzieli się cały miesiąc. Chociaż nie chciał się do tego przyznawać, ale stęsknił się za rudą i to okropnie. Zawsze bał się kiedy polował wraz z bratanicą, ale nic nie mógł na to poradzić, że ona była dla niego najważniejsza i wolał mieć ją przy sobie. Marie ucałowała go w oba policzki i jeszcze raz mocno go uściskała.

- Stęskniłam się.

Dean roześmiał się i musnął delikatnie dłonią jej policzek. Marie odwróciła wzrok od niego i spojrzała w niebieskie oczy. Uśmiechnęła się i przyciągnęła pierzastego całując go w policzek. Za nim też się stęskniła i to jeszcze bardziej niż przypuszczała.

- Cześć Castiel.

Anioł nie wiedział co ma zrobić, więc tylko wycofał się na bezpieczną odległość i kiwnął tylko głową.

- Witaj Marie.

Ruda uśmiechnęła się jeszcze szerzej na widok zakłopotanego bruneta. Puściła oko w stronę Deana, który tylko przewrócił oczami kiwając głową z niedowierzaniem. Dobrze zdawał sobie sprawę, że Marie świetnie się bawiła zawstydzając Casa.

- Gdzie Bobby? - zapytał szatyn.
- W szopie, chyba coś tam robi z pułapkami.

Winchester rzucił torbę na podłogę i skierował się tylnymi drzwiami na podwórko. Dziewczyna czekała, aż sama zostanie z Castielem. Może i tęskniła za aniołem, ale i tak miała ochotę skopać mu ten pierzasty tyłek. Gdy zostali sami odwróciła się nagle do mężczyzny z wyciągniętym w jego kierunku palcem i zwęziła niebezpiecznie oczy.

- Zostawiłeś wuja samego i wróciłeś do Nieba.
- Wzywali mnie. - stwierdził poważnym głosem.
- Mam nadzieję, że było to coś ważnego, bo inaczej skopię ci tyłek.
- Dla zabawy mnie nie wzywają – zmarszczył brwi.
- Ja wiem, w co wy się tam bawicie? Miałeś go pilnować. - stwierdziła podchodząc do niego bliżej.
- Był ciągle pod moim czujnym okiem.

Dziewczyna skinęła głową i uśmiechając się klepnęła go w plecy. Uniosła brwi do góry orientując się, że anioł w ogóle nie rozluźnił się i stał jak skała.

- Castiel ale z ciebie sztywniak. Musisz się rozluźnić.
- Nie jestem sztywny.
- Wyglądasz jakbyś kij od szczotki połknął. Zmarli są bardziej rozluźnieni od ciebie.

Anioł chciał coś powiedzieć, ale do domu weszli dwaj mężczyźni śmiejąc się. Marie minęła bruneta i stanęła przed Bobbym.

- Czas na trening – oznajmiła.
- Faktycznie – mężczyzna spojrzał na zegarek.
- Trening? - zdziwił się Dean.
- Tak. Trening by zwiększyć szybkość i precyzję.

Winchester tylko wzruszył ramionami kierując się do kuchni by wziąć piwo z lodówki. Wiedział, że je tam znajdzie. Bobby założył na swoje dłonie specjalne rękawice do treningu. Dziewczyna ściągnęła bluzę zostając w samym podkoszulku i spodniach dresowych. Najpierw zaczęła skakać wokół Bobby'ego by wpaść w odpowiedni rytm. Mężczyzna po chwili kiwnął głową i ruda zaatakowała go uderzając prawą pięścią w rękawicę. Singer chciał jej oddać lewą dłonią, ale Marie szybko uchyliła się odsuwając się od niego i uderzyła go prawą nogą w rękawicę. Dean kiwnął głową z podziwem, widział, że jego bratanica jest szybka. Nie mógł nie pomyśleć, że staje się lepszym łowcą od niego. Dziewczyna była młoda, więc jeszcze wiele mogła się nauczyć i poznać nowych ciekawych rzeczy związanych z polowaniami. Po jakimś czasie Bobby był bardziej zmęczony niż ona, cóż trenować z siedemdziesięcioletnim facetem nie jest dość wystarczające, na pełnometrażowy trening. Widać było, że ruda dopiero się rozkręcała, a Singer miał już dość.

