niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 3

Wiem długo mnie nie było, ale cóż trochę spraw na głowie i tak jakoś wyszło, studia, sprawy osobiste. Ale udało się i wstawiam od razu dwa rozdziały kolejne. Nie wiem kiedy następne się ukażą. Naprawdę, ostatnio mam wene na Destiela. Jeden jest już napisany i już wysłany do mojej kochanej bety. Ale czekam na jakiś odzew od Was czy podoba Wam się to opowiadanie :)

Pozdrawiam i Zapraszam do Czytania :D



~  ~  ~ ~  ~  ~ ~ ~ ~ 



Marie siedziała jako pasażer w Impali, którą prowadził Dean. Dziewczyna bez słowa obserwowała krajobraz za szybą. Od dwóch dni nie widziała Castiela, a miała do niego wiele pytań. Nie rozumiała dlaczego on miał być jej Aniołem Stróżem, miała całkowicie dość tej niewiedzy.
Zajechali na podwórze od tyłu i zatrzymali się obok rozgruchotanych samochodów. Marie wyskoczyła z auta i ruszyła w stronę tak znanego z jej dzieciństwa domu. Weszła do kuchni i otworzyła lodówkę, wyciągając z niej piwo. Zerkała przez okno na wuja, który opierał się o samochód i rozglądał się dookoła siebie. Otworzyła butelkę i wypiła duszkiem połowę zawartości.

- Ale gorąco.


Przetarła rękawem czoło i spojrzała na mężczyznę siedzącego za biurkiem.



- Cześć staruszku. - uśmiechnęła się szeroko.
- Znowu opróżniasz mi lodówkę, rudzielcu.


Dziewczyna odstawiła butelkę na blat i podeszła do mężczyzny ściskając go mocno. Dean wszedł do środka.

- Hej Bobby, nie wiem dlaczego jesteś taki miły dla M.
- Ma ładną buźkę.

Zrezygnowany Winchester potrząsnął głową, a Marie uśmiechnęła się szeroko do Singera.

- Co u Casa? - zapytał Singer.
- Dwa dni temu widzieliśmy się ostatni raz - podszedł do lodówki Dean.
- Modliłeś się do niego?



Dean skinął głową. Bobby przeniósł wzrok na dziewczynę, która wpatrywała się w niego zdziwiona.

- Nie miałam po co. W ogóle nie rozumiem tego co się stało. Jest moim Aniołem Stróżem, dlaczego?- Nie wiem – stwierdził Bobby.

Ruda przetarła dłonią twarz, była tym wszystkim zmęczona.

- Nieważne, znalazłeś coś o tym Mieczu Wiary?
- Szukałem po wszystkich możliwych książkach, ale nie znalazłem nic. Wezwijmy Castiela.
- Cas rusz tyłek na dół.

Dean rozglądał się dookoła, ale przyjaciel nie pojawił się. Obydwoje z Singerem spojrzeli wyczekująco na Marie, która rozłożyła dłonie i zwęziła oczy. Nie mogła uwierzyć, że to ona musi się modlić do anioła. Zrezygnowana poprawiła się w fotelu i wzniosła oczy ku górze.

- Castielu, potrzebujemy cię. Zejdź na dół. - zamknęła na moment oczy.

Rozglądała się jak jej wuj, ale nigdzie pierzastego nie było. Miała zamiar już się odezwać, że prawdopodobnie jest zbytnio zapracowany, gdy nagle pojawił się.

- Witam.
- A niech mnie Cas, jesteś cały.



Bobby kiwnął głową z aprobatą widząc mężczyznę w prochowcu. Brunet kiwnął głową na przywitanie i spojrzał uważnie na Marie.

- Nie podoba mi się to całe stróżowanie – syknęła.
- Potrzebujecie czegoś?
- Co wiesz o Mieczu Wiary?

Castiel przekrzywił głowę i spojrzał na Deana.

- Skąd o nim wiecie?
- Jesteśmy medium – uniosła butelkę do góry Marie.


Cas zwęził oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią dziewczyny. Ruda po chwili uderzyła się otwartą dłonią w czoło, wiedząc, że anioł weźmie do siebie wszystko co ona powie. Choć to nie będzie dość łatwe, spróbuje postępować z aniołem jak z dzieckiem i tłumaczyć mu wszystko jak krowie na granicy.

