Wiem długo mnie nie było, ale cóż trochę spraw na głowie i tak jakoś wyszło, studia, sprawy osobiste. Ale udało się i wstawiam od razu dwa rozdziały kolejne. Nie wiem kiedy następne się ukażą. Naprawdę, ostatnio mam wene na Destiela. Jeden jest już napisany i już wysłany do mojej kochanej bety. Ale czekam na jakiś odzew od Was czy podoba Wam się to opowiadanie :)
Pozdrawiam i Zapraszam do Czytania :D
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Marie
siedziała jako pasażer w Impali, którą prowadził Dean.
Dziewczyna bez słowa obserwowała krajobraz za szybą. Od dwóch
dni nie widziała Castiela, a miała do niego wiele pytań. Nie
rozumiała dlaczego on miał być jej Aniołem Stróżem, miała
całkowicie dość tej niewiedzy.
Zajechali
na podwórze od tyłu i zatrzymali się obok rozgruchotanych
samochodów. Marie wyskoczyła z auta i ruszyła w stronę tak
znanego z jej dzieciństwa domu. Weszła do kuchni i otworzyła
lodówkę, wyciągając z niej piwo. Zerkała przez okno na
wuja, który opierał się o samochód i rozglądał się
dookoła siebie. Otworzyła butelkę i wypiła duszkiem połowę
zawartości.
- Ale
gorąco.
Przetarła
rękawem czoło i spojrzała na mężczyznę siedzącego za biurkiem.
- Cześć
staruszku. - uśmiechnęła się szeroko.
- Znowu
opróżniasz mi lodówkę, rudzielcu.
Dziewczyna
odstawiła butelkę na blat i podeszła do mężczyzny ściskając go
mocno. Dean wszedł do środka.
- Hej
Bobby, nie wiem dlaczego jesteś taki miły dla M.
- Ma
ładną buźkę.
Zrezygnowany
Winchester potrząsnął głową, a Marie uśmiechnęła się szeroko
do Singera.
- Co
u Casa? - zapytał Singer.
- Dwa
dni temu widzieliśmy się ostatni raz - podszedł do lodówki
Dean.
- Modliłeś
się do niego?
Dean
skinął głową. Bobby przeniósł wzrok na dziewczynę, która
wpatrywała się w niego zdziwiona.
- Nie
miałam po co. W ogóle nie rozumiem tego co się stało. Jest
moim Aniołem Stróżem, dlaczego?- Nie
wiem – stwierdził Bobby.
Ruda
przetarła dłonią twarz, była tym wszystkim zmęczona.
- Nieważne,
znalazłeś coś o tym Mieczu Wiary?
- Szukałem
po wszystkich możliwych książkach, ale nie znalazłem nic.
Wezwijmy Castiela.
- Cas
rusz tyłek na dół.
Dean
rozglądał się dookoła, ale przyjaciel nie pojawił się. Obydwoje
z Singerem spojrzeli wyczekująco na Marie, która rozłożyła
dłonie i zwęziła oczy. Nie mogła uwierzyć, że to ona musi się
modlić do anioła. Zrezygnowana poprawiła się w fotelu i wzniosła
oczy ku górze.
- Castielu,
potrzebujemy cię. Zejdź na dół. - zamknęła na moment
oczy.
Rozglądała
się jak jej wuj, ale nigdzie pierzastego nie było. Miała zamiar
już się odezwać, że prawdopodobnie jest zbytnio zapracowany, gdy
nagle pojawił się.
- Witam.
- A
niech mnie Cas, jesteś cały.
Bobby
kiwnął głową z aprobatą widząc mężczyznę w prochowcu. Brunet
kiwnął głową na przywitanie i spojrzał uważnie na Marie.
- Nie
podoba mi się to całe stróżowanie – syknęła.
- Potrzebujecie
czegoś?
- Co
wiesz o Mieczu Wiary?
Castiel
przekrzywił głowę i spojrzał na Deana.
- Skąd
o nim wiecie?
- Jesteśmy
medium – uniosła butelkę do góry Marie.
Cas
zwęził oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią dziewczyny. Ruda
po chwili uderzyła się otwartą dłonią w czoło, wiedząc, że
anioł weźmie do siebie wszystko co ona powie. Choć to nie będzie
dość łatwe, spróbuje postępować z aniołem jak z
dzieckiem i tłumaczyć mu wszystko jak krowie na granicy.
- Gdy
ostatnio się widzieliśmy, demony o nim wspomniały. Oprócz
tego powiedziały, że go mamy.
- A
macie ?
- Nie.
Nie mamy pojęcia co to za miecz – stwierdził Dean.
- Jest
to potężny przedmiot. Ten kto go ma, posiada wielką siłę. Może
go dzierżyć tylko prawy rycerz, który będzie mógł
zwalczyć wszystko, co stanie na jego drodze. Miecz chalibijski ....
- Chalibijski?
- zdziwił się Winchester.
- To
jego inna nazwa.
Ruda
wyprostowała się i uśmiechnęła się drwiąco.
- Żartujesz
sobie. Przecież ten miecz to legenda.
Dean
i Bobby spojrzeli na nią zaciekawieni.
- Castiel
mówi o Excaliburze. Ostatnio uczeni zajmujący się kulturą
celtycką odczytali zlepek słów łacińskich ze zdjęć i
podań o mieczu, że niby jest to miecz chalibijski, czyli ukuty
przez Chalibów.
- Kujon
– stwierdził Dean.
Marie
otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale darowała sobie.
- Chcesz
nam wmówić, że ten miecz istnieje naprawdę, a nie jest to
wymysł badaczy?
- Tak,
był kiedyś w rękach wielkiego władcy Artura. Lecz po jego
śmierci zaginął i nikt go więcej nie widział. Moi bracia
szukali go wszędzie i nigdzie nie mogą go znaleźć. Demony
również próbują go zdobyć, ale zapadł się pod
ziemię. - nie spuszczał wzroku z Deana.
- Poszukajcie
w jeziorze w Szkocji, gdzie pływa Nessi – sarknęła ruda.
- Szukaliśmy,
nie ma go tam. Dlaczego myśleli, że wy macie miecz?
- Nie
mam zielonego pojęcia – odpowiedział Dean. – Więc gdzie jest?
- Może
gdzieś tutaj? - machnęła ręką dziewczyna wokół siebie.
- Prawdopodobnie,
tylko dobrze zabezpieczony. Musimy go znaleźć.
Castiel
zniknął zostawiając ich samych.
- Wracamy
do dawnych nawyków – mrugnął Dean do Bobby’ego.
- To
co robimy?
- Macie
robotę. – Bobby wyciągnął wycinek gazety z szuflady biurka.
Marie
zaczęła czytać o dziwnym morderstwie w Norton w stanie Ohio.
- Starsze
małżeństwo wypłynęło łódką na jezioro i zniknęło
bez wieści.
Dean
przeczesał dłonią włosy i spojrzał na bratanicę puszczając
oko. Marie uśmiechnęła się, wstając z fotela ciesząc się, że
mają robotę i ruszyła do swojego pokoju na piętrze, aby wziąć
parę swoich rzeczy na drogę. Pożegnała się z Bobbym i skierowała
z torbą na ramieniu w stronę auta.
- W
porządku, Dean?
Mężczyzna
oparty o futrynę obserwował dziewczynę i nie zauważył, gdy
podszedł do niego Bobby.
- Nie
widziałeś jej wtedy na tym wieżowcu. Była gotowa poświęcić
się, nie myśląc o konsekwencjach. Miała bardzo podobny wyraz
twarzy do Sama, gdy coś planował głupiego. - zaśmiał się pod
nosem szatyn.
- Dorasta.
A ma niesamowite umiejętności, jest lepszym łowcą niż ty czy
ja. Nie patrz tak na mnie, kretynie. To prawda. Trenowałeś ją i
ja również, pokonałaby nas bez mrugnięcia okiem. Czasem
jest bardziej postrzelona od ciebie, i to dzięki temu jest lepszym
łowcą.
Winchester
skinął zrezygnowany głową. Wiedział, że Singer ma rację i nie
mógł nic na to poradzić. Poklepał przyjaciela po plecach i
ruszył do samochodu.
Jechali
przez dłuższą drogę w milczeniu. Z radia było słychać dźwięki
jakiegoś rock'n'rolla. Gdy zaczęła się Mercury Blues, Marie
chciała rozweselić wuja, gdyż wyczuwała przez całą drogę
napiętą atmosferę. Zaczęła poruszać najpierw głową w takt
muzyki, a potem dołączyło jej całe ciało. Nawet zaczęła
śpiewać.
- The
give I love, I stole it from u friend ...
Dean
skupiał się na jeździe, ale kąciki ust same zaczęły mu
delikatnie drgać. Parę razy Marie „niechcący” szturchnęła w
ramię wuja. Winchester w końcu nie wytrzymał i zaczął z nią
śpiewać.
- My
baby went out she didn't stay long ...
Marie
obserwowała uśmiechającego się wuja. Odkąd wrócili po tym
incydencie, między nimi dużo się pozmieniało. Nie rozmawiali jak
dawniej, chociaż i tak rzadko to robili, ale zdarzało się, a
ostatnio w ogóle. Był bardzo spięty, a i ruda nie wiedziała
jak ma z nim rozmawiać.
- Przepraszam,
De – odezwała się, gdy piosenka dobiegła końca.
- Jesteś
już dorosła, nie mogę całe życie cię prowadzić za rękę. -
patrzył cały czas przed siebie na drogę.
- Mówisz
tak, bo mam na ramieniu Anioła Stróża.
Spojrzała
na niego uważnie swoimi wielkimi zielonymi oczami. Dean roześmiał
się na to stwierdzenie, ale nie odpowiedział. Marie nie musiała
już pytać, milczenie samo to potwierdziło. Gdyby nie ochrona
Castiela, zapewne ta rozmowa, która i tak by się odbyła,
odbyłaby się całkiem inaczej.
Dojechali
do Norton wcześnie rano. Marie wychodząc z Impali poprawiła swoją
skórzaną ciemną kurtkę i zaczęła się rozprostowywać.
Rozejrzała się dookoła, ale nic ciekawego nie przykuło jej uwagi,
wiec ruszyła do motelu. Gdy zostawili rzeczy i odświeżyli się
poszli, dowiedzieć się o szczegółach morderstwa Nie
dowiedzieli się niczego poza tym, że Millerowie wypłynęli na
jezioro i zniknęli. Nikt ich od tamtej pory nie widział. Nie
odnajdując niczego konkretnego w sprawie morderstwa, postanowili coś
zjeść. Gdy Dean wrócił z toalety, Marie odezwała się do
niego znad laptopa.
- To
dziwne, ale nie ma nic na temat tego jeziora w Internecie. Oprócz
tego, gdzie leży i jak powstało.
- Zamówiłem
ci kebab. - usiadł na przeciw dziewczyny.
Ruda
kiwnęła głową i spojrzała na bufet, gdzie kucharz robił ich
jedzenie.
- Za
to ja dowiedziałem się o jakiejś starej legendzie. Podobno w tym
jeziorze żyje jakiś potwór, który zabija ludzi o
złych zamiarach.
- Dlaczego
o tym nie ma w sieci?
Kelnerka
przyniosła im jedzenie do stolika. Dean uśmiechnął się
zawadiacko, młoda dziewczyna puściła do niego oko i odeszła. Ruda
tylko przewróciła oczami i westchnęła ciężko.
- Może
nie chcą mieszkańcy, aby ktoś się obcy kręcił po ich mieście,
dlatego nie ma żadnej wzmianki na ten temat.
- Może,
ale trzeba to sprawdzić. - wgryzł się w burgera Winchester
mlaskając z zadowolenia.