- Potrzebny ci jest bardziej mocniejszy fizycznie Estwood. - stwierdził Dean.
- A ja to nie jestem – sapał zmęczony Bobby.
- Tak oczywiście, że jesteś. Jesteś cholernie mocny w podpieraniu się o kolana by nie walnąć głową w posadzkę.

Starszy mężczyzna spojrzał na Deana opierając się o swoje kolana i łapiąc głęboko oddechy. Marie jak bokser na treningu podskakiwała, by nie zastać się i spoglądała to na jednego i drugiego mężczyznę.

- Może Cas zacznie z tobą ćwiczyć? Tylko nie uderzaj go zbyt mocno, bo możesz złamać rękę. Pierzasty ma ciało z kamienia.

Ruda odwróciła się w stronę anioła i spojrzała na niego uważnie. Brunet zwęził oczy nie odrywając wzroku od niej. Marie wzruszyła ramionami, było to jej całkowicie obojętne z kim by miała treningi. Chciała poprawić swoją kondycję i szybkość. A anioł wydawał się dobrym wyborem, ze względu na to, że jest stworzeniem nadprzyrodzonym i mógłby ją wiele nauczyć jak walczyć z potworami. Był szybki, silny i nieśmiertelny. Mogła wyćwiczyć dokładniejsze ciosy. Castiel kiwnął głową, a Marie zrobiła to samo, godząc się na pomoc od pierzastego. Ale na dziś miała dosyć i skierowała się do łazienki wziąć szybki prysznic.

Dean ględził przez cały dzień, że nie ma nic do roboty, więc ruda wypchnęła go z domu do baru. Kazała iść też Bobby'emu by go pilnował, by się nie upił. Dean oczywiście zabrał ze sobą jeszcze Castiela, na co zdziwiona patrzyła Marie, gdy się oddalali od domu. Śmiała się pod nosem widząc w swoich myślach pijanego anioła. Minęła północ, a chłopaki jeszcze nie wracali. Marie siedząc w swoim pokoju postanowiła zadzwonić do przyjaciela, a i tak nie mogła spać, więc może rozmowa ją jakoś zajmie.

- Halo? - odebrał po czwartym sygnale dość zaspany.
- Śpisz? - zapytała.
- Już nie M.- zaśmiała się pod nosem. - Coś się stało?
- Nie mogę tak po prostu zadzwonić?
- O tej godzinie, zawsze Marie, zawsze – skwitował z sarkazmem.
- Nie mogę spać.
- Koszmary cię męczą? Wcale bym się nie zdziwił po twojej pracy.

Dziewczyna westchnęła nie mówiąc nic. Milczeli przez jakąś chwilę. Usłyszała szelest po drugiej stronie słuchawki. Prawdopodobnie Scott poprawiał się na łóżku do pozycji siedzącej.

- Co cię męczy?
- Koszmary, Scotty. Koszmary – przetarła dłonią twarz – Po tej ostatniej robocie nie mogę spać jak dawniej. Ciągle przed oczami mam oczy tego ducha i jego ohydne dłonie. Nigdy mi się to nie zdarzało.
- Ale nic ci nie zrobił?
- Oprócz tej skręconej kostki, to nic mi się nie stało. Zaczęłam ostatnio nawet trenować by zwiększyć swoją szybkość i precyzję, by to się więcej nie powtórzyło.
- Na to nie ma reguły. - westchnął cicho.
- Wiem.

Znów przez chwilę milczeli wsłuchując się w swoje oddechy.

- Obawiasz się, że Dean cię zostawi, prawda? Że zostawi cię samą? Chcesz być dla niego takim bodygardem. Skoro ty masz anioła na karku, to Dean będzie twoją Withney?
- Scotty ja do Costnera mam daleko, a tym bardziej De do Huston.

Zaczęli się śmiać dość głośno. Kiedy się uspokoili po chwili chłopak odezwał się.

- Spróbuj zasnąć. Może uda ci się wyspać, a jak koszmary będą powracać jedynym najstarszym sposobem na to jest, cielesna poduszka.
- Cielesna poduszka? - zdziwiła się.
- Tak. Przytul się do kogoś i śpisz jak dziecko. Tylko błagam nie szukaj po żadnych barach pierwszego lepszego, bo oni będą cię przytulać w inny sposób. - powiedział prawie z obrzydzeniem.

Marie nie wytrzymała i roześmiała się, aż łzy pociekły jej z oczu. Tak bardzo brakowało jej rozmów ze Scottem i jego humoru. On zawsze potrafił poprawić jej nastrój, nawet wtedy kiedy była w najgorszym dołku.

- Dobrze poszukam taką poduszkę, która mnie nie będzie w ten dziwny sposób przytulała.
- Dobranoc M.
- Dobranoc Scotty. Uważaj na siebie. - uśmiechała się przez cały czas.
- Ty również.

Rozłączyła się odkładając telefon na nocną szafkę i opadając na poduszki. Wpatrywała się w sufit, ale sen i tak nie przychodził jakby tego chciała. Ich rozmowa trwała nie całe dwadzieścia minut i nie zmęczyła się tak, aby zasnąć, jedynie humor jej się poprawił. Wstała z łóżka i skierowała się na dół by wziąć coś do picia z kuchni. Zauważyła wchodząc do salonu jakiś zarys kogoś, na kanapie. Zaświeciła światło, by upewnić się czy jej oczy nie robią jakiegoś psikusa. Wystraszyła się, gdy światło zapaliło się, a na kanapie zobaczyła siedzącego anioła.

- Jezu Chryste. Jak widzisz, że ktoś się zbliża daj jakieś znaki, że tu jesteś.
- Nie chciałem cię wystraszyć – spojrzał na nią.
- Gdzie te dwa pijaki? - rozejrzała się dookoła.
- Zostali jeszcze w barze.
- A ty to co? Nie chciałeś z nimi zostać?
- Wypiłem cztery piwa i sześć szklaneczek whisky – wzruszył ramionami – Na mnie alkohol nie działa jak na ludzi.

Marie otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia i usta. Faktycznie nie wyglądał nawet na osobę, która by wypiła jedno piwo. Może trochę szkliły mu się oczy, ale nic poza tym. Ale mówił normalnie.

- Ja po takiej dawce zaczęłabym plątać się w zeznaniach. Albo większe prawdopodobieństwo byłabym nie przytomna.

Skinęła głową wyobrażając sobie siebie po takiej ilości alkoholu. Po chwili skierowała się do kuchni. Wyciągnęła sok pomarańczowy z lodówki i szklankę z szafki. Nalała sobie soku i odwróciła się do anioła, który opierał się o framugę.

- Dlaczego nie śpisz? - spojrzał na zegarek, było wpół do pierwszej.
- A ty robisz za mojego opiekuna dzisiaj w nocy? Zaprowadzisz mnie do łóżka, bo wieczorynka już dawno była? - warknęła cicho pod nosem.

Brunet zwęził oczy przyglądając się jej i przekrzywił głowę. Im dłużej przebywał z nią, widział coraz więcej cech wspólnych jej i Deana. Marie spojrzała na mężczyznę przewracając oczami, nie miała ochoty ciągle tłumaczyć mu wszystkiego o co jej chodzi. Nie miała pojęcia jak on miał wtopić się w tłum, jak prostych kwestii nie rozumiał.

- Nie mogę spać, wypiję sok i zasnę.

Skinął głową i i nagle spojrzał w górę marszcząc brwi. Dziewczyna od razu wiedziała, że zapewne wzywają go jego przełożeni. Uśmiechnęła się i machnęła dłonią w nieznanym kierunku.

- Idź. Dam sobie radę i trafię do łóżka.

Przez moment uważnie patrzył w jej zielone oczy i po chwili zniknął. Ruda wzdrygnęła się, jeszcze nie mogła się przyzwyczaić do nagłych zniknięć czy pojawień anioła. Wróciła do pokoju powolnym krokiem. Postawiła szklankę na nocnej szafce i zapalając światło przy łóżku, sięgnęła po książkę i zaczęła ją czytać układając się wygodnie na poduszkach. Nie chciała zasypiać obawiając się nocnych koszmarów.




2 komentarze:

  1. Co rozdział przyznaję Ci szacun, za dobre odwzorowanie postaci. Naprawdę! :o
    Uśmiałam się. :") Rozdział świetny (jak zawsze).
    Czekam na kolejny i życzę ogromnej dawki weny ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa, które podbudowują :)
      Miło wiedzieć, że ktoś to czyta i mu się podoba :D

      Usuń