- Gdy ostatnio się widzieliśmy, demony o nim wspomniały. Oprócz tego powiedziały, że go mamy.
- A macie ?
- Nie. Nie mamy pojęcia co to za miecz – stwierdził Dean.
- Jest to potężny przedmiot. Ten kto go ma, posiada wielką siłę. Może go dzierżyć tylko prawy rycerz, który będzie mógł zwalczyć wszystko, co stanie na jego drodze. Miecz chalibijski ....
- Chalibijski? - zdziwił się Winchester.
- To jego inna nazwa.


Ruda wyprostowała się i uśmiechnęła się drwiąco.

- Żartujesz sobie. Przecież ten miecz to legenda.

Dean i Bobby spojrzeli na nią zaciekawieni.

- Castiel mówi o Excaliburze. Ostatnio uczeni zajmujący się kulturą celtycką odczytali zlepek słów łacińskich ze zdjęć i podań o mieczu, że niby jest to miecz chalibijski, czyli ukuty przez Chalibów.
- Kujon – stwierdził Dean.


Marie otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale darowała sobie.

- Chcesz nam wmówić, że ten miecz istnieje naprawdę, a nie jest to wymysł badaczy?
- Tak, był kiedyś w rękach wielkiego władcy Artura. Lecz po jego śmierci zaginął i nikt go więcej nie widział. Moi bracia szukali go wszędzie i nigdzie nie mogą go znaleźć. Demony również próbują go zdobyć, ale zapadł się pod ziemię. - nie spuszczał wzroku z Deana.
- Poszukajcie w jeziorze w Szkocji, gdzie pływa Nessi – sarknęła ruda.
- Szukaliśmy, nie ma go tam. Dlaczego myśleli, że wy macie miecz?
- Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedział Dean. – Więc gdzie jest?
- Może gdzieś tutaj? - machnęła ręką dziewczyna wokół siebie.
- Prawdopodobnie, tylko dobrze zabezpieczony. Musimy go znaleźć.



Castiel zniknął zostawiając ich samych.

- Wracamy do dawnych nawyków – mrugnął Dean do Bobby’ego.
- To co robimy?
- Macie robotę. – Bobby wyciągnął wycinek gazety z szuflady biurka.



Marie zaczęła czytać o dziwnym morderstwie w Norton w stanie Ohio.

- Starsze małżeństwo wypłynęło łódką na jezioro i zniknęło bez wieści.


Dean przeczesał dłonią włosy i spojrzał na bratanicę puszczając oko. Marie uśmiechnęła się, wstając z fotela ciesząc się, że mają robotę i ruszyła do swojego pokoju na piętrze, aby wziąć parę swoich rzeczy na drogę. Pożegnała się z Bobbym i skierowała z torbą na ramieniu w stronę auta.

- W porządku, Dean?

Mężczyzna oparty o futrynę obserwował dziewczynę i nie zauważył, gdy podszedł do niego Bobby.

- Nie widziałeś jej wtedy na tym wieżowcu. Była gotowa poświęcić się, nie myśląc o konsekwencjach. Miała bardzo podobny wyraz twarzy do Sama, gdy coś planował głupiego. - zaśmiał się pod nosem szatyn.
- Dorasta. A ma niesamowite umiejętności, jest lepszym łowcą niż ty czy ja. Nie patrz tak na mnie, kretynie. To prawda. Trenowałeś ją i ja również, pokonałaby nas bez mrugnięcia okiem. Czasem jest bardziej postrzelona od ciebie, i to dzięki temu jest lepszym łowcą.


Winchester skinął zrezygnowany głową. Wiedział, że Singer ma rację i nie mógł nic na to poradzić. Poklepał przyjaciela po plecach i ruszył do samochodu.


Jechali przez dłuższą drogę w milczeniu. Z radia było słychać dźwięki jakiegoś rock'n'rolla. Gdy zaczęła się Mercury Blues, Marie chciała rozweselić wuja, gdyż wyczuwała przez całą drogę napiętą atmosferę. Zaczęła poruszać najpierw głową w takt muzyki, a potem dołączyło jej całe ciało. Nawet zaczęła śpiewać.

- The give I love, I stole it from u friend ...

Dean skupiał się na jeździe, ale kąciki ust same zaczęły mu delikatnie drgać. Parę razy Marie „niechcący” szturchnęła w ramię wuja. Winchester w końcu nie wytrzymał i zaczął z nią śpiewać.

- My baby went out she didn't stay long ...