Zjedli
szybko i skierowali do motelu, by się przebrać. Marie znalazła
najbliższy dom przy jeziorze i tam pojechali. Mieszkała tam rodzina
Portonów. Zapukali do drzwi i otworzyła im młoda czarnowłosa
dziewczyna.
- W
czym mogę pomóc?
- Dzień
dobry, jesteśmy z ochrony środowiska, chcieliśmy zbadać wodę w
jeziorze. - uśiechneła się ruda przyjaźnie.
- Jestem
Dean, a to Marie.
- Andrea,
proszę wejdźcie.
Przeszli
przez dom na tył i stanęli w trójkę na brzegu jeziora.
- Wierzysz
w tę legendę, Andrea?
- Dla
mnie to jakaś bajka, ale coś w tym jeziorze jest nie tak. -
wzdrygnęła się patrząć w dal.
- Parędziesiąt
lat temu policja znalazła w tym jeziorze ciała – stwierdził
Dean.
- Tak.
Był to tragiczny wypadek dla naszego miasteczka. Z tego, co mi
rodzice opowiadali, czwórka młodych chłopaków
wypłynęła łódką na jezioro. Łódka przewróciła
się i wpadli do wody. Większość mówi, że wszyscy się
utopili, ale zginął wtedy tylko jeden, Nathanel Lachenster. Trójka
pozostałych uratowała się. Próbowali znaleźć ciało
Natha, ale nie udało się.
- Policja
nie znalazła ciała? - zaciekawiła się Marie.
- Nie
udało się. - wzruszyła ramionami Andrea.
- A
ci trzej co przeżyli? Mieszkają w mieście? - zapytał Dean.
- Tylko
dwóch. Ostatnio państwo Millerowie zaginęli na jeziorze,
pan Miller był jednym z tej trójki.
Winchesterówna
wyciągnęła z kieszeni probówki i pobrała trochę wody z
jeziora.
- Tych
dwoje ocalałych, jak się nazywają? - odwrócił się w
stronę Andrei, Dean.
- Nigel
Larence i Erwin Rochwood.
- Dzięki,
mamy już próbki – Marie uśmiechnęła się do
czarnowłosej i opuścili podwórko.
Wsiedli
do auta, a Marie obserwowała w probówce wodę.
- Nie
wydaje ci się to dziwne? - zapytała.
- Jeden
chłopak zginął, a reszta przeżyła. Teraz z tej trójki
zginął następny wraz z żoną.
- Czyżby
ktoś się mścił? - zmrużyła oczy zastanawiając się nad tym.
- Musimy
to sprawdzić - zamyślił się starszy Winchester.
- Wypuść
mnie w środku miasta, pójdę do laboratorium, zbadam wodę,
może powiedzą mi czy jest zatruta. A ty dowiedz się, gdzie ta
dwójka mieszka.
Dojechali
do centrum, gdzie Marie wyskoczyła z Impali i skierowała się do
laboratorium.
Gdy
był już wieczór, ruda weszła do pokoju motelowego, gdzie
Dean siedział oglądając coś na laptopie. Winchester zamknął
szybko laptopa. Marie, uśmiechając się, delikatnie zamykając
drzwi za sobą kiwała głową. Rzuciła torbą z jedzeniem w wujka i
usiadła przy stole.
- Mmm,
placek, dzięki. I jak z tą wodą? - uśmiechnął się szatyn na
widok jedzenia.
- Wszystko
normalne. Zwykła woda z jeziora. A ty czego się dowiedziałeś?
- Większość
mieszkańców stwierdza, że tam musi żyć potwór -
uniósł sceptycznie brwi.
- Przecież
to nie Loch Ness. Tam przynajmniej większość widziała coś w
wodzie, a tu nikt tylko stwierdzają, że tam coś jest?
- Dokładnie,
nikt z żyjących nam nie powie o co tu chodzi. - mrugnął Dean
zajadając się plackiem.
Marie
kiwnęła głową przeczesując twarz. Wstała od stołu i padła na
łóżko.
- Sądzisz,
że tam coś w jeziorze specjalnie zabija.
- Mam
małe przeczucie, ale musimy pogadać z Erwinem i Nigelem - spojrzał
na nią uważnie.
Kiwnęła
głową i rzucając się na łóżko kazała się obudzić rano
i usnęła, gdy jej głowa dotknęła poduszki.
Obudził
ją krzyk. Zerwała się wyciągając z pod poduszki pistolet i
celując przed siebie. Nikogo w pokoju motelowym nie było oprócz
niej. To Dean, kąpiąc się pod prysznicem, śpiewał jakąś
piosenkę, krótko mówiąc - wył jakąś piosenkę. Nie
rozumiała nic co to za utwór, krzyczał niewyraźnie.
Przetarła dłonią twarz chowając broń pod poduszkę i rzuciła
się na łóżko zarzucając kołdrę na głowę. Wstała z
łóżka, gdy Winchester wyszedł z łazienki. Stanęła przed
lustrem przyglądając się delikatnym podkrążonym oczom. Przemyła
wodą twarz i zaczęła się ubierać. Rozczesała włosy, które
przez sen się skołtuniły i wyszła z łazienki. Gdy stanęła na
środku pokoju, zauważyła na stole śniadanie przyniesione przez
wuja. Uśmiechnęła się pod nosem i usiadła bez słowa do stolika.
Gdy najedli się, postanowili jechać do ocalałych z wypadku, który
wydarzył się parędziesiąt lat temu. Podzielili się, Dean ruszył
do Nigela, a Marie do Erwina.
Po
dwóch godzinach spotkali się w knajpie. Zamówili
jedzenie i czekając na nie, rozmawiali.
- Erwin
powiedział mi, że Nath uderzył głową o łódkę, gdy
pływali po jeziorze i prawdopodobnie nieprzytomny utonął. Szukali
go, ale nie udało im się go odnaleźć.
- Taką
samą wersję wydarzenia usłyszałem od Nigela - przygryzł swoją
dolną wargę.
- Myślisz,
że coś ukrywają? - spojrzała w zielone oczy.
- Coś
się tam wydarzyło. Ale nie wiem co.
Marie
kiwnęła głową i uśmiechnęła się do kelnerki, która
podała im jedzenie. Przez dłuższą chwilę zajadali w milczeniu
pogrążeni w swoich myślach. Dean rozmyślał czy ta sprawa może
być, aż tak podobna do tego zabitego chłopca przez kolegów,
gdy z Samem szukali Johna, ich ojca. Wszystko wskazywałoby, że tak
właśnie jest. Chłopak zginął w dziwnych okolicznościach i teraz
zabija swoich znajomych, którzy wtedy byli wraz z nim nad
jeziorem i nie uratowali go. Tylko że tamte morderstwa były na
całych rodzinach. A tu jednak sami zainteresowani ginęli. Marie za
to przez cały czas myślała o jakiejś podobnej sprawie, którą
gdzieś usłyszała kiedyś, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie
i od kogo. Czy to Dean jej opowiadał, a może Bobby, albo inny
łowca. Ale nie chciała zawracać głowy wujowi, więc nie odzywała
się na ten temat nic a nic.
- Pójdę
nad jezioro. Zobaczę może coś znajdę, a ty De jedź i wymuś na
tej dwójce prawdziwe zeznania.
Dean
podrzucił Marie do drogi, która prowadziła w kierunku
jeziora, a sam pojechał do Nigela. Ruda przechadzała się po brzegu
szukając jakiejś wskazówki. Coś ją kusiło i mówiło
wewnętrznie, że jeśli nie wejdzie do jeziora to niczego się nie
dowie. Weszła wolnym krokiem po kostki do wody. Obserwowała bardzo
dokładnie wodę by upewnić się, że nic nagle nie pojawi się.
Nagle poczuła coś jakby oślizłego na swoich kostkach. Nie zdążyła
zobaczyć co to jest, gdyż upadła przodem ciała do jeziora. Nie
mogła się podnieść, aby wziąć małego oddechu. Próbowała
ze wszystkich sił wydostać się z przerażającej wody, która
chciała ją utopić. Nie była wstanie nic zrobić, gdy brakowało
jej już powietrza poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Ten ktoś
złapał ją mocno i wyciągnął na brzeg. Dziewczyna zaczęła
kaszleć by móc życiodajny tlen dopuścić do swoich płuc.
Usiadła na piasku i spojrzała w niebieskie oczy.
- Castiel
– wysapała.
- W
porządku?
Kiwnęła
głową, gdyż każde słowo paliło jej gardło. Dotknęła palcami
dłoni swojej prawej brwi z powodu szczypiącego bólu. Anioł
przekrzywił głowę i przyglądał się dziewczynie intensywnie.
Wyciągnął w jej stronę swoją dłoń, aby uleczyć jej zranienie.
Po chwili odsunął się by spojrzeć na swoje dzieło. Zwęził oczy
widząc, że rana była taka sama jak wcześniej.
- Dlaczego
ta rana się nie leczy? - zapytał sam siebie.
Przełknęła
ciężko ślinę i zdziwiona dotknęła swojej brwi sycząc z bólu.
Brunet spojrzał uważnie w zielone oczy Marie. Castiel nie rozumiał
tego co się stało. Miał przecież moce nadane przez Ojca, wiec
dlaczego nie mógł ich użyć wobec rudowłosej.
- Może
Bóg chce, abyś chronił mnie w inny sposób. Nie
dzięki swoim hokus pokus - machnęła dłońmi przed sobą.
- Nie
zbadane są ścieżki Pana. - spojrzał przenikliwym wzrokiem na
dziewczynę.
Ruda
uśmiechnęła się szeroko, chociaż miała ochotę się roześmiać,
ale obawiała się bólu gardła. Spojrzała tylko w oczy
anioła i kiwnęła głową. Gdy chciała się jeszcze odezwać skąd
wiedział, że potrzebuje pomocy, bo nie modliła się o dziwo, nagle
Castiel zniknął. Wzdrygnęła się jeszcze nie przyzwyczaiła się
do tego nagłego pojawiania i znikania anioła. Po chwili usłyszała
kroki za sobą. Odwróciła się, by spojrzeć, kto szedł w
jej kierunku.
- Wszystko
w porządku? - Podszedł do niej Dean i kucnął przed nią.
Podniosła
kciuk do góry łapiac ciągle powietrze, za to Winchester
objął jej twarz w swoje dłonie i pod uważnym swoim okiem
przyglądał się czy nic jej nie jest. Pomógł jej wstać i
rozejrzał się dookoła.
- Nie
wiem, co to jest, ale robi się niebezpiecznie. Nigel zniknął -
przełknął ciężko ślinę.
- Myślisz,
że porwała go woda?
- Widziałaś
coś? - spojrzał uważnie w zielone oczy.
- Nie,
tylko poczułam jak coś mnie łapie za kostki i wciąga do wody -
machnęła dłonią w stronę jeziora.
- Jak
ci się udało wyjść na brzeg?
- Castiel
- wyszeptała.
Dean
odetchnął z ulgą. Dziękował w duchu za przyjaciela, który
był Aniołem Stróżem jego bratanicy.
- Dlaczego
nie uzdrowił ci rany? - wskazał na brew rudej.
Marie
zwęziła oczy, nie wiedząc co odpowiedzieć, jeśli skłamie to nic
jej to nie da. Gdy powie prawdę to i tak nic nie zmieni, bo nie
wiadomo czemu anioł nie mógł jej uzdrowić. Pamiętała z
opowieści wuja i Bobbyego, że brunet miał wiele niezwykłej mocy.
- Nie
mógł.
- Nie
mógł? - zdziwił się patrząc raz na ranę, a raz w oczy
bratanicy.
- Próbował,
ale nie mógł mnie uleczyć. Prawdopodobnie swojej mocy nie
może używać wobec mnie. Może Castiel ma w jakiś inny sposób
mnie chronić, może Bóg mu pozwoli w pewien sposób
używać mocy, i może ma się sam wykazać.
- Test?
- Możliwe.
- wzruszyła ramionami.
Ruszyli
do samochodu. Marie w końcu złapała normalny rytm oddychania.
Zastanawiała się przez cały czas, jak to się stało, że anioł
pojawił się przy niej. Nie modliła się, czyżby wyczuł iż
potrzebuje wsparcia, gdyż jest w tarapatach?
Podjechali
do małego domku, gdzie na werandzie z tyłu domu siedział na
krześle starszy mężczyzna, który wpatrywał się w jezioro
przed sobą. Dean na chwilę zatrzymał się, przypominając sobie
już taki obraz, gdy przyjechali z Samem do mężczyzny, który
siedział na pomoście i również wpatrywał się w jezioro
nieobecnym wzrokiem. Rudowłosa przyglądała się wujowi, znając
jego dość obszerną mimikę twarzy. Ale tutaj widziała
zapatrzonego w jeden punkt mężczyznę, który wspominał
stare czasy. Robił to rzadko, aby wspominać cokolwiek ze staruch
czasów, gdyż próbował nie myśleć o nieżyjącej
rodzinie. Próbował z całych sił żyć dalej, miał jedną
wspaniałą bratanicę i wystarczyło mu tylko to.
Podeszli
do mężczyzny.
- Co
się wydarzyło, Erwin? - zapytała Marie
- Kim
jesteście?
- Chcemy
pomóc, by nikt więcej już nie ucierpiał. Co się wydarzyło
40 lat temu?
Mężczyzna
o krótkich szpakowatych włosach schował twarz w dłonie.
- Nie
chcieliśmy, by to się wydarzyło. To była tylko zabawa...
Wypłynęliśmy na ryby... Po-poszliśmy na wagary z chłopakami.
Nath zabrał łódkę ojca. Wziąłem pa-parę piw i
zrobiliśmy zawody .... Założyliśmy się kto dłużej wytrzyma
pod wodą ... Nath był już dość pijany, rzadko pił, to... to my
częściej zabieraliśmy piwo z domu i po kryjomu wypijaliśmy je.
Zakazany owoc dla nastolatków smakował najlepiej... Nath
wpadł do wody, sądziliśmy, że chce zacząć. On... On się
potknął. Wypłynęło jego ciało... Nie ruszał się... On...
Chcieliśmy go uratować, wciągnęliśmy go na łódkę, ale
on... On Boże, on nie żył. Wpadliśmy w panikę. Obwiązaliśmy
jego ciało sznurem, do którego przywiązaliśmy worek z
kamieniami. Baliśmy się, że oskarżą nas, byliśmy młodzi i
głupi …
Dean
spojrzał wymownie na Marie. Mężczyzna odwrócił wzrok od
jeziora i wpatrywał się na przemian w zielone oczy.
- Nie
chcieliśmy, by do tego doszło. - zapłakał.
- Gdzie
jego ciało. Nadal w jeziorze? - zapytał Winchester.
- Tak,
nie odważyliśmy się go wyciągnąć po tylu latach. Policja
szukała Natha, ale nie znaleźli nic.
- On
nie przestanie mordować, dopóki nie znajdziemy jego ciała –
szepnęła do wuja.
- Nie
przestanie zabijać jeśli nie zabije wszystkich swoich oprawców,
którzy mu nie pomogli.
Ruda
zaskoczona spojrzała na Winchestera. Erwin nie zważając na dwójkę
stojącą obok niego wstał z krzesła i skierował się w stronę
jeziora.
- Wiem
jak to zakończyć. – Wszedł do wody. – Nath tak bardzo cię
przepraszam. Wybacz mi. Zabierz mnie, proszę, tylko mnie nie
krzywdź już nikogo więcej.
Marie
i Dean rzucili się biegiem za Erwinem by wyciągnąć go z wody. Nie
zdążyli, nagle wciągnęło coś mężczyznę pod wodę. Nawet nie
było śladu żadnej szamotaniny. Po chwili na powierzchnię
wypłynęły kości.
- Myślisz,
że to…
Dean
kiwnął głową i wyciągnął dłonią z jeziora kości. Krzywiąc
się położył je delikatnie na brzegu. Poszedł do samochodu i
wyjął z bagażnika kanister z benzyną. Oblał kości, a Marie
odpaliła zapalniczkę i rzuciła ją na kości, które zajęły
się ogniem. Przypatrywali się przez chwilę i ruszyli do samochodu.
Marie kazała wujowi zatrzymać się w miasteczku, musiała
odreagować i napić się czegoś. Machnęła mu ręką i wysiadła z
auta kierując się do centrum, znalazła pierwszy lepszy bar i
weszła do środka. Zamówiła trzy kolejki i duszkiem je
wypiła. Siedzący obok niej mężczyznaa przyglądał się jej
uważnie.
- Ciężki
dzień. - spojrzał w zielone oczy.
Machnęła
dłonią na barmana by podał jej jeszcze dwie kolejki. Przyjrzała
się mężczyźnie siedzącemu obok. Był starszy od niej, miał może
około 35 lat. Dobrze zbudowany, krótkie brązowe włosy i
małe szare oczy. Przygryzła dolną wargę i po chwili wypiła swoje
kolejki patrząc prosto w oczy facetowi.
- Możesz
go zmienić na lepszy – uniosła prowokacyjnie brwi.
Mężczyzna
wstał ze stołka i zbliżył się do dziewczyny oblizując usta.
- Oczywiście.
Z tyłu na parkingu mam auto. Skusisz się – wskazał głową na
tylne drzwi.
Marie
zeszła ze stołka kładąc pieniądze za wódkę i ocierając
się o mężczyznę, ruszyła w stronę tylnych drzwi. Miała ciężkie
parę dni, a dzisiejszy szczególnie. Musiała odreagować. A
jazda na przednim siedzeniu auta z nie dość brzydkim facetem
poznanym w barze, cóż czemu nie, nie byłby pierwszy i nie
ostatni zapewne.
Szukała
po kieszeni klucza do pokoju motelowego, ale zapomniała, że
zostawiła go w Impali. Złapała za klamkę i na szczęście były
otwarte. Weszła do środka zastając wuja leżącego na łóżku
z laptopem na kolanach. Zamknęła drzwi za sobą i odwróciła
się by spojrzeć na Deana, gdy przed nią pojawił się Castiel.
Dziewczyna wystraszyła się, a starszy Winchester roześmiał się.
- Padnę
na zawał przez niego – warknęła.
- Witajcie.
- Cześć
Cas, co tam u ciebie? - wyszczerzył zęby do przyjaciela.
- W
porządku Dean. Znalazłem Miecz Wiary.
- Gdzie
jest? - zapytała otwierając szerzej oczy ze zdziwienia.
- Z
informacji, które zdobyłem, w muzeum w Kentucky. Pojutrze ma
tam odbyć się jakieś przyjęcie.
- I
wtedy go wyciągniemy – stwierdził Dean.
- Dobra
przykrywka – skwitowała ruda.
Spakowali
się szybko i wymeldowali z motelu. Przez drogę Dean tłumaczył
plan.
- Nie
umiem tańczyć – zamyślił się anioł.
- Nauczysz
go tańczyć jak dojedziemy, a ja skombinuję zaproszenia i jakieś
ubrania wieczorowe.
Winchester
kiwnął głową i ruszył w stronę Kentucky. Castiel przez jakiś
czas jechał razem z nimi. Powiedział, że spotkają się na miejscu
lecz teraz musi wracać do Nieba. Marie włączyła radio, gdzie
rozległo się Led Zeppelin – Kashmir i ułożyła się wygodnie na
siedzeniu przymykając oczy. Dzisiejszy dzień dał je do wiwatu,
postanowiła, że więcej sama nigdy nie pójdzie nad żadne
jezioro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz