niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 2

Wiem długo mnie nie było, ale chciałam najpierw dodać dobrze zbetowany rozdział niż mieć takie błędy. Więc chciałam podziękować bardzo Johnlocked/Ani <3 jesteś kochana, naprawdę. Gdyby nie Ty to tak bym dodała ten rozdział taki jakim był za pierwszym razem. 
Kiedy będzie następny ciężko stwierdzić. Mam od jutra praktyki i w sumie nie mam pojęcia jak one będą wyglądały. W ogóle mam pomysł na małego Destielka AU, ale co z tego wyjdzie nie mam pojęcia. 
Zostawcie po sobie ślad. Widzę, że jest dużo wejść, a komentarzy brak. A one strasznie karmią Pana Wena. Pozdrawiam i życzę miłego czytania.


~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ 


Ruda siedziała przed laptopem, zajadając się kanapką i słuchając I symfonii C-dur Beethovena, gdy Dean wszedł do pokoju. Przewrócił oczami na dźwięk muzyki klasycznej.

- Znalazłaś coś?
- Dom jest, a raczej był, własnością rodziny Blacków. Ostatni potomek zmarł trzydzieści lat temu.

Odwróciła laptopa, by pokazać zdjęcie Blacka. Był to młody mężczyzna około trzydziestki. Długa blond grzywka opadała mu na oczy, uśmiechał się szeroko, siedząc na schodach kamienicy.

- Martin Black, ostatni właściciel. Odziedziczył dom w wieku 15 lat, gdy jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym.
- Coś jeszcze?
- Dom był własnością Blacków od 200 lat. Za parę dni pójdzie pod licytację, jako że nie ma właściciela miasto może go sprzedać. A ty czego się dowiedziałeś?
- Ten cały Joseph został uduszony, chociaż na ciele brak jakichkolwiek śladów. Ma zerwany kręg szyjny. Pasuje do samobójstwa, tylko że nie znaleziono go powieszonego.
- Martin Black został znaleziony w tym samym mieszkaniu co Knick, popełnił samobójstwo. Powiesił się.

Spojrzeli na siebie kiwając głowami.

- Gdzie go pochowali?
- Na cmentarzu Plaza Church.
- Pojadę tam wieczorem, ty możesz odpocząć.
- Jak chcesz. – wzruszyła ramionami.

Marie czekała, aż Dean opuści apartament i przed 22 zadzwoniła do recepcji, przypominając o sobie blondynowi. Po 15 minutach rozległo się pukanie do drzwi. Dziewczyna poprawiła włosy i otworzyła drzwi opierając się o nie i spojrzała zalotnie w niebieskie oczy blondyna. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Mogła przebierać w chłopakach, gdyż była piękna i inteligentna. Każdy facet oglądał się za nią. W końcu jej rodzice też byli niczego sobie.
Złapała chłopaka za koszulę i wciągnęła go do pokoju. Blondyn chciał ją pocałować, ale Marie zatrzymała palcem wskazującym jego usta. Poprowadziła go do sypialni. Wiedziała, że jej wuj nie pochwala takiego zachowania, ale póki była młoda i nie spotkała tego jedynego, czemu nie miała się zabawić.
Leżała obok blondyna, który całował jej nagie plecy. Ruda przeczesała dłonią włosy i zastanawiała się kiedy przestanie robić z siebie taką ladacznicę. Nie czuła nic do tych mężczyzn, z którymi spotykała się na jedną noc. Ale nie potrafiła przestać ich podrywać. Chciała to zakończyć. Chciała normalnie żyć, ale wiedziała, że nie może była łowczynią. Była dobra w tym co robi, nawet to lubiła. Patrząc na leżącego obok niej blondyna zastanawiała się czy dane jej kiedyś będzie porzucić swój zawód i założyć rodzinę. Chciała tego jak jej ojciec. Parę lat wstecz nawet prawie tego dokonała. Spojrzała w niebieskie oczy blondyna, który uśmiechał się do niej czule. Był przystojny i nie mogła skłamać, że w pewien sposób jej się podobał, ale co z tego, jeśli będąc z nim niczego nie czuła. Może przez to, czym się zajmuje, była wypalona od środka. Może ona nie umie już kochać?
Nagle rozległ się dzwonek jej komórki.

- Co tam? - odebrała.
- Nie zgadniesz, nie ma jego kości.
- Żartujesz, to gdzie one są?
- Poszukaj, może zostały gdzieś przen...

Rozległ się huk i przerwało połączenie.

- Dean? Dean!

Wyskoczyła szybko z łóżka zbierając swoje rzeczy.

- Musisz iść, muszę jechać.
- O tej godzinie?
- Nieważne, spadaj! - warknęła.

Blondyn wstał z łózka i zaczął zbierać z podłogi ubrania. Nawet nie zdążył się porządnie ubrać, bo rudowłosa wyrzuciła go z apartamentu. Ubrała się szybko i zabrała ze stolika kluczyki do Impali. Biegiem ruszyła do samochodu, który stał na parkingu. Dean postanowił zostawić samochód miał zamiar z powrotem wejść do baru i wypić parę kolejek. Jadąc na cmentarz zastanawiała się co się stało. Czy nagle gdzieś pojawił się duch Knicka i zaatakował jej wuja. Czy coś innego się wydarzyło.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że zajechała tak szybko na cmentarz. Wyskoczyła zza kierownicy i otworzyła bagażnik samochodu. Wyjęła najpotrzebniejsze rzeczy, nie miała pojęcia co może się ukrywać na cmentarzu. Zabrała broń, nóż i wodę święconą. Szybkim krokiem skierowała się w miejsce pochówku Blacka. Znalazła rozkopany grób, ale żadnego śladu Winchestera.

- Cholera! - zaklęła.

Rozglądała się uważnie dookoła szukając jakiejś wskazówki co tu się wydarzyło. Po chwili znalazła drobinki siarki obok pomnika sąsiadującego grobu. Dopiero teraz zwróciła uwagę na pomnik obok, gdzie krwią były wymalowane słowa: Chcesz odzyskać wuja przynieś Miecz Wiary na dach wieżowca. Nie miała pojęcia o jaki Miecz Wiary się rozchodzi, ale przynajmniej wiedziała gdzie jest Dean. Pobiegła szybko do auta, aby uzbroić się lepiej i idąc w stronę najbliższego wieżowca zaczęła się modlić.

- Panie, przyjmij słowa, które teraz do Ciebie kieruję. Ty, który mówisz w milczeniu. Proszę Cię, pozwól mi poznać najgłębszą moją naturę ....

Weszła ostrożnie do wieżowca. Skierowała się na klatkę schodową. Windą nie miałaby szans, nie miałaby drogi ucieczki. Gdy otworzyła drzwi coś ją zaatakowało. Zaczęła walczyć z czarnoskórym dobrze zbudowanym mężczyzną opętanym przez demona. Mężczyzna złapał ją dusząc. Marie uderzyła go tyłem głowy odskakując, gdy rozluźnił uścisk. Łapiąc głębsze oddechy odsunęła się od niego na parę metrów i podniosła dłoń do góry w jego kierunku. Zamknęła oczy i skoncentrowała się na egzorcyzmie. Demon chciał do niej doskoczyć, ale nagle znieruchomiał. Gdy mężczyzna nie mógł się ruszyć, tylko wił się od jej słów, podchodziła wolnym krokiem w jego stronę. Położyła swoją dłoń na jego klatce piersiowej w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Szeptem wypowiadała słowa, które znała na pamięć tak dobrze, iż obudzona w środku nocy recytowałaby bez zająknięcia. Po chwili ciemny dym wydobył się z ust mężczyzny. Nieprzytomny opadł na ziemię. Rudowłosa przetarła rękawem kącik swoich warg, gdzie delikatnie sączyła się krew. Ruszyła ostrożnie schodami do góry.
Idąc przed siebie rozmyślała, ile razy Dean opowiadał jej o tym, jak ratowali tyłek Castiela lub na odwrót. Nie mogła zrozumieć, jak to jest możliwe, że przez 20 lat anioł się nie odezwał. Opuścił swojego przyjaciela, nie mówiąc niczego. Nawet się nie pożegnał.
Gdy znalazła się na szczycie, zauważyła klęczącego Winchestera, a wokół niego czterech mężczyzn. Spojrzała na zakrwawioną twarz wuja. Ich spojrzenia się skrzyżowały.

- Przyniosłaś to, czego chcieliśmy?
- Wypuśćcie go.
- Najpierw daj nam Miecz Wiary. Wiemy, że go masz.
- Po co on wam?

Mężczyzna o ciemnych włosach zbliżył się o krok w stronę dziewczyny.

- Po to, aby panować nad światem żywych i umarłych.
- Puśćcie Deana.
- Najpierw Miecz – skrzywił się demon.
- Najpierw to ja ci mogę skopać tyłek. Wymiana. Ja daję wam Miecz ty puszczasz wolno Deana.
- Mogę obiecać, że nic wam się nie stanie. Słowo skauta – uniósł dłoń do góry.
- Jasne – sarknęła - Obiecaj to na swoją duszę.

Demon zwęził niebezpiecznie oczy, przyglądając się uważnie rudowłosej.
- W tobie jest coś dziwnego. Nie zabiłbym cię... Przynajmniej nie od razu.

Dziewczyna nie rozumiała, o co mu chodzi. Powoli włożyła dłonie do tylnych kieszeni spodni. Miała tam schowane małe bomby, które przyczepiały się do ciała jak rzepy. Ostatniego lata z Bobbym wymyśliła taki gadżet. Wiedziała, że w tym przypadku może sobie na to pozwolić, gdyż demony opętały całkowicie ludzi i nie było ich już w środku. Zostały tylko ciała. Nie uratuje ich.

- Daj nam miecz.
- Żebym to ja jeszcze wiedziała, jak on wygląda.
- Nie drocz się ze mną! - warknął.
- Weź go sobie. – Zerknęła na tył swoich pleców.

Dean spojrzał na nią zdziwiony, nie wiedział, co jego bratanica kombinuje. Przecież nie mieli tego miecza. Marie blefowała. Rudowłosa uśmiechnęła się szelmowsko, rozkładając ręce i oddalając się od nich, idąc na skraj wieżowca.

- Nie – szepnął Winchester.

Podejrzewał, co ona chce zrobić, gdy zaczęła kierować się na skraj i wiedział, że może jej się coś stać.

- Na co czekacie, chodźcie i go sobie weźcie!

Dwóch z czterech mężczyzn ruszyło biegiem na rudowłosą. Zaczęła z nimi walczyć. Dean próbował podnieść się z kolan, ale dość ostro go poturbowali i nie było to takie proste. Demony nie wiedziały, kiedy Marie przyczepiała im bomby do ciała. Udało jej się jednego zrzucić z wieżowca i od razu włączyła detonator. Ciało rozproszyło się na kawałeczki. Walcząc z następnym nie zauważyła, że kolejny demon idzie w jej stronę. Odepchnęła mężczyznę i włączyła detonator. Trzeciego demona udało się zrzucić Deanowi, zaś czwarty złapał rudą i przystawił jej nóż do gardła. Dean spoglądał w zielone oczy bratanicy i w ciemne oczy demona.

- Nawet nie drgnij – syknął w stronę Winchestera.

Dziewczyna uważnie spojrzała w oczy wuja. Dobrze wiedziała, co powinna zrobić. Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się delikatnie do Deana. Znając dobrze rudą, Dean od razu wiedział na co wpadła jego bratanica. On często również wpadał na takie pomysły. Pokręcił przecząco głową.

- Mam tylko ciebie.
- Masz jeszcze Bobby’ego – uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Ten stary nie odróżnia łopaty od szpadla.

Roześmiała się cicho. Demon szarpnął nią.

- Dosyć! Dawaj miecz.
- Nie jesteś dość silny, by panować nad światem żywych i umarłych.
- Ja może nie, ale mój Pan tak.
- Nie mamy go.
- Ale za to wiecie, gdzie on jest.
- Zostaw Marie, to cię do niego zaprowadzę. – Dean powoli się do nich przybliżył.

Demon uśmiechnął się z satysfakcją.

- Nie ze mną takie numery. Jest moją kartą przetargową.

Rudowłosa spojrzała w zielone oczy i uśmiechnęła się smutno. Nigdy nie sądziła, że jej życie tak się potoczy. Ale gdyby mogła cofnąć się w czasie i wybrać inną drogę, nie zrobiłaby tego. Winchester, oddychając coraz szybciej, kiwnął głową przecząco. Przecież mają czas, coś wymyślą, nie z takich tarapatów wychodzili cało. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zamykając oczy, zaczęła się cicho modlić.

- Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego ...

Usłyszała krzyk Deana, ale to i tak niczego nie zmieniło. Marie wchodząc do wieżowca wiedziała, że taka ewentualność może się wydarzyć i że się nie zawaha. Po chwili uderzyła z całych sił łokciem w żebra demona. Popchnęła go, aby spadł. Ale że mężczyzna trzymał ją mocno, spadała razem z nim. Kopnęła go, aby odsunąć się i zdetonowała ładunek, który był na ciele demona. Zamknęła oczy i czekała na uderzenie o ziemię. Modliła się o szybką śmierć i aby nie czuła bólu. Poświęciła się, poświęciła życie by uratować ludzi i co najważniejsze wuja. Mogła ponieść taką cenę. Odkąd stała się łowcą wiedziała, że kiedyś coś takiego może się wydarzyć.
Nagle poczuła delikatne uderzenie. Nie spodziewała się czegoś takiego. Wydawało jej się, jakby znajdowała się w czyiś ramionach. Może tak właśnie wyglądało przejście do Nieba. Otworzyła oczy, dookoła niej były wieżowce, domy i sklepy. Więc nie umarła, albo to było jej Niebo. Spojrzała na osobę, która ją trzymała, znajdowała się w ramionach mężczyzny. Spojrzała w jego błękitne oczy i przeniosła wzrok na rozwichrzone czarne włosy. Miał na sobie garnitur, źle związany i poluzowany krawat, a na sobie oprócz tego jeszcze beżowy płaszcz. Uśmiechnęła się szeroko do mężczyzny, dobrze wiedziała kim on jest, chociaż nigdy go nie spotkała.

- Castiel.

Anioł przekręcił głowę, wpatrując się w zielone oczy dziewczyny. Słyszał wielokrotnie, jak się modliła. Dzięki tym modlitwom był wstanie przetrwać w Czyśćcu, a nie było to takie łatwe, zważywszy na to, jakie stworzenia oprócz niego tam były. Trafił tam, aby odpokutować za swoje winy. Swój bunt przeciwko Ojcu, braciom i siostrom. Miał do wyboru śmierć lub pokutę. Wybrał drugą opcję. Mógł wyjść dopiero wtedy, kiedy na to by zasłużył. Z każdym kolejnym spędzonym tam dniem żałował swojej decyzji. Wszystkie stworzenia, które tam były, od wampirów po widma, zabijały się nawzajem. Potem ożywały i znów się zabijały. Ożywienie było bardzo bolesne. Sam doświadczył parę razy tego uczucia. Nie chciał żadnego stworzenia zabić, w końcu miał odpokutować swoje winy, a nie sporządzić nowe. Wszystko się zmieniło, gdy usłyszał pierwszy raz głos małej dziewczynki. Przez 15 lat to ona utrzymywała go przy życiu w tym okropnym miejscu.

- Wiedziałam, że się pojawisz. Masz dobre wyczucie czasu.

Postawił ją na ziemi. Dziewczyna oparła się o budynek, oddychając ciężko. Rzadko się jej zdarzało, by tak sobie skoczyć z budynku, tym bardziej z wieżowca. Nie miała pewności, ale coś podpowiadało jej, że nic się nie wydarzy i nie umrze. Czuła, że ktoś ją uratuje. Nie zawiodła się.
Nagle z wieżowca wybiegł Dean, zasapany, przerażony, ze łzami w oczach spojrzał na rudowłosą, która na jego widok uśmiechnęła się i zaczęła biec w jego stronę. Objął ją mocno. Marie wtuliła się w Deana, bojąc się spojrzeć w zielone oczy.

- Nigdy więcej tego nie rób.
- Spróbuję – szepnęła.

Powoli odsunęli się od siebie. Winchester delikatnie złapał jej twarz w swoje dłonie i pocałował ją w czubek głowy. Dłonią musnął jej policzek, ścierając zabłąkaną łzę. Dziewczyna uśmiechnęła się, pociągając nosem nerwowo. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby stracił ją dzisiejszego wieczoru. Nie poradziłby sobie bez niej. Jedną śmierć ciężko przeżył, gdy zmarł jego ojciec poświęcając swoje życie dla niego. Był mały gdy jego matka zmarła, ale również ciężko przechodził jej śmierć, wiele lat później. Gdy stracił Sama, ledwo się podniósł, a teraz, gdyby miał stracić Marie, wiedział, że załamałby się bez dwóch zdań. Dean dusił w sobie wiele złości, że tracił każdego, na kim mu zależało, ale wychował tą dziewczynę jak najlepiej potrafił i nie mógłby bez niej żyć.
Odwrócił się od rudowłosej i spojrzał w tak znajome niebieskie oczy. Anioł stał przed nim, przechylając delikatnie głowę i wpatrując się intensywnie w Deana. Nie widzieli się 20 lat. Pierzasty nic się nie zmienił, nadal był w ciele 30-latka średniego wzrostu, dobrze zbudowanego o czarnych włosach, które wyglądały, jakby dopiero co się obudził. Nadal był w naczyniu takim, jakim go pamiętał. I to spojrzenie dziecka. Dean w porównaniu do anioła delikatnie się postarzał, już trochę siwiejące włosy i więcej zmarszczek wokół oczu i ust, niż wcześniej miał.

- Witaj, Dean.
- Ty to masz wejście, stary – uśmiechnął się.

Podszedł do anioła i objął go, po przyjacielsku klepiąc po plecach. Marie uważnie obserwowała dwójkę mężczyzn. Cieszyła się, że Castiel jest cały i zdrowy, i, co najważniejsze, pojawił się w końcu na Ziemi. Jej wujowi bardzo brakowało przyjaciela. Słyszała jak od czasu do czasu Dean się modlił. Zawsze, gdy opowiadał jej historie związane z aniołem, jego oczy świeciły dziwnym blaskiem. Odkąd Castiel wyciągnął Winchestera z Piekła, łączyła ich więź. Do końca ani ona, ani Dean nie wiedzieli co to oznacza.
Skierowali się w trójkę do Impali i pojechali do motelu. Wchodząc do niego, dziewczyna podeszła do recepcji, a dwójka mężczyzn ruszyła na drugie piętro. Dean niebezpiecznie zmrużył oczy, patrząc na bratanicę, dopóki nie zniknął za ścianą korytarza. Weszli z Castielem do apartamentu. Anioł stał na środku z opuszczonymi ramionami, przyglądając się wnętrzu. Dean rzucił torbę na podłogę i usiadł w fotelu chowając twarz w dłoniach. Castiel obserwował przyjaciela.

- Zmieniłeś się.
- Cas, jestem człowiekiem, starzeję się. I tak to cud, że jeszcze żyję. Ty za to wyglądasz, jakbyś wrócił z operacji plastycznej.

Ciemnowłosy zmrużył oczy, zastanawiając się nad wypowiedzią Deana. Chciał zapytać co to jest ta operacja plastyczna, i czy to miało jakiś związek ze sztuką, ale do pokoju weszła Marie. Oparła się o drzwi i stała krótką chwilę w milczeniu. Po chwili uśmiechnęła się szeroko i spojrzała w niebieskie oczy anioła.

- Tak w ogóle miło mi cię poznać, Castiel. Dużo o tobie słyszałam.

Podeszła do niego i wyciągnęła dłoń. Brunet przyglądał się jej przez chwilę, aż w końcu złapał delikatnie ją i potrząsnął. Złapała go mocniej pociągając w swoją stronę i pocałowała w policzek.

- Dziękuję za uratowanie życia – szepnęła.

Odwróciła się do niego i skierowała się w stronę barku. Castiel dłonią dotknął policzka, gdzie złożyła swój pocałunek dziewczyna. Przechylił głowę mrużąc oczy. Nie miał pojęcia co powinien zrobić, czy odwzajemnić się tym samym, czy jednak pozostać tak, jak jest. Poczuł dziwny dreszcz przeszywający jego ciało, gdy rudowłosa dotknęła ustami jego policzka. Podejrzewał, że to jego naczynie tak zareagowało, ale nie mogło, skoro miał nad nim całkowitą kontrolę. Kiedy był w Czyśćcu, zostało tylko ciało, a dusza Jimmiego Novaka poszła do Nieba. Odsunął się o krok do tyłu i zaczął obserwować tapetę w pokoju, nie komentując tego, co wydarzyło się przed chwilą. Marie miała ochotę roześmiać się na widok miny anioła. Teraz rozumiała co miał na myśli jej wuj, opowiadając o Castielu, że zachowywał się czasem jak małe dziecko.

- Zostawię was, pewnie chcecie porozmawiać. W końcu nie widzieliście się szmat czasu.
- Zostań, nie mam przed tobą żadnych tajemnic. Przynajmniej ja.

Rudowłosa przewróciła oczami i oparła się o futrynę obok barku, patrząc na anioła.

- Ciekawe, co na to powie Bobby. Myślisz, że się ucieszy, De?
- Na pewno dobrze to skomentuje i otworzy whisky.

Marie zaśmiała się pod nosem i wyciągnęła piwo z lodówki, która znajdowała się w barku chłodząc napoje. Podała jedno wujowi, a drugie pierzastemu. Brunet zwęził oczy przyglądając się butelce. Pił alkohol za czasów buntowniczego życia.

- Moje ciało to świątynia.
- A moje to co, lunapark? - skwitowała dziewczyna.

Dean uśmiechnął się na to stwierdzenie, kiwając głową rozbawiony miną przyjaciela.

- Gdybym nie znał Sama powiedziałbym, że ona jest twoją córką.
- Ona to ma imię. – Otworzyła butelkę.
- Przepraszam, Marie.

Ruda uśmiechnęła się na widok miny anioła. W jego oczach zauważyła skruchę i przeprosiny. A jego postawa wskazywała zbitego psa.

- On tak zawsze?
- To dopiero początek – kiwnął głową Winchester. – Co się działo z tobą, Cas? Gdzie byłeś przez te lata?
- Byłem w Czyśću.
- W Czyśću? - zaciekawiła się Marie.
- Moi bracia schwytali mnie. Miałem do wyboru śmierć, albo pokutę. Dopiero później dowiedziałem się, że pokutą jest Czyściec. Zostajesz tam wysłany na wieczność.
- Trzeba czytać w umowie napisy małym druczkiem. – Marie spojrzała na Deana.

Castiel usiadł na fotelu obok przyjaciela i spojrzał na nią.

- Nie dostałem żadnej umowy, nie podpisywałem niczego.

Marie chciała coś odpowiedzieć, ale Winchester powstrzymał ją spojrzeniem.

- Zdecydowałem się na pokutę, bo stanąłem przeciw braciom i siostrom – kontynuował Castiel.
- Miałeś dobre intencje – stwierdził Dean.
- Ale jednak odkupiłeś swoje winy, bo wypuścili cię. Jesteś cały i zdrowy- wskazała dłonią na anioła.
- To dzięki tobie.

Rudowłosa prawie zakrztusiła się piwem i zdziwiona spojrzała w niebieskie oczy, a potem uważnie przeniosła wzrok na wuja.

- Nie rozumiem.
- Modliłaś się do mnie. Zawsze. Prosiłaś mnie o różne rzeczy. Czasem tylko rozmawiałaś. Opowiadałaś o sobie, o twoim dniu. Prosiłaś o lepszy rower, dobry stopień w szkole czy wtedy, kiedy walczyłaś. Mój Ojciec pozwolił mi na pokutę, co było z Jego strony wielką łaską. Ale dzięki tobie wyszedłem tak szybko z Czyśćca.
- 20 lat to szybko, faktycznie – prychnął Dean.
- Pozwolił mi zostać twoim Aniołem Stróżem – ciągnął dalej, nie zważając na Winchestera.
- Żartujesz, prawda?

Anioł zwęził oczy i przechylił głowę w prawo. Dean znów miał ochotę się roześmiać z tak zapomnianego gestu. Zachowywał się tak samo, jak przedtem.

- Jestem twoim Aniołem Stróżem. Rozmawiałaś ze mną od 5 roku życia. Dzięki tobie zostałem ocalony. Teraz to ja jestem tutaj, by chronić ciebie.

Dziewczyna roześmiała się kręcąc głową z niedowierzaniem. Spojrzała na Deana.

Zawsze opowiadałeś mi o Castielu. Mówiłeś mi, że był twoim najlepszym przyjacielem. Był dla ciebie jak brat. Opowiadałeś mi o każdej waszej przygodzie. Mówiłeś, że dzięki niemu wyszedłeś z Piekła. Za każdym razem, gdy wspominałeś o Castielu, miałeś taki dziwny wyraz twarzy. Miałam wrażenie, że po prostu opowiadałeś mi bajki na dobranoc. To nie były jakieś tam modlitwy, tylko rozmowy z wyimaginowanym przyjacielem. Zwykły monolog.
- Twój wyimaginowany przyjaciel się pojawił. Patrz, Bogus stoi przed tobą.
- Bardzo śmieszne.

Castiel zmarszczył brwi i wstał z fotela.

- Muszę iść, wzywają mnie.
- Cieszę się, że nic ci nie jest, Cas. – Dean podszedł do anioła i uściskał go.

Brunet uśmiechnął się, kiwając głową. Po chwili spojrzał w oczy dziewczyny i zniknął. Odkąd ją spotkał, miał dziwne wrażenie co do jej osoby. Jakby posiadała coś w sobie, ale nie mógł sprecyzować, co to było.
Rudowłosa wzdrygnęła się, gdy mężczyzna zniknął. Deana wcale to nie wzruszyło. Odwrócił się do bratanicy.

- Łączy cię teraz więź z Casem.
- Taka jak ciebie, gdy wyciągnął cię z Piekła? - Dean kiwnął głową.
- Dobrze, że nie jest kobietą.
- Marie! - spojrzał w roześmiane zielone oczy.

Wiedział dobrze, że jego bratanica często zachowywała się tak jak on w jej wieku. Nie podobało mu się to za każdym razem, ale nie mógł nic zrobić, była dorosła.

Uśmiechnęła się, puszczając oko wujowi, i weszła do swojego pokoju. Dean pokręcił tylko głową. Po tylu latach nadal zaskakiwało go podobieństwo w jej zachowaniu. Wychował ją jak córkę, ale wiedział dobrze, że to córka jego brata Sama. Przetarł dłonią twarz i usiadł z powrotem na fotelu zastanawiając się co też w najbliższych dniach jego bratanica jeszcze wymyśli, oprócz skakania z wieżowca.