Marie obserwowała uśmiechającego się wuja. Odkąd wrócili po tym incydencie, między nimi dużo się pozmieniało. Nie rozmawiali jak dawniej, chociaż i tak rzadko to robili, ale zdarzało się, a ostatnio w ogóle. Był bardzo spięty, a i ruda nie wiedziała jak ma z nim rozmawiać.

- Przepraszam, De – odezwała się, gdy piosenka dobiegła końca.
- Jesteś już dorosła, nie mogę całe życie cię prowadzić za rękę. - patrzył cały czas przed siebie na drogę.
- Mówisz tak, bo mam na ramieniu Anioła Stróża.



Spojrzała na niego uważnie swoimi wielkimi zielonymi oczami. Dean roześmiał się na to stwierdzenie, ale nie odpowiedział. Marie nie musiała już pytać, milczenie samo to potwierdziło. Gdyby nie ochrona Castiela, zapewne ta rozmowa, która i tak by się odbyła, odbyłaby się całkiem inaczej.




Dojechali do Norton wcześnie rano. Marie wychodząc z Impali poprawiła swoją skórzaną ciemną kurtkę i zaczęła się rozprostowywać. Rozejrzała się dookoła, ale nic ciekawego nie przykuło jej uwagi, wiec ruszyła do motelu. Gdy zostawili rzeczy i odświeżyli się poszli, dowiedzieć się o szczegółach morderstwa Nie dowiedzieli się niczego poza tym, że Millerowie wypłynęli na jezioro i zniknęli. Nikt ich od tamtej pory nie widział. Nie odnajdując niczego konkretnego w sprawie morderstwa, postanowili coś zjeść. Gdy Dean wrócił z toalety, Marie odezwała się do niego znad laptopa.

- To dziwne, ale nie ma nic na temat tego jeziora w Internecie. Oprócz tego, gdzie leży i jak powstało.
- Zamówiłem ci kebab. - usiadł na przeciw dziewczyny.



Ruda kiwnęła głową i spojrzała na bufet, gdzie kucharz robił ich jedzenie.

- Za to ja dowiedziałem się o jakiejś starej legendzie. Podobno w tym jeziorze żyje jakiś potwór, który zabija ludzi o złych zamiarach.
- Dlaczego o tym nie ma w sieci?



Kelnerka przyniosła im jedzenie do stolika. Dean uśmiechnął się zawadiacko, młoda dziewczyna puściła do niego oko i odeszła. Ruda tylko przewróciła oczami i westchnęła ciężko.

- Może nie chcą mieszkańcy, aby ktoś się obcy kręcił po ich mieście, dlatego nie ma żadnej wzmianki na ten temat.
- Może, ale trzeba to sprawdzić. - wgryzł się w burgera Winchester mlaskając z zadowolenia.


Zjedli szybko i skierowali do motelu, by się przebrać. Marie znalazła najbliższy dom przy jeziorze i tam pojechali. Mieszkała tam rodzina Portonów. Zapukali do drzwi i otworzyła im młoda czarnowłosa dziewczyna.

- W czym mogę pomóc?
- Dzień dobry, jesteśmy z ochrony środowiska, chcieliśmy zbadać wodę w jeziorze. - uśiechneła się ruda przyjaźnie.
- Jestem Dean, a to Marie.
- Andrea, proszę wejdźcie.



Przeszli przez dom na tył i stanęli w trójkę na brzegu jeziora.

- Wierzysz w tę legendę, Andrea?
- Dla mnie to jakaś bajka, ale coś w tym jeziorze jest nie tak. - wzdrygnęła się patrząć w dal.
- Parędziesiąt lat temu policja znalazła w tym jeziorze ciała – stwierdził Dean.
- Tak. Był to tragiczny wypadek dla naszego miasteczka. Z tego, co mi rodzice opowiadali, czwórka młodych chłopaków wypłynęła łódką na jezioro. Łódka przewróciła się i wpadli do wody. Większość mówi, że wszyscy się utopili, ale zginął wtedy tylko jeden, Nathanel Lachenster. Trójka pozostałych uratowała się. Próbowali znaleźć ciało Natha, ale nie udało się.
- Policja nie znalazła ciała? - zaciekawiła się Marie.
- Nie udało się. - wzruszyła ramionami Andrea.
- A ci trzej co przeżyli? Mieszkają w mieście? - zapytał Dean.
- Tylko dwóch. Ostatnio państwo Millerowie zaginęli na jeziorze, pan Miller był jednym z tej trójki.



Winchesterówna wyciągnęła z kieszeni probówki i pobrała trochę wody z jeziora.

- Tych dwoje ocalałych, jak się nazywają? - odwrócił się w stronę Andrei, Dean.
- Nigel Larence i Erwin Rochwood.
- Dzięki, mamy już próbki – Marie uśmiechnęła się do czarnowłosej i opuścili podwórko.



Wsiedli do auta, a Marie obserwowała w probówce wodę.

- Nie wydaje ci się to dziwne? - zapytała.
- Jeden chłopak zginął, a reszta przeżyła. Teraz z tej trójki zginął następny wraz z żoną.
- Czyżby ktoś się mścił? - zmrużyła oczy zastanawiając się nad tym.
- Musimy to sprawdzić - zamyślił się starszy Winchester.
- Wypuść mnie w środku miasta, pójdę do laboratorium, zbadam wodę, może powiedzą mi czy jest zatruta. A ty dowiedz się, gdzie ta dwójka mieszka.


Dojechali do centrum, gdzie Marie wyskoczyła z Impali i skierowała się do laboratorium.
Gdy był już wieczór, ruda weszła do pokoju motelowego, gdzie Dean siedział oglądając coś na laptopie. Winchester zamknął szybko laptopa. Marie, uśmiechając się, delikatnie zamykając drzwi za sobą kiwała głową. Rzuciła torbą z jedzeniem w wujka i usiadła przy stole.

- Mmm, placek, dzięki. I jak z tą wodą? - uśmiechnął się szatyn na widok jedzenia.
- Wszystko normalne. Zwykła woda z jeziora. A ty czego się dowiedziałeś?
- Większość mieszkańców stwierdza, że tam musi żyć potwór - uniósł sceptycznie brwi.
- Przecież to nie Loch Ness. Tam przynajmniej większość widziała coś w wodzie, a tu nikt tylko stwierdzają, że tam coś jest?
- Dokładnie, nikt z żyjących nam nie powie o co tu chodzi. - mrugnął Dean zajadając się plackiem.


Marie kiwnęła głową przeczesując twarz. Wstała od stołu i padła na łóżko.

- Sądzisz, że tam coś w jeziorze specjalnie zabija.
- Mam małe przeczucie, ale musimy pogadać z Erwinem i Nigelem - spojrzał na nią uważnie.


Kiwnęła głową i rzucając się na łóżko kazała się obudzić rano i usnęła, gdy jej głowa dotknęła poduszki.
Obudził ją krzyk. Zerwała się wyciągając z pod poduszki pistolet i celując przed siebie. Nikogo w pokoju motelowym nie było oprócz niej. To Dean, kąpiąc się pod prysznicem, śpiewał jakąś piosenkę, krótko mówiąc - wył jakąś piosenkę. Nie rozumiała nic co to za utwór, krzyczał niewyraźnie. Przetarła dłonią twarz chowając broń pod poduszkę i rzuciła się na łóżko zarzucając kołdrę na głowę. Wstała z łóżka, gdy Winchester wyszedł z łazienki. Stanęła przed lustrem przyglądając się delikatnym podkrążonym oczom. Przemyła wodą twarz i zaczęła się ubierać. Rozczesała włosy, które przez sen się skołtuniły i wyszła z łazienki. Gdy stanęła na środku pokoju, zauważyła na stole śniadanie przyniesione przez wuja. Uśmiechnęła się pod nosem i usiadła bez słowa do stolika. Gdy najedli się, postanowili jechać do ocalałych z wypadku, który wydarzył się parędziesiąt lat temu. Podzielili się, Dean ruszył do Nigela, a Marie do Erwina.
Po dwóch godzinach spotkali się w knajpie. Zamówili jedzenie i czekając na nie, rozmawiali.

- Erwin powiedział mi, że Nath uderzył głową o łódkę, gdy pływali po jeziorze i prawdopodobnie nieprzytomny utonął. Szukali go, ale nie udało im się go odnaleźć.
- Taką samą wersję wydarzenia usłyszałem od Nigela - przygryzł swoją dolną wargę.
- Myślisz, że coś ukrywają? - spojrzała w zielone oczy.
- Coś się tam wydarzyło. Ale nie wiem co.


Marie kiwnęła głową i uśmiechnęła się do kelnerki, która podała im jedzenie. Przez dłuższą chwilę zajadali w milczeniu pogrążeni w swoich myślach. Dean rozmyślał czy ta sprawa może być, aż tak podobna do tego zabitego chłopca przez kolegów, gdy z Samem szukali Johna, ich ojca. Wszystko wskazywałoby, że tak właśnie jest. Chłopak zginął w dziwnych okolicznościach i teraz zabija swoich znajomych, którzy wtedy byli wraz z nim nad jeziorem i nie uratowali go. Tylko że tamte morderstwa były na całych rodzinach. A tu jednak sami zainteresowani ginęli. Marie za to przez cały czas myślała o jakiejś podobnej sprawie, którą gdzieś usłyszała kiedyś, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie i od kogo. Czy to Dean jej opowiadał, a może Bobby, albo inny łowca. Ale nie chciała zawracać głowy wujowi, więc nie odzywała się na ten temat nic a nic.

- Pójdę nad jezioro. Zobaczę może coś znajdę, a ty De jedź i wymuś na tej dwójce prawdziwe zeznania.


Dean podrzucił Marie do drogi, która prowadziła w kierunku jeziora, a sam pojechał do Nigela. Ruda przechadzała się po brzegu szukając jakiejś wskazówki. Coś ją kusiło i mówiło wewnętrznie, że jeśli nie wejdzie do jeziora to niczego się nie dowie. Weszła wolnym krokiem po kostki do wody. Obserwowała bardzo dokładnie wodę by upewnić się, że nic nagle nie pojawi się. Nagle poczuła coś jakby oślizłego na swoich kostkach. Nie zdążyła zobaczyć co to jest, gdyż upadła przodem ciała do jeziora. Nie mogła się podnieść, aby wziąć małego oddechu. Próbowała ze wszystkich sił wydostać się z przerażającej wody, która chciała ją utopić. Nie była wstanie nic zrobić, gdy brakowało jej już powietrza poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Ten ktoś złapał ją mocno i wyciągnął na brzeg. Dziewczyna zaczęła kaszleć by móc życiodajny tlen dopuścić do swoich płuc. Usiadła na piasku i spojrzała w niebieskie oczy.

- Castiel – wysapała.
- W porządku?


Kiwnęła głową, gdyż każde słowo paliło jej gardło. Dotknęła palcami dłoni swojej prawej brwi z powodu szczypiącego bólu. Anioł przekrzywił głowę i przyglądał się dziewczynie intensywnie. Wyciągnął w jej stronę swoją dłoń, aby uleczyć jej zranienie. Po chwili odsunął się by spojrzeć na swoje dzieło. Zwęził oczy widząc, że rana była taka sama jak wcześniej.

- Dlaczego ta rana się nie leczy? - zapytał sam siebie.

Przełknęła ciężko ślinę i zdziwiona dotknęła swojej brwi sycząc z bólu. Brunet spojrzał uważnie w zielone oczy Marie. Castiel nie rozumiał tego co się stało. Miał przecież moce nadane przez Ojca, wiec dlaczego nie mógł ich użyć wobec rudowłosej.

- Może Bóg chce, abyś chronił mnie w inny sposób. Nie dzięki swoim hokus pokus - machnęła dłońmi przed sobą.
- Nie zbadane są ścieżki Pana. - spojrzał przenikliwym wzrokiem na dziewczynę.


Ruda uśmiechnęła się szeroko, chociaż miała ochotę się roześmiać, ale obawiała się bólu gardła. Spojrzała tylko w oczy anioła i kiwnęła głową. Gdy chciała się jeszcze odezwać skąd wiedział, że potrzebuje pomocy, bo nie modliła się o dziwo, nagle Castiel zniknął. Wzdrygnęła się jeszcze nie przyzwyczaiła się do tego nagłego pojawiania i znikania anioła. Po chwili usłyszała kroki za sobą. Odwróciła się, by spojrzeć, kto szedł w jej kierunku.

- Wszystko w porządku? - Podszedł do niej Dean i kucnął przed nią.

Podniosła kciuk do góry łapiac ciągle powietrze, za to Winchester objął jej twarz w swoje dłonie i pod uważnym swoim okiem przyglądał się czy nic jej nie jest. Pomógł jej wstać i rozejrzał się dookoła.

- Nie wiem, co to jest, ale robi się niebezpiecznie. Nigel zniknął - przełknął ciężko ślinę.
- Myślisz, że porwała go woda?
- Widziałaś coś? - spojrzał uważnie w zielone oczy.
- Nie, tylko poczułam jak coś mnie łapie za kostki i wciąga do wody - machnęła dłonią w stronę jeziora.
- Jak ci się udało wyjść na brzeg?
- Castiel - wyszeptała.


Dean odetchnął z ulgą. Dziękował w duchu za przyjaciela, który był Aniołem Stróżem jego bratanicy.

- Dlaczego nie uzdrowił ci rany? - wskazał na brew rudej.

Marie zwęziła oczy, nie wiedząc co odpowiedzieć, jeśli skłamie to nic jej to nie da. Gdy powie prawdę to i tak nic nie zmieni, bo nie wiadomo czemu anioł nie mógł jej uzdrowić. Pamiętała z opowieści wuja i Bobbyego, że brunet miał wiele niezwykłej mocy.

- Nie mógł.
- Nie mógł? - zdziwił się patrząc raz na ranę, a raz w oczy bratanicy.
- Próbował, ale nie mógł mnie uleczyć. Prawdopodobnie swojej mocy nie może używać wobec mnie. Może Castiel ma w jakiś inny sposób mnie chronić, może Bóg mu pozwoli w pewien sposób używać mocy, i może ma się sam wykazać.
- Test?
- Możliwe. - wzruszyła ramionami.


Ruszyli do samochodu. Marie w końcu złapała normalny rytm oddychania. Zastanawiała się przez cały czas, jak to się stało, że anioł pojawił się przy niej. Nie modliła się, czyżby wyczuł iż potrzebuje wsparcia, gdyż jest w tarapatach?




Podjechali do małego domku, gdzie na werandzie z tyłu domu siedział na krześle starszy mężczyzna, który wpatrywał się w jezioro przed sobą. Dean na chwilę zatrzymał się, przypominając sobie już taki obraz, gdy przyjechali z Samem do mężczyzny, który siedział na pomoście i również wpatrywał się w jezioro nieobecnym wzrokiem. Rudowłosa przyglądała się wujowi, znając jego dość obszerną mimikę twarzy. Ale tutaj widziała zapatrzonego w jeden punkt mężczyznę, który wspominał stare czasy. Robił to rzadko, aby wspominać cokolwiek ze staruch czasów, gdyż próbował nie myśleć o nieżyjącej rodzinie. Próbował z całych sił żyć dalej, miał jedną wspaniałą bratanicę i wystarczyło mu  tylko to.
Podeszli do mężczyzny.

- Co się wydarzyło, Erwin? - zapytała Marie
- Kim jesteście?
- Chcemy pomóc, by nikt więcej już nie ucierpiał. Co się wydarzyło 40 lat temu?


Mężczyzna o krótkich szpakowatych włosach schował twarz w dłonie.

- Nie chcieliśmy, by to się wydarzyło. To była tylko zabawa... Wypłynęliśmy na ryby... Po-poszliśmy na wagary z chłopakami. Nath zabrał łódkę ojca. Wziąłem pa-parę piw i zrobiliśmy zawody .... Założyliśmy się kto dłużej wytrzyma pod wodą ... Nath był już dość pijany, rzadko pił, to... to my częściej zabieraliśmy piwo z domu i po kryjomu wypijaliśmy je. Zakazany owoc dla nastolatków smakował najlepiej... Nath wpadł do wody, sądziliśmy, że chce zacząć. On... On się potknął. Wypłynęło jego ciało... Nie ruszał się... On... Chcieliśmy go uratować, wciągnęliśmy go na łódkę, ale on... On Boże, on nie żył. Wpadliśmy w panikę. Obwiązaliśmy jego ciało sznurem, do którego przywiązaliśmy worek z kamieniami. Baliśmy się, że oskarżą nas, byliśmy młodzi i głupi …


Dean spojrzał wymownie na Marie. Mężczyzna odwrócił wzrok od jeziora i wpatrywał się na przemian w zielone oczy.

- Nie chcieliśmy, by do tego doszło. - zapłakał.
- Gdzie jego ciało. Nadal w jeziorze? - zapytał Winchester.
- Tak, nie odważyliśmy się go wyciągnąć po tylu latach. Policja szukała Natha, ale nie znaleźli nic.
- On nie przestanie mordować, dopóki nie znajdziemy jego ciała – szepnęła do wuja.
- Nie przestanie zabijać jeśli nie zabije wszystkich swoich oprawców, którzy mu nie pomogli.



Ruda zaskoczona spojrzała na Winchestera. Erwin nie zważając na dwójkę stojącą obok niego wstał z krzesła i skierował się w stronę jeziora.

- Wiem jak to zakończyć. – Wszedł do wody. – Nath tak bardzo cię przepraszam. Wybacz mi. Zabierz mnie, proszę, tylko mnie nie krzywdź już nikogo więcej.

Marie i Dean rzucili się biegiem za Erwinem by wyciągnąć go z wody. Nie zdążyli, nagle wciągnęło coś mężczyznę pod wodę. Nawet nie było śladu żadnej szamotaniny. Po chwili na powierzchnię wypłynęły kości.

- Myślisz, że to…

Dean kiwnął głową i wyciągnął dłonią z jeziora kości. Krzywiąc się położył je delikatnie na brzegu. Poszedł do samochodu i wyjął z bagażnika kanister z benzyną. Oblał kości, a Marie odpaliła zapalniczkę i rzuciła ją na kości, które zajęły się ogniem. Przypatrywali się przez chwilę i ruszyli do samochodu. Marie kazała wujowi zatrzymać się w miasteczku, musiała odreagować i napić się czegoś. Machnęła mu ręką i wysiadła z auta kierując się do centrum, znalazła pierwszy lepszy bar i weszła do środka. Zamówiła trzy kolejki i duszkiem je wypiła. Siedzący obok niej mężczyznaa przyglądał się jej uważnie.

- Ciężki dzień. - spojrzał w zielone oczy.

Machnęła dłonią na barmana by podał jej jeszcze dwie kolejki. Przyjrzała się mężczyźnie siedzącemu obok. Był starszy od niej, miał może około 35 lat. Dobrze zbudowany, krótkie brązowe włosy i małe szare oczy. Przygryzła dolną wargę i po chwili wypiła swoje kolejki patrząc prosto w oczy facetowi.

- Możesz go zmienić na lepszy – uniosła prowokacyjnie brwi.



Mężczyzna wstał ze stołka i zbliżył się do dziewczyny oblizując usta.

- Oczywiście. Z tyłu na parkingu mam auto. Skusisz się – wskazał głową na tylne drzwi.

Marie zeszła ze stołka kładąc pieniądze za wódkę i ocierając się o mężczyznę, ruszyła w stronę tylnych drzwi. Miała ciężkie parę dni, a dzisiejszy szczególnie. Musiała odreagować. A jazda na przednim siedzeniu auta z nie dość brzydkim facetem poznanym w barze, cóż czemu nie, nie byłby pierwszy i nie ostatni zapewne.




Szukała po kieszeni klucza do pokoju motelowego, ale zapomniała, że zostawiła go w Impali. Złapała za klamkę i na szczęście były otwarte. Weszła do środka zastając wuja leżącego na łóżku z laptopem na kolanach. Zamknęła drzwi za sobą i odwróciła się by spojrzeć na Deana, gdy przed nią pojawił się Castiel. Dziewczyna wystraszyła się, a starszy Winchester roześmiał się.

- Padnę na zawał przez niego – warknęła.
- Witajcie.
- Cześć Cas, co tam u ciebie? - wyszczerzył zęby do przyjaciela.
- W porządku Dean. Znalazłem Miecz Wiary.
- Gdzie jest? - zapytała otwierając szerzej oczy ze zdziwienia.
- Z informacji, które zdobyłem, w muzeum w Kentucky. Pojutrze ma tam odbyć się jakieś przyjęcie.
- I wtedy go wyciągniemy – stwierdził Dean.
- Dobra przykrywka – skwitowała ruda.


Spakowali się szybko i wymeldowali z motelu. Przez drogę Dean tłumaczył plan.

- Nie umiem tańczyć – zamyślił się anioł.
- Nauczysz go tańczyć jak dojedziemy, a ja skombinuję zaproszenia i jakieś ubrania wieczorowe.


Winchester kiwnął głową i ruszył w stronę Kentucky. Castiel przez jakiś czas jechał razem z nimi. Powiedział, że spotkają się na miejscu lecz teraz musi wracać do Nieba. Marie włączyła radio, gdzie rozległo się Led Zeppelin – Kashmir i ułożyła się wygodnie na siedzeniu przymykając oczy. Dzisiejszy dzień dał je do wiwatu, postanowiła, że więcej sama nigdy nie pójdzie nad żadne jezioro.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz