Rozdział w sumie miał się pojawić na Mikołajki, ale nie dałam rady, a potem miałam mały problem z netem i dopiero teraz mi się udało w końcu go dodać. Mam nadzieję, że zbyt dużo błędów niema, bo bety brak. Miłego czytania! I przede wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku. Spotkamy się w nowym dopiero roku, więc miłej zabawy wszystkim i aby głowa na drugi dzień nie bolała. :)
Minęło
parę dni kiedy w końcu Dean odezwał się na stacjonarny numer
Bobby'ego. Marie wstała powoli z kanapy i podeszła do telefonu.
Singera aktualnie nie było nigdzie w pobliżu, gdyż pojechał na
małe zakupy.
- Tak? - zapytała.
- Hej Marie, gdzie starzec? - donośny głos Deana było można usłyszeć po drugiej stronie słuchawki.
- Gdzieś tu krąży.
Nie
chciała denerwować wujka, że została sama w domu kiedy Singer
miał się nią zajmować, a przynajmniej miał mieć ją na oku.
Chciał ją zabrać na zakupy, ale udawała, że śpi, więc pojechał
sam.
- Co wam potrzeba?
- Bobby mówił o jakimś wypadku, masz może pod
ręką wycinek z tej gazety?
Marie
rozejrzała się uważnie po biurku zauważając kilka wycinków,
przejrzała wszystkie, gdy trafiła na ten co trzeba, uśmiechnęła
się triumfalnie. Usiadła na krześle za biurkiem, aby nie
przemęczać nogi, na którą przenosiła całkowity swój
ciężar, aby jej skręcona kostka wykurowała się.
- Znalazłam. - oparła się o oparcie zarzucając nogę na biurko.
- Czy jest tam zdjęcie kobiety, która zginęła?
- Tak. - skinęła najpierw głową, przewracając
oczami. Przecież jej wuj nie widzi co ona robi.
- Możesz mi ją opisać?
- Młoda dziewczyna koło 25-ciu lat, mojego wzrostu,
krótkie blond włosy z przedziałkiem po lewej stronie. Duże
brązowe oczy, delikatna blizna nad lewym okiem i jak się nie mylę
to przedziałek między jedynkami. Potrzebujesz więcej szczegółów?
- Nie, spisałaś się zawodowo – wiedziała, że Dean
się uśmiecha.
- Co jest grane? - było można wyczuć zainteresowanie w jej głosie.
- Chyba właśnie w moim samochodzie siedzi ta dziewczyna
– stwierdził.
- Wpadła w pętle? - wiele razy o tym słyszała, ale
nigdy się z tym nie spotkała.
- Prawdopodobnie. Bobby mówił, że od jej śmierci
co rok pojawia się tutaj na drodze.
- A gdzie Castiel? - zwęziła oczy – Przecież on by
ci powiedział czy to ten duch.
- Musiał iść na przesłuchanie.
- Co? - usłyszała westchnięcie wujka po drugiej
stronie słuchawki.
- Wezwali go.
- I zostawił cię samego? - otworzyła szeroko oczy.
- Jak widać. – podejrzewała, że Dean w tym momencie
rozłożył ramiona.
Marie
nie wiedziała co powinna powiedzieć, w sumie jak zareagować. Była
odrobinę wściekła, że Castiel zostawił Winchestera samego na
polowaniu. Tak się nie robi kiedy tym bardziej jest to polowanie. W
każdej chwili mogłoby się coś stać jej wujowi. To było nie
odpowiedzialne ze strony anioła. Rozumiała, że on też miał swoje
obowiązki i musiał zdawać raporty Niebu i pomagać w odnalezieniu
Miecza Wiary, ale nie kosztem niewinnego człowieka, który
jest teraz bezbronny. No może nie do końca, bo wie co jej wuj
potrafi, ale sam fakt. Rozumiała oburzenie Deana kiedy rozmawiał
ostatnio z Bobbym na temat skrzydlatego, że zachowuje się jak
panienka na posyłki i jak nic jest pod pantoflem swoich
zwierzchników. Dwadzieścia lat temu kiedy się zbuntował,
był całkowicie innym aniołem, ale to słyszała tylko z opowieści.
- Jak się pojawi powiedz mu, że skopię jego skrzydlaty
tyłek.
- Są ważne i ważniejsze sprawy M.
Zaśmiała
się pod nosem i skinęła głową do wchodzącego do pokoju Singera.
- Jest Bobby.
- Daj mi go.
Wyciągnęła
słuchawkę w stronę mężczyzny, Bobby odłożył torby na stolik w
kuchni i podszedł po chwili do niej. Biorąc słuchawkę czekał, aż
Marie zejdzie z krzesła i sam usiadł na nim, a ona skierowała się
z powrotem na kanapę. Wzięła leżącą książkę na poduszce i
wróciła do dalszego czytania o mitach.
Późnym
wieczorem kiedy nie mogła zasnąć, powolnym i ostrożnym krokiem
spacerowała po drodze przed domem Bobby'ego. Usiadła na masce
samochodu, który był przy wjazdowej bramie odkąd pamiętała.
Więc w sumie od początku kiedy pierwszy raz przyjechała z Deanem
do Bobby'ego, a miała wtedy cztery lata. Auto było "zjedzone" prawie
przez rdzę, oprócz tego miało powybijane szyby i wszędzie
lekkie wgniecenia. Odwróciła wzrok od przedniej szyby
kiedy usłyszała dźwięk kroków na jezdni. Drogą szedł
jakiś chłopak. Masując delikatnie kostkę obserwowała go uważnie,
zastanawiając się kto to mógł być o tej porze. Ale gdy osobnik wszedł
w światło lampy ulicznej poznała go od razu, chociaż nie mogła
uwierzyć, że to on. Blond czupryna z delikatnymi lokami zalśniła
w świetle.
- Scotty?
Młody
mężczyzna zatrzymał się nagle rozglądając się dookoła.
Spojrzał uważnie na osobę siedzącą na masce samochodu, nie
widział dokładnie kto to mógłby być, ze względu, że
osoba siedziała w delikatnym cieniu. Uśmiechnął się niepewnie
podejrzewając kto się odezwał do niego, chociaż tak dawno jej nie
widział, że to mogło być nie możliwe.
- Marie? To ty?
- Jasne, że ja, a co myślałeś, że Święty Mikołaj?
- wyszczerzyła zęby.
- Sama mi powiedziałaś, że on nie istnieje. Nadal
przez to mam złamane serce.
Podszedł
do niej i uścisnął ją mocno wzdychając głośno. Kiedy odsunął
się mogła przyjrzeć się chłopakowi od stóp do
głów. Nic się nie zmienił odkąd widzieli się jakieś
cztery lata temu. Może o głowę był wyższy niż przedtem, ale
nadal miał krótkie kręcone blond włosy i wielkie brązowe
oczy, które by poznała wszędzie. A jego blizna w kąciku ust
dodawała mu nadal uroku po wypadku motocyklowym.
- Nic się nie zmieniłeś. - stwierdziła.
- Ty również, dalej wyglądasz jak przez okno.
Marie
roześmiała się serdecznie. Scott był jej przyjacielem od samego
początku kiedy wprowadziła się na parę lat do Bobby'ego, przed
polowaniem z Deanem. Poznali się w autobusie szkolnym jak trójka
chłopaków dokuczała Scottowi, Marie cóż, dokopała
całej trójce po tym jak wysiadła z autobusu przed szkołą.
Od tej pory siedzieli razem na każdych zajęciach i spędzali każdą
wolną chwilę razem. Scott wiedział o niej wszystko, o tym, że jej
rodzice nie żyją i opiekuje się nią wujek z Bobbym, który
w sumie nie jest powiązany genami z nimi, ale czy trzeba być, aby
być rodziną? Opowiedziała mu o polowaniach, o biznesie
rodzinnym i nigdy jej nie zdradził nikomu nic nie powiedział. Był
dla niej wsparciem, nawet wtedy kiedy swoje serce oddała jednemu z
chłopaków w szkole i straciła całkowicie głowę. Był to
okres kiedy była gotowa zrobić wszystko, nawet chciała rzucić
szkołę, rodzinę i związać się na stałe, i, nie prowadzić
dalej biznesu. Ale jednak nie zrobiła tego i uciekła z wujkiem,
wybrała rodzinę. W końcu jest Winchesterem. Przez jakiś czas po
wyjechaniu pisali do siebie, dzwonili, ale po jakimś okresie i to
się urwało. Scott sądził, że coś mogło jej się stać, w końcu
jej praca nie była taka łatwa, a miała nie całe 18 lat jak
zaczęła polować już dość poważnie.
- Dawno się nie odzywałaś. Wszystko w porządku? Co
tutaj robisz?
- Na ostatnim polowaniu skręciłam kostkę, więc jestem
u Bobby'ego i kuruję się do następnego polowania. A ty co tutaj
robisz? Słyszałam, że wyjechałeś stąd. - oparła się o samochód.
- Wróciłem na jakiś czas. Poznałem kogoś.
- Naprawdę? - uśmiechnęła się szeroko.
Nie
przypominała sobie, aby kiedykolwiek widziała Scotta z jakąś
dziewczyną, czy nawet by do jakiejś zarywał przez okres szkolny.
Musiał ją poznać jak zaczęła polować.
- Jak ma na imię? - uniosła brwi.
Chłopak
nerwowo pokręcił głową, przełykając głośno ślinę. Podrapał
się po karku i uśmiechnął się delikatnie.
- Rory.
Marie
otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, nigdy nie przypuszczała, że
jej przyjaciel jest gejem. Nic nie zauważyła w tym kierunku, a może
nie patrzyła uważnie.
- Rory? Cieszę się twoim szczęściem.
- A ty? Wybrałaś w końcu swoją drogę, co chcesz
robić? Polowania, czy rodzina?
Marie
westchnęła ciężko i głęboko, spojrzała w gwieździste niebo.
Przeczesała dłonią włosy zastanawiając się nad pytaniem
przyjaciela. Miała polowania i rodzinę przy sobie, ale wiedziała
od razu o co mu chodzi. Zawsze chciała założyć własną rodzinę,
jak jej ojciec wyrwać się z polowań i po prostu funkcjonować w
domku z białym płotem. Dałaby radę pogodzić polowania i normalne
życie, a przynajmniej w to wierzyła. Uwielbiała czuć adrenalinę
w czasie wypadów na łowy i wiedziała, że nie uda jej się
tak po prostu rzucić rodzinnego biznesu. Kochała swoją pracę,
uwielbiała polować z wujem, czuła się wolna, ale i brakowało jej
czasem tego spokoju, rodzinnej domowej atmosfery. Chociaż po
ostatnim incydencie ze skręconą kostką, szczerze powiedziawszy nie
miała zamiaru uskarżać się od siedzenie u Bobby'ego. Nie wysypiała
się zbyt dobrze, wolała odpocząć na jakiś czas.
- Nie wiem Scotty. Kiedyś bardzo chciałam mieć dom,
rodzinę, dzieci. Ale nie potrafię oderwać się od polowań i
Deana, jest moim wujkiem, mam tylko jego. Może jakby to wszystko
się skończyło i nie było by żadnych demonów, duchów
i innych potworów, kto wie?
- A jeśli nie? - przekrzywił głowę.
- To zostanę łowcą do końca życia.
- A ile ci tego życia zostało? - spojrzał na nią uważnie.
- Scotty?!
Blondyn
wzruszył tylko ramionami, a Marie uśmiechnęła się smutno. Miał
rację, w każdej chwili mogło jej się coś poważniejszego stać.
Nie mogła temu zaprzeczyć, że łowcy nigdy nie wiedzą kiedy ich
żywot dobiegnie końca.
- Martwię się o ciebie, zawsze byłaś dla mnie jak
siostra. Nawet jak nasz kontakt się nagle urwał, cały czas o
tobie myślałem, czy kiedykolwiek jeszcze cię spotkam, całą i
zdrową. Marie kocham cię i nie chcę, aby cokolwiek ci się stało.
Przytulił
ją mocno. Ruda wtuliła się w jego koszulę jak tylko mogła, nie
chciała odsuwać się, nawet sama nie przypuszczała jak bardzo
brakowało jej ciepła drugiej osoby. Oparła głowę o jego klatkę
piersiową i z całych sił próbowała się nie rozpłakać.
Chciała odgonić łzy, które zaczęły pojawiać się w jej
oczach. Pociągnęła nosem i odsuwając się od chłopaka zaczęła
szybko wycierać błąkające się w oczach jak i na policzkach łzy. Zaczęła się głośno śmiać,
ze swojego wzruszenia i głupoty, dlaczego w ogóle tak zaczyna
reagować na odrobinę czułości.
- Nie zmieniłeś numeru?
- Dalej mam taki sam. Dzwoń do mnie, nawet w środku
nocy, słońce.
Zeskoczył
z maski samochodu i spojrzał w jej zielone oczy uśmiechając się
delikatnie.
- Mam nadzieję, że poznasz mojego Rory'ego, a ja poznam
twojego wymarzonego faceta.
- Abyś mógł mi go odbić? - zaśmiała się.
- Wątpię, zawsze wybierasz takich, którzy tracą
dla ciebie głowę. Jak ja – puścił jej oko.
- Cieszę się, że nic ci nie jest Scotty. I cieszę
się, że jesteś szczęśliwy.
- Ja się cieszę, że jesteś cała – wskazał na jej
kostkę – No prawie. Uważaj na siebie.
Kiwnęła
głową całując go w policzek. Chłopak zmierzwił jej włosy i
ruszył przed siebie w stronę miasteczka, zostawiając ją samą.
Marie jeszcze przez jakiś czas siedziała na masce samochodu
obserwując gwiazdy, ale gdy odczuła powiew zimniejszego powietrza
skierowała się do domu Bobby'ego.
Marie
chciała przynajmniej jakoś ogarnąć w salonie i poukładać
książki by mogli znaleźć szybciej tematy różnych polowań.
W tym czasie Singer robił coś w szopie, dlatego dziewczyna
nie zastanawiając się ani chwilę dłużej, włączyła wieżę i
pogłośniła ją tak, aby zagłuszyć stuki wydobywające się od
strony podwórka. Dostała wieżę na siedemnaste urodziny od
wuja. Gdy rozległy się po całym domu dźwięki skocznej muzyki,
zaczęła w takt poruszać się i nucić pod nosem. Po chwili zaczęła
tańczyć przy OneRepublic – Love Runs Out. Od jakiegoś tygodnia
już nie bolała ją kostka, więc mogła spokojnie się powygłupiać
układając na półkach księgi. Dzwoniła jakieś dwa dni
temu do wuja, że jest już zdolna do polowań, ale nikt nie
odbierał, więc tylko zostawiła wiadomość na poczcie. Nie miała
pojęcia, gdzie znajdował się Winchester. Śpiewając i tańcząc
nie usłyszała, że ktoś podjechał pod dom. Gdyby nie głośna
muzyka na pewno od razu poznałaby głos silnika. Silnik Impali miał
specyficzny dźwięk. Dwoje mężczyzn weszło do środka. Marie w
ogóle nie zwracała na nich uwagi, była odwrócona
tyłem i ciągle tańczyła układając książki na półkach.
Dean na ten widok uśmiechnął się mimowolnie. Rzuciło mu się od
razu, że bratanica normalnie chodzi, a tym bardziej skacze. Drugi
mężczyzna obserwował ją uważnie przekrzywiając delikatnie
głowę. Nie rozumiał dlaczego ludzie tańczyli lub śpiewali jak
byli sami. Czasem nie pojmował ich zwyczajów. Fakt, że
patrząc na dziewczynę przed nim, miał dziwne w środku buzujące
uczucia. I nie miał pojęcia dlaczego tak się dzieje. I nawet nie
zdawał sobie sprawy, że za tymi uczuciami tęsknił. Będąc na
polowaniu z Deanem nie odczuwał ich, a teraz znowu się obudziły.
Nie umiał ich nazwać i nie wiedział dlaczego pojawiały się w
obecności Marie. Gdy piosenka się skończyła nieoczekiwanie nagle
ruda odwróciła się i zaskoczona spoglądała na dwójkę
mężczyzn.
- De! - krzyknęła i podbiegła do wuja.
Rzuciła
się na niego śmiejąc się w głos wraz z nim. Dean złapał ją
mocno i okręcił się z nią parę razy. Nie widzieli się cały
miesiąc. Chociaż nie chciał się do tego przyznawać, ale stęsknił
się za rudą i to okropnie. Zawsze bał się kiedy polował wraz z
bratanicą, ale nic nie mógł na to poradzić, że ona była
dla niego najważniejsza i wolał mieć ją przy sobie. Marie
ucałowała go w oba policzki i jeszcze raz mocno go uściskała.
- Stęskniłam się.
Dean
roześmiał się i musnął delikatnie dłonią jej policzek. Marie
odwróciła wzrok od niego i spojrzała w niebieskie oczy.
Uśmiechnęła się i przyciągnęła pierzastego całując go w
policzek. Za nim też się stęskniła i to jeszcze bardziej niż
przypuszczała.
- Cześć Castiel.
Anioł
nie wiedział co ma zrobić, więc tylko wycofał się na bezpieczną odległość i kiwnął tylko głową.
- Witaj Marie.
Ruda
uśmiechnęła się jeszcze szerzej na widok zakłopotanego bruneta.
Puściła oko w stronę Deana, który tylko przewrócił
oczami kiwając głową z niedowierzaniem. Dobrze zdawał sobie
sprawę, że Marie świetnie się bawiła zawstydzając Casa.
- Gdzie Bobby? - zapytał szatyn.
- W szopie, chyba coś tam robi z pułapkami.
Winchester
rzucił torbę na podłogę i skierował się tylnymi drzwiami na
podwórko. Dziewczyna czekała, aż sama zostanie z Castielem.
Może i tęskniła za aniołem, ale i tak miała ochotę skopać mu
ten pierzasty tyłek. Gdy zostali sami odwróciła się nagle
do mężczyzny z wyciągniętym w jego kierunku palcem i zwęziła
niebezpiecznie oczy.
- Zostawiłeś wuja samego i wróciłeś do Nieba.
- Wzywali mnie. - stwierdził poważnym głosem.
- Mam nadzieję, że było to coś ważnego, bo inaczej
skopię ci tyłek.
- Dla zabawy mnie nie wzywają – zmarszczył brwi.
- Ja wiem, w co wy się tam bawicie? Miałeś go
pilnować. - stwierdziła podchodząc do niego bliżej.
- Był ciągle pod moim czujnym okiem.
Dziewczyna
skinęła głową i uśmiechając się klepnęła go w plecy. Uniosła
brwi do góry orientując się, że anioł w ogóle nie
rozluźnił się i stał jak skała.
- Castiel ale z ciebie sztywniak. Musisz się rozluźnić.
- Nie jestem sztywny.
- Wyglądasz jakbyś kij od szczotki połknął. Zmarli
są bardziej rozluźnieni od ciebie.
Anioł
chciał coś powiedzieć, ale do domu weszli dwaj mężczyźni
śmiejąc się. Marie minęła bruneta i stanęła przed Bobbym.
- Czas na trening – oznajmiła.
- Faktycznie – mężczyzna spojrzał na zegarek.
- Trening? - zdziwił się Dean.
- Tak. Trening by zwiększyć szybkość i precyzję.
Winchester
tylko wzruszył ramionami kierując się do kuchni by wziąć piwo z
lodówki. Wiedział, że je tam znajdzie. Bobby założył na
swoje dłonie specjalne rękawice do treningu. Dziewczyna ściągnęła
bluzę zostając w samym podkoszulku i spodniach dresowych. Najpierw
zaczęła skakać wokół Bobby'ego by wpaść w odpowiedni
rytm. Mężczyzna po chwili kiwnął głową i ruda zaatakowała go
uderzając prawą pięścią w rękawicę. Singer chciał jej oddać
lewą dłonią, ale Marie szybko uchyliła się odsuwając się od
niego i uderzyła go prawą nogą w rękawicę. Dean kiwnął głową
z podziwem, widział, że jego bratanica jest szybka. Nie mógł
nie pomyśleć, że staje się lepszym łowcą od niego. Dziewczyna
była młoda, więc jeszcze wiele mogła się nauczyć i poznać
nowych ciekawych rzeczy związanych z polowaniami. Po jakimś czasie
Bobby był bardziej zmęczony niż ona, cóż trenować z
siedemdziesięcioletnim facetem nie jest dość wystarczające, na
pełnometrażowy trening. Widać było, że ruda dopiero się
rozkręcała, a Singer miał już dość.
- Potrzebny ci jest bardziej mocniejszy fizycznie
Estwood. - stwierdził Dean.
- A ja to nie jestem – sapał zmęczony Bobby.
- Tak oczywiście, że jesteś. Jesteś cholernie mocny w
podpieraniu się o kolana by nie walnąć głową w posadzkę.
Starszy
mężczyzna spojrzał na Deana opierając się o swoje kolana i
łapiąc głęboko oddechy. Marie jak bokser na treningu
podskakiwała, by nie zastać się i spoglądała to na jednego i
drugiego mężczyznę.
- Może Cas zacznie z tobą ćwiczyć? Tylko nie uderzaj
go zbyt mocno, bo możesz złamać rękę. Pierzasty ma ciało z
kamienia.
Ruda
odwróciła się w stronę anioła i spojrzała na niego
uważnie. Brunet zwęził oczy nie odrywając wzroku od niej. Marie
wzruszyła ramionami, było to jej całkowicie obojętne z kim by
miała treningi. Chciała poprawić swoją kondycję i szybkość. A
anioł wydawał się dobrym wyborem, ze względu na to, że jest
stworzeniem nadprzyrodzonym i mógłby ją wiele nauczyć jak
walczyć z potworami. Był szybki, silny i nieśmiertelny. Mogła
wyćwiczyć dokładniejsze ciosy. Castiel kiwnął głową, a Marie
zrobiła to samo, godząc się na pomoc od pierzastego. Ale na dziś
miała dosyć i skierowała się do łazienki wziąć szybki
prysznic.
Dean
ględził przez cały dzień, że nie ma nic do roboty, więc ruda
wypchnęła go z domu do baru. Kazała iść też Bobby'emu by go
pilnował, by się nie upił. Dean oczywiście zabrał ze sobą
jeszcze Castiela, na co zdziwiona patrzyła Marie, gdy się oddalali
od domu. Śmiała się pod nosem widząc w swoich myślach pijanego
anioła. Minęła północ, a chłopaki jeszcze nie wracali.
Marie siedząc w swoim pokoju postanowiła zadzwonić do przyjaciela,
a i tak nie mogła spać, więc może rozmowa ją jakoś zajmie.
- Halo? - odebrał po czwartym sygnale dość zaspany.
- Śpisz? - zapytała.
- Już nie M.- zaśmiała się pod nosem. - Coś się stało?
- Nie mogę tak po prostu zadzwonić?
- O tej godzinie, zawsze Marie, zawsze – skwitował z
sarkazmem.
- Nie mogę spać.
- Koszmary cię męczą? Wcale bym się nie zdziwił po
twojej pracy.
Dziewczyna
westchnęła nie mówiąc nic. Milczeli przez jakąś chwilę.
Usłyszała szelest po drugiej stronie słuchawki. Prawdopodobnie
Scott poprawiał się na łóżku do pozycji siedzącej.
- Co cię męczy?
- Koszmary, Scotty. Koszmary – przetarła dłonią
twarz – Po tej ostatniej robocie nie mogę spać jak dawniej.
Ciągle przed oczami mam oczy tego ducha i jego ohydne dłonie.
Nigdy mi się to nie zdarzało.
- Ale nic ci nie zrobił?
- Oprócz tej skręconej kostki, to nic mi się nie
stało. Zaczęłam ostatnio nawet trenować by zwiększyć swoją
szybkość i precyzję, by to się więcej nie powtórzyło.
- Na to nie ma reguły. - westchnął cicho.
- Wiem.
Znów
przez chwilę milczeli wsłuchując się w swoje oddechy.
- Obawiasz się, że Dean cię zostawi, prawda? Że
zostawi cię samą? Chcesz być dla niego takim bodygardem. Skoro ty
masz anioła na karku, to Dean będzie twoją Withney?
- Scotty ja do Costnera mam daleko, a tym bardziej De do
Huston.
Zaczęli
się śmiać dość głośno. Kiedy się uspokoili po chwili chłopak
odezwał się.
- Spróbuj zasnąć. Może uda ci się wyspać, a
jak koszmary będą powracać jedynym najstarszym sposobem na to
jest, cielesna poduszka.
- Cielesna poduszka? - zdziwiła się.
- Tak. Przytul się do kogoś i śpisz jak dziecko. Tylko
błagam nie szukaj po żadnych barach pierwszego lepszego, bo oni
będą cię przytulać w inny sposób. - powiedział prawie z obrzydzeniem.
Marie
nie wytrzymała i roześmiała się, aż łzy pociekły jej z oczu.
Tak bardzo brakowało jej rozmów ze Scottem i jego humoru. On
zawsze potrafił poprawić jej nastrój, nawet wtedy kiedy była
w najgorszym dołku.
- Dobrze poszukam taką poduszkę, która mnie nie
będzie w ten dziwny sposób przytulała.
- Dobranoc M.
- Dobranoc Scotty. Uważaj na siebie. - uśmiechała się przez cały czas.
- Ty również.
Rozłączyła
się odkładając telefon na nocną szafkę i opadając na poduszki.
Wpatrywała się w sufit, ale sen i tak nie przychodził jakby tego
chciała. Ich rozmowa trwała nie całe dwadzieścia minut i nie
zmęczyła się tak, aby zasnąć, jedynie humor jej się poprawił.
Wstała z łóżka i skierowała się na dół by wziąć
coś do picia z kuchni. Zauważyła wchodząc do salonu jakiś zarys
kogoś, na kanapie. Zaświeciła światło, by upewnić się czy jej
oczy nie robią jakiegoś psikusa. Wystraszyła się, gdy światło
zapaliło się, a na kanapie zobaczyła siedzącego anioła.
- Jezu Chryste. Jak widzisz, że ktoś się zbliża daj
jakieś znaki, że tu jesteś.
- Nie chciałem cię wystraszyć – spojrzał na nią.
- Gdzie te dwa pijaki? - rozejrzała się dookoła.
- Zostali jeszcze w barze.
- A ty to co? Nie chciałeś z nimi zostać?
- Wypiłem cztery piwa i sześć szklaneczek whisky –
wzruszył ramionami – Na mnie alkohol nie działa jak na ludzi.
Marie
otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia i usta. Faktycznie nie wyglądał
nawet na osobę, która by wypiła jedno piwo. Może trochę
szkliły mu się oczy, ale nic poza tym. Ale mówił normalnie.
- Ja po takiej dawce zaczęłabym plątać się w
zeznaniach. Albo większe prawdopodobieństwo byłabym nie
przytomna.
Skinęła
głową wyobrażając sobie siebie po takiej ilości alkoholu. Po
chwili skierowała się do kuchni. Wyciągnęła sok pomarańczowy z
lodówki i szklankę z szafki. Nalała sobie soku i odwróciła
się do anioła, który opierał się o framugę.
- Dlaczego nie śpisz? - spojrzał na zegarek, było wpół
do pierwszej.
- A ty robisz za mojego opiekuna dzisiaj w nocy?
Zaprowadzisz mnie do łóżka, bo wieczorynka już dawno była? - warknęła cicho pod nosem.
Brunet
zwęził oczy przyglądając się jej i przekrzywił głowę. Im
dłużej przebywał z nią, widział coraz więcej cech wspólnych
jej i Deana. Marie spojrzała na mężczyznę przewracając oczami,
nie miała ochoty ciągle tłumaczyć mu wszystkiego o co jej chodzi.
Nie miała pojęcia jak on miał wtopić się w tłum, jak prostych
kwestii nie rozumiał.
- Nie mogę spać, wypiję sok i zasnę.
Skinął
głową i i nagle spojrzał w górę marszcząc brwi.
Dziewczyna od razu wiedziała, że zapewne wzywają go jego
przełożeni. Uśmiechnęła się i machnęła dłonią w nieznanym
kierunku.
- Idź. Dam sobie radę i trafię do łóżka.
Przez
moment uważnie patrzył w jej zielone oczy i po chwili zniknął.
Ruda wzdrygnęła się, jeszcze nie mogła się przyzwyczaić do
nagłych zniknięć czy pojawień anioła. Wróciła do
pokoju powolnym krokiem. Postawiła szklankę na nocnej szafce i
zapalając światło przy łóżku, sięgnęła po książkę i
zaczęła ją czytać układając się wygodnie na poduszkach.
Nie chciała zasypiać obawiając się nocnych koszmarów.