Tak, tak wiem, dawno mnie nie było. Nie pytajcie dlaczego, po prostu.. Życie prywatne czasem, a nawet bardzo często jest do dupy i nic nie da się na to poradzić. Lekkie zawirowania, ale wracam z kolejnymi rozdziałami. Ale nie są zbetowane, więc przepraszam za każde błędy :) Cieszę się, że wróciłam :) Mam nadzieję, że jeszcze ktoś ma ochotę dalej czytać przygody Marie.
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Do pokoju motelowego
ubrana w dres weszła Marie. Przetarła dłonią krople potu, które
pojawiły się na jej czole.
- Trening? - zapytał
Winchester.
- Trzeba podtrzymać
kondycję. Tobie też by się przydała.
Dean spojrzał na nią
zdziwiony, po chwili uśmiechając się i puszczając do niej oko
podniósł butelkę z piwem. Marie pokręciła nie dowierzając
głową i skierowała się do łazienki, aby wziąć szybki prysznic.
Do pokoju motelowego wszedł bez pukania Bobby.
- Pojawił się
pierzasty?
- Nie widzieliśmy go
przez najbliższy tydzień.
Dziewczyna weszła do
łazienki, zamknąwszy za sobą drzwi oparła się o nie patrząc w
lustro smutnym wzrokiem. Nie widziała anioła od wieczoru w muzeum,
gdzie szukali Miecza Wiary. Nie miała pojęcia co się z nim dzieje,
a przede wszystkim czy jest cały i zdrowy. Może teraz on
potrzebował pomocy? Podejrzewała, że szuka miecza, dlatego nie
kontaktuje się z nimi. Ona sama nie była w żadnych tarapatach by
potrzebować jego wsparcia. Gdy parę dni temu polowali na Strzygę,
anioł również się nie pojawił. Wychodząc z łazienki
usłyszała głos Deana.
- Mamy robotę.
Wycierała ręcznikiem
mokre włosy podchodząc do wuja. Bobby przejeżdżając przez
Missuori podrzucił im papiery nowej sprawy. Ruda wzięła wycinki z
gazet i zaczęła je czytać. Od 50 lat co dziesięć, znikało około pięć dziewczyn z tego samego budynku. Dziewczyna z zainteresowaniem
kiwnęła głową do Deana.
- Jedziemy do
Illinois.
Zebrali z motelu
wszystkie rzeczy i skierowali się do Impali.
- Zawsze są to
dziewczyny w podobnym wieku, około dwudziestu lat. Bardzo ładne i
wszystkie miały zielone oczy.
Dean spojrzał ukradkiem
w oczy swojej bratanicy. Będą musieli uważać, Marie miała tak
jak ofiary szmaragdowe oczy, była dwudziestojednoletnią dziewczyną.
Idealna kandydatka na ofiarę.
- Sądzisz, że porywa
dla oczu? - zapytał.
- Może ma swój
fetysz?
Wzruszyła ramionami
odkładając teczkę z papierami na tylne siedzenie auta. Prostując
się pogłośniła muzykę. Jechali przez jakiś czas w całkowitej
ciszy, nie rozmawiając ze sobą, ale słuchając rocka. Marie
zastanawiała się nad jedną rzeczą, która nie dawała jej
spokoju odkąd ruszyli w stronę Illinois. Spojrzała uważnie na
Deana, który nucił pod nosem Pink Floydów. Wzięła
głęboki wdech i przyciszyła radio. Odgarnęła z oczu opadającą
grzywkę i uśmiechnęła się niewinnie do Winchestera, który
patrzył na nią zdziwiony. Ruda w końcu odezwała się.
- De, będąc w
Illinois, będziemy nie daleko...
- Tak wiem.
Przygryzła dolną wargę
patrząc uważnie na mężczyznę obok siedzącego za kierownicą
Impali. Zauważyła toczoną walkę na twarzy wuja. Jego emocje
zmieniały się co chwila. Od wściekłości i tęsknoty, po ból
i żal. Zdawała sobie sprawę, że on od każdej możliwej śmierci
u nich w rodzinie nie chodził na cmentarze. Winchester nigdy zbytnio
nie przykładał się do wiary i wierzenia, że odwiedzanie kogoś na
cmentarzu, to tak jakby rozmawiał z nią po przez swój własny
monolog. Widział wiele rzeczy na świecie, różne stworzenia,
które nie powinny w ogóle istnieć, ale wiara w Boga?
To nie dla niego, chociaż spotkał anioły i demony. Nawet jeden
anioł był dla niego najlepszym przyjacielem, był jak brat. Ale
wiara w Ojca wszystkiego, było nie na jego siły. Dlatego Dean
unikał chodzenia do Kościoła, na cmentarz. Ostatni raz był na
pogrzebie rodziców Marie. Ona zaś, kiedy tylko byli blisko
miasteczka, zawsze zaglądała do nich z bukietem kwiatów. Nic
nie mogła poradzić, że jej wuj był zamknięty w sobie. Taki był
Winchester i koniec.
- Chciałabym do nich
zajrzeć. Ostatni raz byłam ponad rok temu. Chciałam zanieść im
kwiaty i pomodlić się za ich dusze.
- Nikt ci nie zabrania
– patrzył cały czas przed siebie na drogę.
- Pojedziesz ze mną
po tym – wskazała głową na teczkę leżącą na tylnym
siedzeniu – Tylko na moment.
Marie czuła rosnące
napięcie, gdyby mogła dotknąć je na pewno poczułaby
przeszywający prąd po całym ciele. Ponownie mogła obserwować
wiele emocji na twarzy jej wuja. Siedział przed kierownicą
Chevroleta nieruchomo, gdyby nie to, że jego klatka piersiowa
poruszała się, uwierzyłaby, że nagle zamarł i to, że od czasu
do czasu delikatnie skręcał kierownicą. Nawet nie przyspieszył
czy zwolnił, po prostu jechał przed siebie.
- Mogę cię
podrzucić, ale pójdziesz sama.
Po tonie głosu
zrozumiała, że to koniec dyskusji na temat odwiedzin na cmentarzu
grobu jej rodziców. Skinęła głową i odwróciła się
w stronę bocznej szyby. Wiedziała dobrze, że mogłaby próbować
przekonać Deana, ale nie chciała się z nim kłócić. Zawsze
gdy to robią dzieję się coś nie dobrego.
Dojechali na miejsce
nazajutrz rano. Siedzieli w małym lokalu czekając na zamówione
jedzenie. Marie czytała miejscową gazetę, gdy wypatrzyła
ogłoszenie o wynajem mieszkania. Dokładnie o wynajem w budynku,
gdzie działy się te dziwne zniknięcie kobiet.
- Spójrz –
wręczyła gazetę Winchesterowi pokazując ogłoszenie.
Kelnerka przyniosła im
zamówienie. Dean przegryzając burgera spojrzał w gazetę.
Uśmiechnął się pod nosem. Nie będą musieli nigdzie się włamywać, ani nie łamać żadnych możliwych przepisów.
Może pierwszy raz zrobią to jak należy i pracować w budynku jako
lokatorzy. Zadzwonił pod numer widniejący w ogłoszeniu i umówił
się z właścicielem kamienicy na spotkanie za godzinę.
Ruda zaparkowała Impalę
pod budynkiem. Dean skończył naprawiać urządzenie wyłapujące
fale nadprzyrodzonych zjawisk i wysiadł z auta. Po wielu latach
ulepszenia urządzenia przez łowców, w końcu zauważył jak
lampki zaczęły się świecić. Spojrzał na bratanicę podnosząc
urządzenie. Na pewno coś tu było i najdziwniejsze, że jeszcze
dobrze nie weszli do budynku, a urządzenie odbierało już na
zewnątrz fale.
Właściciel kamienicy
wpuścił ich do środka i skierowali się do jednego z mieszkań na
drugim piętrze.
- Ostatnia lokatorka
uciekła z krzykiem. Mówiła, że tu straszy, ale przecież
to śmieszne, wierzycie w duchy?
Obydwoje spojrzeli na
siebie sceptycznie, Dean przewrócił oczami, zaś Marie
zaśmiała się pod nosem widząc minę wuja. Po chwili wróciła
do oglądania mieszkania i przyglądała się uważnie by znaleźć
coś niezwykłego i nie pasującego do pokoju. Znalazła małe
pęknięcie w ścianie salonu, zaś Dean chodząc po całym
mieszkaniu szukał siarki lub czegoś co mogło wskazywać, że
dziewczyna została porwana, a nie uciekła.
- Była tu jakaś
kłótnia? - zapytała rudowłosa wskazując dziurę w
ścianie.
Właściciel spojrzał na
nią uważnie i przeniósł wzrok na defekt.
Uśmiechnął się uprzejmie i podszedł do niej machając dłonią
nonszalancko.
- Skądże, jakiś
czas temu sąsiad robił remont i przy wierceniu pękła ściana.
Odejmę wam od czynszu.
Ruda spojrzała uważnie
na wuja, który stojąc na środku salonu rozglądał się
uważnie przyglądając się sufitowi, który miał małe
pęknięcie.
- Bierzemy –
uśmiechnął się szeroko.
Zapłacili za pierwszy
miesiąc i gdy mężczyzna opuścił mieszkanie, zaczęli się
rozpakowywać. Mieszkanie miało dwa pokoje, łazienkę i kuchnie
połączoną z salonem. Marie postanowiła rozejrzeć się po całym
budynku i zostawiając Deana ruszyła korytarzem w stronę klatki
schodowej by zacząć od samego parteru. Znalazła na trzecim piętrze
przy kratce wentylacyjnej dziwną czarną maź. Nie zabrała nic ze
sobą, więc pierwsze co jej przyszło do głowy to złapała kwiatka
z parapetu wyrzucając go by móc wziąć doniczkę. Nabrała
maź do doniczki i wróciła do mieszkania. Jutro pojedzie do
miasta poszukać jakiegoś laboratorium by jej to zbadali. Wracając
na drugie piętro miała cały czas wrażenie, że ktoś jej się
uważnie przygląda, ale nikogo nie widziała, chociaż czuła wzrok
na sobie. Weszła do mieszkania i zastała Deana siedzącego przy
stole przed laptopem.
- Natrafiłam na coś
– pokazała mu zawartość w doniczce.
- Mamy do czynienia z
Flubberem?
- Musiałby być
zielony, to jest czarne. Ale to coś nas obserwuje.
Dean spojrzał uważnie
na dziewczynę.
- Widziałaś coś?
- Nie, ale czułam
tego czegoś wzrok na sobie.
Skinął głową i zaczął
rozmyślać nad czymś w swojej głowie. Szukali przez cały wieczór
czegoś na temat tego budynku, ofiar, które zniknęły i
zapadły się pod ziemię. Nagle Marie trafiła na artykuł z przed
50 lat. Czytała o morderstwach na dziewczynach, które trwały
przez 20 lat. Richard Harvell zabił około dziesięciu młodych
dziewczyn. Policja próbowała go złapać, lecz nigdy im się
to nie udało, zawsze potrafił im się wymknąć. Wyczytała z
artykułu nowszego z przed dwudziestoma laty, że prawdopodobnie
Harvell już od dawna nie żyje, a zabiła go ostatnia jego ofiara.
Tyle, że nie wiedzą też dokładnie co się wydarzyło i czy doszło
do zabicia Harvella, gdyż dziewczyna zmarła w szpitalu z powodu
poważnych obrażeń. Richard Harvell zginał w pożarze w salonie
samochodowym. Wydarzyło się to ponad 30 lat temu. Spojrzała na
wuja, który był w tym czasie w kuchni robiąc sobie kanapkę.
Podeszła do niego z laptopem pokazując mu co znalazła.
- Mam nadzieję, że
nie jest on powiązany z tymi Harvellami?
Marie uśmiechnęła się
pod nosem, również pierwsze co to o tym pomyślała.
- Nie mam pojęcia.
Ale Jo pewnie by coś wspomniała. Dziwię się, że nie jesteś z
nią – przekrzywiła głowę wpatrując się uważnie w mężczyznę.
- Jestem łowcą nie
mam na to czasu – wzruszył ramionami.
Marie prychnęła na to
stwierdzenie podchodząc do stołu by odłożyć laptopa. Odwróciła
się do Deana wbijając wzrok w jego plecy.
- Mój tata też
był łowcą i miał rodzinę.
- I jak skończył?!
Odwrócił się
porzucając swoją kanapkę i spojrzał uważnie w zielone oczy
dziewczyny. Ruda zwęziła niebezpiecznie swoje i chciała coś
powiedzieć, bo otworzyła już usta ale zrezygnowała. Co miała by
mu powiedzieć, nie wiedziała jak się do tego zabrać. Wiedziała,
że wuj ma rację, w jakimś stopniu miał tą rację. Ale z drugiej
strony jej tata założył rodzinę, bo przecież zawsze o tym
marzył.
- Przynajmniej przez
jakiś czas był szczęśliwy.
- Uważasz, że nie
był szczęśliwy ze mną, jako łowca?
- To nie tak.
- A jak?! - rozłożył
ręce.
Ciśnienie zaczęło
tężeć, napięcie wzrastać. Marie miała dość, przecież już
nie jest tą małą dziewczynką, która wolała milczeć i nie
wtrącać się w to co widzi. Dosyć, jest już dorosła i ma swoje
zdanie, a czasem trzeba niektórym otworzyć oczy, jeśli mają
je zabite deskami.
- Tak, że ty również
miałeś szanse na szczęście, ale odrzuciłeś je. Jak zawsze.
Wolisz się karać za wszystko, nawet za to co nie zrobiłeś, niż
dopuścić do siebie trochę szczęścia. Wiem, że Jo jest dla
ciebie ważna, zawsze była. Ale ty boisz się spróbować!
Boisz się zaryzykować. Boisz się otworzyć na miłość.
Winchester stał oparty o
blat kuchenny nie mówiąc nic, tylko wpatrując się w swoją
bratanicę. Miała tylko dwadzieścia jeden lat, a może aż, bo była
cholernie dojrzała i rozumiała więcej niż mógł
przypuszczać. Odwrócił się by wziąć kanapkę i
odpowiedzieć Marie, ale gdy spojrzał w miejsce, gdzie powinna być
ruda jej już nie było. Usłyszał za drzwiami łazienki szum wody.
Przeczesał dłonią włosy i skierował się do pokoju nie zamykając
drzwi. Opadł na łóżko i wziął kilka głębokich wdechów.
Po chwili Marie wyszła z łazienki idąc przez salon do drugiego
pokoju.
- Powinniśmy jutro
wieczorem rozejrzeć się za tym Harvellem.
- Jasne – bąknęła
i zniknęła za drzwiami.
Zamknęła drzwi z
delikatnym kliknięciem i rzuciła się na łóżko. Dean
przetarł twarz i opadł na pościel rozmyślając o Jo. Ostatni raz
widział ją ponad dwa lata temu, kiedy to Ellen zmarła i Jo została
sama. Dowiedział się dopiero po całym już pogrzebie, po
wszystkim, nawet nie zastanawiając się dwa razy od razu wsiadł w
Impalę i pojechał do Harvell. W tamtym okresie zbliżyli się do
siebie jeszcze bardziej niż przez całe swoje życie. Ale wiedział,
że nie może do niczego dojść, jest łowcą to jego piętno.
Później wyjechał zostawiając kobietę ze wspomnieniami, a
sam chowając własne uczucia do ciemnego worka kryjąc go najgłębiej
w bagażniku Chevroleta, dalej polował na stworzenia nadprzyrodzone.
Zawsze gdy znajdował się blisko miasteczka, gdzie Jo zamieszkiwała
rozmyślał o niej, ale nie odwiedzał ją. Czasem rozmawiali przez
telefon czy przez laptopa, ale rzadko, nie chciał wywlekać swoich
uczuć. Przecież Winchester nie powinien kochać nic oprócz
swojej roboty. Wyjątkiem od tej reguły i tak już była Marie,
którą się zajmował od dzieciństwa po śmierci brata.
Zawsze gdy kogoś obdarzał uczuciem tracił go, a nie chciał być
już nigdy zraniony. Nigdy.
- De, u mnie cisza –
przechadzała się ruda powolnym krokiem po pierwszym piętrze z
krótkofalówką w jednej dłoni, a w drugiej z
urządzeniem szukającym fal zjawiska paranormalnego.
- U mnie też.
Nie rozmawiali ze sobą
przez cały dzień, tylko wtedy kiedy mieli omówić akcję.
Czekali aż się ściemni i i będą mogli chodzić po całym
budynku. Marie nie ciągnęła wczorajszego tematu „Dean i Jo”.
Nie miało to dla niej już żadnego sensu, wystarczy, że i tak
pokłócili się. Dean nie czuł się komfortowo z tym co się
między nimi stało, zawsze gdy choć trochę się poprztykali to
wydarzyło się coś nie dobrego.
- De ... - Marie
właśnie wchodziła na klatkę schodową by wejść na drugie
piętro.
Winchester zatrzymał się
w połowie korytarza na czwartym piętrze i czekał. Poznał od razu
po głosie bratanicy, że jest czymś zaniepokojona.
- Co jest?
Marie stojąc oparta o
ścianę obok drzwi klatki schodowej wyciągnęła powoli broń
schowaną w kaburze z tyłu pleców. Oddychała powoli i
rozglądała się uważnie po pomieszczeniu, które ledwo
oświetlane było przez żarówki na ścianach.
- Coś tu jest –
szepnęła.
- Nie wystrasz tego,
gdzie jesteś?
- Na klatce schodowej
między pierwszym, a drugim piętrem.
Dean ruszył bez
zawahania w stronę drzwi prowadzących na klatkę schodową.
Wyciągnął broń i schodził po cichu na dół tam gdzie
powinna być dziewczyna. Celował przed siebie, wiedząc, że w
każdej chwili to coś mogłoby się pojawić.
- Marie?
Gdy dotarł na miejsce,
gdzie powinna być jego bratanica nikogo nie było. Rozglądał się,
ale nie widział, ani nie słyszał nikogo, kto mógłby być
na klatce schodowej oprócz niego. Zaczął wołać do
krótkofalówki, ale nic oprócz szumu nie
usłyszał. Niżej na pierwszym piętrze znalazł broń i rozwaloną
krótkofalówkę. Zaklął w myślach i zaczął biegać
nerwowo po całej kamienicy szukając jakiegoś miejsca, gdzie to coś
mogło zabrać Marie. Był cholernie wściekły na siebie, miał ją
przecież chronić, miał o nią dbać. A jak zwykle zapędził ją w
ręce samych kłopotów.
Rudowłosa ocknęła się
po jakimś czasie. Nawet nie miała pojęcia ile była nie przytomna.
Gdy otworzyła oczy nie widziała nic po za ciemnością. Chciała
się podnieść, ale poczuła strasznie kłujący ból w lewej
kostce. Syknęła z bólu upadając i uderzając o zimną
oślizgłą ścianę. Miała skręconą kostkę, co nie było zbyt
dobre, gdyby udało jej się uciec szybko na pewno nie będzie biegać. Odczekała chwilę by jej wzrok przyzwyczaił się do
ciemności, gdy już to zrobił mogła przyjrzeć się na ile to
możliwe gdzie się znajduje. Znajdowała się w małym
pomieszczeniu. Na wyciągnięcie ręki z każdej strony miała
ścianę. Czuła jak szczypie ją prawa brew, gdy upadała na ścianę
musiała sobie ją delikatnie rozwalić.
- Cholera –
warknęła.
Oparła się o jedną ze
ścian, by znajdować się jak najdalej to możliwe od metalowych
drzwi. Sięgnęła dłonią do prawej kostki, gdzie powinna być
ukryta broń. Uśmiechnęła się, gdy wyczuła pod palcami metal i
złapała mały rewolwer. Nagle z otworu w drzwiach pojawiła się
brudna ręka z długimi paznokciami jak szpony. Marie cofnęła się
na tyle ile to było możliwe, by to coś jej nie dotknęło, ale
pomieszczenie było zbyt małe i dłoń zacisnęła się na jej
kolanie. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej wycelowała
rewolwer w ramię tego czegoś i strzeliła. Musiał być to duch,
gdy srebrna kula dotknęła jego ramienia zniknął krzycząc
przeraźliwie. Oparła głowę o zimną ścianę oddychając ciężko.
Wiedziała, że zostało jej jeszcze tylko 5 naboi. Przeczesała
dłonią włosy i biorąc głęboko wdech zaczęła się modlić o
pomoc do Castiela. Ale minuty mijały, a anioł się nie pojawiał.
- Castiel wiem, że
mnie słyszysz, więc na pewno byś się tu pojawił. Prawdopodobnie
coś cię powstrzymuje – czuła, że opada z sił i zaraz
straci przytomność, pomieszczenie było małe i mało docierało
tutaj powietrza, ale musiała powiedzieć pierzastemu, aby znalazł
Deana.
Winchester biegał po
mieszkaniu wkładając do torby najpotrzebniejsze rzeczy. Nie miał
pojęcia z czym w ogóle miał do czynienia. Czy to był tylko
jakiś duch, czy jednak coś więcej. Dopiero, gdy usłyszał szelest
skrzydeł stanął i spojrzał na przyjaciela.
- Dobrze, że jesteś
nie mogę znaleźć Marie.
- Skontaktowała się
ze mną przez modlitwę – niebieskie oczy obserwowały uważnie
szatyna.
- To czemu jej nie
przyprowadziłeś?!
Castiel stał z
opuszczonymi ramionami wpatrując się smutnym wzrokiem w
Winchestera. Nie miał możliwości dostania się do dziewczyny.
Znaki enochiańskie powstrzymywały go do wejścia, tam gdzie się
znajduje, a najgorsze było to, że nie miał nawet pojęcia gdzie
ona jest. Był bezradny, a miał być przecież jej Aniołem Stróżem,
miał ją chronić. Czuł się bezużyteczny.
- Nie mogę blokują
mnie ...
- Gdzie ona jest!
Brunet podniósł
wzrok na zielone oczy przyjaciela. Dean trochę stonował kiedy
ujrzał w anioła oczach ból, przeprosiny, żal, nie moc.
Wiedział dobrze, że Castiel zrobiłby wszystko by uratować jego
bratanicę, gdyby miał do niej dostęp. Przetarł dłonią twarz
łapiąc głęboko powietrze. Musiał znaleźć Marie, nie mógł
pozwolić aby coś jej się stało.
- Powiedziała mi, że
jest jakby w bunkrze lub w piwnicy. W małym ciemnym pomieszczeniu.
Nie wie gdzie, ale głęboko pod ziemią.
- W kanałach?
- Możliwe – skinął
głową anioł.
- Ta kamienica nie
posiada żadnego wejścia niżej, sprawdzałem parę razy, musi on
się przemieszczać przez ściany. Jest tylko strych, ale tam nikogo nie ma.
Podszedł do stolika i
rozłożył mapę budynku oraz drugą, która wskazywała co
się znajduje wokół kamienicy. Szukał jakiegoś włazu do
kanału, ale na mapie nic nie wskazywało, że jest jakieś wejście
poniżej. Był wściekły, bo minuty upływały, a oni nadal stali w
martwym punkcie. Mógł nie puszczać samą dziewczynę,
przecież pasowała idealnie na ofiarę dla Harvella. Cas napomknął,
że poszuka jakiegoś wejścia i zniknął, zostawiając Winchestera
samego w mieszkaniu.
Marie próbowała
utrzymać świadomość na tyle ile to było tylko możliwe. Nie
miała pojęcia co w tym czasie, gdyby straciła przytomność
zrobiłby jej Harvell. Próbowała oddychać spokojnie by nie
tracić zbyt dużo powietrza i nie udusić się. Nawet nie zdawała
sobie sprawę kiedy oparła głowę o ścianę i usnęła. Obudziła
się dopiero kiedy poczuła coś na swojej nodze. Gdy otworzyła oczy
znów ta obleśna dłoń złapała ją za prawą kostkę.
Odkopnęła rękę, która schowała się, ale po chwili w
dziurze pojawiły się żółte oczy. Bez zastanowienia ruda
wycelowała i strzeliła duchowi między oczy. Harvell ponownie
zniknął krzycząc coś niezrozumiałego. W myślach zaczęła
przeklinać guzdranie się Deana, ale po chwili przeszedł ją zimny
dreszcz uświadamiając sobie, iż mogło mu się coś stać.
Przecież na pewno by już dotarł do niej, ale ten cały Harvell
musiał mu coś zrobić. Zaczęła panikować, ale po chwili
uspokoiła się biorąc głębokie wdechy. Jest Winchesterem, łowcą,
który nigdy się nie poddaje. Zostało jej jeszcze 4 kule więc
jeśli nawet ma umrzeć, to nie podda się bez walki.
Dean nerwowo stukał
palcami o stolik kiedy w końcu pojawił się anioł.
- I co znalazłeś
coś?
- Nie jestem pewien,
ale nic lepszego nie udało mi się znaleźć.
Dean złapał torbę i
poczuł jak Castiel dotyka dłonią jego ramienia i znajdowali się
po chwili na dworze. Ujrzał zarośnięte wieko pod swoimi nogami.
Rzucił torbę na ziemię i podniósł właz zaglądając do
środka. Nie było nic po za ciemnością. Wyciągnął z torby
latarkę i poświecił w głąb. Zauważył metalową drabinkę,
która miała na pewno z kilka metrów długości. Kiwnął
głową i zaczął schodzić.
- Ja nie mogę iść z
tobą – zdenerwowany brunet spoglądał na Deana.
- Jak znajdę
enochiańskie znaki to je zniszczę. Wtedy idź od razu do Marie i
wyciągnij ją z tego bagna.
Anioł chciał
powiedzieć, że przecież tam nie było żadnego bagna, na pewno nie
wyczuwał nic podobnego. Ale nie odezwał się tylko skinął głową
bez żadnych emocji wypisanych na twarzy. Wpatrywał się w Deana,
który w końcu zniknął w ciemnościach. Castiel nie poruszał
się, stał jak kamień. Ale w jego wnętrzu rozgrywała się walka
emocjonalna. Nie mógł pomóc przyjacielowi, który
teraz był zdany sam za siebie. A jeśli coś mu się stanie? A
Marie? Ona była najważniejsza. Miał ją chronić, a dziewczyna
znajdowała się sama w jakimś strasznym miejscu. Nie miał
zielonego pojęcia czy z nią wszystko w porządku, nie słyszał jej
modlitwy. Co z niego za anioł jak nie umie pomóc najbliższym.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że odczuwał jej obecność
blisko kamienicy, ale nie mógł do niej się dostać. Nie znał
dotąd takiego uczucia, które go właśnie ogarnęło. Miał
ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, chciał własnymi nawet dłońmi
dokopać się przez ziemię do dziewczyny. Nigdy nie czuł się tak
bezsilny. Brunet zamknął oczy wyczekując na to, aby móc w
końcu pomóc Marie. Bał się, że dziewczyna może być
ranna, może wykrwawia się na śmierć, a on nie będzie wstanie jej
nawet pomóc zatamować tego krwotoku. Nie będzie mógł
jej uzdrowić, bo jego moce na nią nie działały. Każdego mógł
uzdrowić, każdą napotkaną osobę, ale pech chciał, że nie mógł
rudej uzdrawiać. Była wyjątkiem. Jak by na to nie patrzeć musiała
być wyjątkowa, skoro anioł nie mógł jej uzdrowić.
Zastanawiał się nad tym co kiedyś powiedziała Winchesterówna,
że Ojciec pozwolił mu ją chronić, ale nie w sposób
anielski. Modlił się w duchu by Dean znalazł jak najszybciej znaki
enochiańskie.
Szatyn z wyciągniętą
przed siebie latarką i bronią, szedł rozglądając
się dookoła. Musiał być ostrożny by nic go nie zaatakowało, bo
wtedy nie wiadomo czy byłby ktoś w stanie jemu pomóc. Nie
miał pojęcia ile już szedł, ale dla niego była to już
wieczność, a żadnej w bok drogi nie było. Podążał w jedną stronę. Nagle usłyszał wystrzał z pistoletu w oddali. Bez
zastanowienia ruszył w tamtym kierunku szybszym krokiem.
Podejrzewał, że to Marie, musiała mieć schowany gdzieś drugi
rewolwer, uśmiechnął się pod nosem. Sam ją tego nauczył, aby
nigdy nie miała przy sobie tylko jednej broni. Gdy szedł długim
kanałem na jednej ze ścian zauważył czerwoną farbą wymalowane
znaki. Wyciągnął nóż z kieszeni i zaczął zdrapywać
farbę by zniszczyć to co powstrzymuje jego przyjaciela do pomocy
Marie.
Anioł nagle poczuł, że
bariera jest zdjęta i nie ma już ochrony przed nim. Szybko zniknął
z miejsca gdzie stał, nie przejmując się czy ktoś by mógł
go zobaczyć. Znalazł się na środku pomieszczenia owalnego, gdzie
znajdowało się czworo drzwi i wejście w ciemny korytarz. Każde z
metalowych drzwi miało u podnóży mały otwór, gdzie
zmieściłaby się tylko głowa. Machnął dłonią i nagle wszystkie
drzwi się otworzyły. Za drzwiami dwóch pomieszczeń znalazł
tylko kości, za trzecimi znalazł martwą blondynkę, która
nie żyła już od kilku dni. Przeraził się, bo zostały mu tylko
jedno pomieszczenie do sprawdzenia, a gdyby nic Marie się nie stało
na pewno by sama już powoli wyszła z pomieszczeniu upewniając się
co jest grane. Otworzył je szerzej i zajrzał do środka. Zobaczył
siedzącą pod ścianą dziewczynę, która ledwo oddychała. W
jednej dłoni trzymała rewolwer, drugą miała zaciśniętą na
swoim kolanie, a głowę opierała o ścianę. Podszedł do niej
schylając się i delikatnie ją potrząsnął. Ruda zerwała się i
wycelowała obok siebie strzelając z pistoletu. Kula minęła
Castiela, chociaż i tak nic by mu nie zrobiła. Gdy Marie opamiętała
się po wystrzale spostrzegła, że to brunet kuca przy niej, a nie
duch.
- O Jezu – szepnęła
wystraszona, że prawie postrzeliła anioła.
- Nie, to ja –
wpatrywał się w dziewczynę.
Pomógł jej wyjść
z małego pomieszczenia i stanęli na środku słysząc jakiś stukot
kroków z ciemnego korytarza. Po chwili wpadł do owalnego
pomieszczenia Dean. Ruda uśmiechnęła się widząc wuja, gdy
mężczyzna spostrzegł, że anioł podtrzymuje dziewczynę całą i
prawie zdrową odetchnął z ulgą. Podbiegł do nich biorąc twarz
bratanicy w dłonie i uśmiechając się powstrzymując łzy, które
z frustracji zaczęły mu napływać.
- Zabierz ją stąd,
ja muszę uporać się z tym duchem. Znalazłem jego kości.
- Uważaj na siebie,
De.
Skinął głową i
spojrzał wymownie na przyjaciela. Dziewczyna nawet nie wiedziała
kiedy znalazła się w mieszkaniu wynajmowanym przez nich. Anioł
pomógł jej usiąść w fotelu i skierował się do kuchni.
Otworzył zamrażalnik i wrzucając parę kostek lodu w ścierkę
podszedł do rudej kładąc jej schłodzoną ścierkę na obolałą
kostkę. Marie syknęła z bólu, ale po chwili uśmiechnęła
się odczuwając kojące zimno. Castiel próbował ją uleczyć,
ale jego zabiegi na nic się nie zdawały.
- Dziękuję, ale
wracaj do Deana. Jeszcze coś mu się stanie.
- Powinienem zostać z
tobą ...
- Cas, proszę.
Brunet zaskoczony
spojrzał na dziewczynę. Za każdym razem kiedy tylko się widzieli
nie używała jego zdrobnienia, które wymyślił Dean, tylko
zwracała się do niego pełnym imieniem. Podobało mu się to,
rzadko ktoś go nazywał z śmiertelników Castiel. Nie miał
za złe komuś, kto zwracał się do niego zdrobniale, ale jednak
wolał jak się zwracano do niego pełnym imieniem. Wiedział, że
dla Marie jest ważny Winchester, tak jak i dla niego ona. Skinął
głową i zniknął zostawiając ją samą by zobaczyć czy Dean nie
potrzebuje jego pomocy.
Marie odetchnęła z
ulgą, przynajmniej teraz wiedziała, że Dean nie jest sam i ma
ochronę. Była zmęczona, nawet nie wiedziała, która jest
godzina. Z wujem na polowanie na Harvella wyruszyli koło dwudziestej
jak już się ściemniło. Gdy spojrzała na zegarek ścienny,
wskazówki wskazywały parę minut przed czwartą w nocy. Czuła
ogromne zmęczenie i choć mały, ale nadal odczuwalny ból
kostki. Rozglądała się dookoła nie spokojnie, bała się odpłynąć
i pozwolić na chwilę snu, w każdej chwili Harvell mógł po
nią wrócić, jeśli Dean jeszcze nie spalił kości.
Wiedziała, że dopóki Winchester nie wróci do
mieszkania ona nie zaśnie. Nie było to do niej podobne, ale czuła
lęk po tym co ją spotkało.
Przez kolejne dni
Winchesterzy zostali w Illinois. Marie w pierwszy i drugi dzień
odwiedziła grób rodziców, pomógł jej się tam
dostać Castiel. Dean nie miał zamiaru tracić czas na cmentarze,
musiał się upewnić, że zostało zażegnane niebezpieczeństwo po
spaleniu kości Harvella. Castiel zostawił Marie na kanapie w
salonie i zniknął, gdy został wezwany.
- Jesteś strasznie
blada – zauważył Dean – Zmarzłaś, chcesz herbaty?
- Gdyby cię tak
napieprzała kostka i funkcjonowałbyś na tabletkach też byś tak
wyglądał.
Dean skinął głową i
dalej pakował ich do wyjazdu. Marie przyglądała się wujowi.
Prawda była taka, że oprócz odczuwalnego nadal bólu
kostki, dziewczyna po prostu nie mogła spać. Budziła się ciągle
zlana potem, miała już całkowicie dosyć tych nawiedzających ją
koszmarów, więc najlepszym rozwiązaniem było nie spać w
ogóle. Czasem zdrzemnęła się na dwie góra godziny,
bo jednak organizm potrzebował snu, ale i tak prawie zawsze budziła
się z krzykiem.
Nagle na środku
mieszkania pojawił się Castiel. Marie wzdrygnęła się i prawie
sięgnęła po broń, którą miała schowaną pod poduszką.
Złapała tylko poduszkę i rzuciła w anioła.
- Następnym razem daj
jakoś znać, że się pojawisz.
Zdezorientowany brunet
wpatrywał się w zielone oczy dziewczyny, po chwile wzrok przeniósł
na uśmiechniętego od ucha do ucha Deana, który zapinał
torbę. Podniósł poduszkę pod swoimi stopami i znów
spojrzał na Marie.
- Może jednak
przyczepimy ci dzwonek do szyi, Cas – zaśmiał się Dean.
Anioł nie zważając na
przyjaciela podszedł do rudej łapiąc delikatnie jej nogę unosząc
ją i kładąc na poduszce, którą wcześniej rzuciła w
niego. Skrzyżował na krótki moment z nią spojrzenia i
odwrócił się przekrzywiając głowę patrząc na
Winchestera.
- Nie jestem owcą.
- Czasem mam wrażenie,
że jesteś baranem.
Pierzasty zwęził
niebezpiecznie oczy wpatrując się w Deana. Marie zaśmiała się
pod nosem i odezwała się, by nie zaczęli się kłócić.
- Co cię tu sprowadza
z powrotem?
- Poprosiłem moich
zwierzchników abym mógł zostać tutaj na ziemi.
Ruda zaskoczona
wyprostowała się i spojrzała uważnie na wuja, który
przerwał pakowanie rzeczy. Z jednej strony bardzo się cieszyła, że
anioł będzie razem z nimi, bardzo lubiła Castiela. Czuła się
przy nim całkiem inaczej, wiedziała, że nie musi przy nim niczego
udowadniać. On i tak akceptuje ją taką jaka jest naprawdę, bo ją
zna. Ale nie rozumiała jak on, jako anioł miałby funkcjonować
pośród ludzi, skoro nie umie się zachowywać jak normalny
człowiek.
- Musze cię mieć pod
stałym okiem, aby ci się więcej nic nie stało. Jesteś pod moją
ochroną, a zawiodłem.
- To nie twoja wina,
nie mogłeś mi pomóc – uśmiechnęła się delikatnie
dodając brunetowi otuchy.
- Nie mogę cię
uzdrawiać, ale będę cię chronił będąc przy tobie cały czas.
Winchester zadowolony
skinął głową. Na początku nie podobało mu się to, że Cas ma
być Aniołem Stróżem jego bratanicy, ale bez żadnych mocy.
Nawet głupiego zadrapania nie mógł wyleczyć. Zastanawiał
się jak ma być jej ochroniarzem. Ale ten pomysł ochrony tu na
ziemi był rewelacyjny jak dla niego. Oprócz tego mieć anioła
przy polowaniach to jeszcze stała ochrona rudowłosej.
- Czuję się jak na
smyczy – sapnęła Marie.
- Sama zobacz co się
stało ostatnio, prawie zginęłaś. A ten pomysł Casa jest
świetny. - Dean szeroko się uśmiechnął do przyjaciela.
Marie naprawdę by się
cieszyła z tego, że anioł miałby zostać tutaj wśród
nich, ale gdyby to był inny powód. Nie chciała mieć na
karku cały czas kogoś.
- Nie mógł mi
pomóc, bo były blokady na anioły, tak? Teraz też tak może
być. Nic to nie zmieni.
- Zmieni jeśli
Castiel będzie z tobą przez cały czas – spojrzał na dziewczynę
Dean.
- Za rączkę ma mnie
trzymać. Do łazienki też ma ze mną chodzić bym się nie utopiła
myjąc zęby? - przekręciła głowę i unosząc brwi do góry.
- Marie...
- Nie jestem
dzieckiem. Od szóstego roku życia uczysz mnie jak obsługiwać
się bronią, jak polować i jak walczyć. Umiem o siebie zadbać.
- Wiem – „i to
mnie przeraża” chciał powiedzieć, ale tylko westchnął i
ciągnął dalej – Wiem, ale taka ochrona to skarb.
Marie przetarła dłonią
twarz zmęczona, wiedziała, że i tak nie ma nic do powiedzenia, bo
wszystko już było ustalone. Spojrzała w niebieskie oczy, które
intensywnie się w nią wpatrywały. Castiel stał ciągle w jednym
miejscu z opuszczonymi ramionami wzdłuż tułowia. Nie miała
pojęcia jak brunet zdoła wtopić się w tłum i udawać zwykłego,
normalnego, przeciętnego człowieka. Przecież na pierwszy rzut oka
jak się na niego tylko patrzyło, było widać, że jest z nim coś
nie tak.
- Zbieramy się już?
Dean spojrzał na rudą i
skinął głową, uśmiechnął się do siebie wiedząc, że wygrał
tą potyczkę.
- Gdzie jedziecie?
- Do Bobbyego –
złapał torby Winchester i skierował się do wyjścia, by je
zanieść do auta.
- Z tą nogą i tak
nie ma ze mnie żadnego pożytku – sapnęła.
Castiel kiwnął głową
i podszedł do dziewczyny by pomóc jej wstać, chciał ją
wziąć na ręce, aby się nie męczyła nie potrzebnie.
- Dam sobie radę.
Potrzebna mi tylko pomoc doczłapania się do Impali.
Zdezorientowany spojrzał
w jej szmaragdowe oczy, ale po chwili wyciągnął ramię by mogła
się o nie wesprzeć. Nie chciał, aby Marie czuła się przy nim
niekomfortowo kiedy będzie z nimi. Zmienił szybko pozycję i stanął
za nią łapiąc ją delikatnie ale pewnie swoją lewą dłonią w
talii, a prawą za jej również prawą dłoń. Dean otworzył
dziewczynie drzwi na tył samochodu kiedy dotarli w końcu do
Chevroleta, by mogła wygodnie sobie usiąść czy położyć się w
czasie jazdy. Castiel zasiadł na miejscu pasażera, obok Deana i po
chwili wyjechali z pod kamienicy w stronę domu Bobbyego. Przez całą
drogę milczeli słuchając tylko radia. Marie nawet nie wiedziała
kiedy zamknęły jej się oczy i usnęła. Śniło jej się, że idąc
powolnym krokiem przez ciemny korytarz, gdzie nie może znaleźć
wyjścia, spotyka nagle na swojej drodze żółte wielkie oczy.
Za nią jakby wyrastały brudne, z długimi szponami dłonie i łapały
ją by wciągnąć ją dalej w ten ciemny korytarz. Usłyszała krzyk
i obudziła się oddychając ciężko. Był to tylko krzyk kobiety w
radiu. Przetarła dłonią twarz. Gdy spojrzała przed siebie
zauważyła niebieskie oczy wpatrujące się w nią z nutką
niepokoju i troski. Odwróciła głowę szybko w stronę szyby
nie patrząc na bruneta, który również wrócił
do patrzenia przez przednią szybę.
W końcu dojechali do
Singera. Dean wyciągnął rzeczy z bagażnika, a anioł pomógł
dziewczynie wyjść z Impali i wejść do domu. Bobby uśmiechnął
się ciepło widząc Marie.
- Rudzielcu, nie
umiesz nie wpadać w kłopoty?
- Życie byłoby
monotonne bez kłopotów – objęła mocno mężczyznę
witając się z nim.
Bobby przewrócił
oczami i pomógł jej usiąść na kanapie. Odwrócił
się i srogim spojrzeniem wpatrywał się w Castiela.
- Co z ciebie za
anioł, jak nie możesz jej ochronić?! Co ten na górze ma za
plan wobec ciebie i jej?
- Nie mam pojęcia –
odpowiedział z prawdą.
- M. ma być królikiem
doświadczalnym dla boskich zachcianek?
- Mnie też się to
nie podoba – wszedł do domu Winchester.
- Nie wiem co to jest
za plan. I nie wiem jaki ma związek w tym moja pomoc. Nie jestem
również zadowolony z tego, że mój Ojciec zabrał mi
moc, abym mógł pomóc Marie.
Oburzony Castiel
wpatrywał się intensywnie w Bobbyego. Gdyby Singer nie znał
anioła, pewnie dawno by uciekł wzrokiem, albo nie tylko wzrokiem.
Spojrzenie anioła było tak intensywne i przenikliwe, jakby próbował
przeniknąć wgłąb duszy mężczyzny. Cas czuł się okropnie, że
przyjaciele go obwiniali za coś na co nie miał wpływu. Przecież
to nie było tak, że nie chciał jej pomóc, tylko nie mógł.
- Przestańcie to nie
jego wina. Ma takie zadanie, chronić mnie bez używania mocy.
Wielkie mi halo.
Dean przewrócił
oczami i skierował się do kuchni, aby wyciągnąć zimne piwo z
lodówki. Marie przeniosła spojrzenie z Bobbyego na anioła.
- To nie twoja wina,
nie przejmuj się tymi starcami, nie wiedzą co mówią.
- Starcami? - rozłożył
dłonie Bobby.
- Coś źle
powiedziałam? - spojrzała na Singera.
Mężczyzna zaśmiał się
pod nosem i wziął od Deana piwo. Marie połknęła tabletkę
przeciw bólową i poprosiła o kubek kawy. Bobby z
Winchesterem usiedli do stolika i rozmawiali o kolejnej sprawie.
Rudowłosa była cholernie wściekła, że przez tą pieprzoną
kostkę nie pojedzie na polowanie. Nie to, że nie lubiła tutaj
zostawać, ale jednak siedzenie i nic nie robienie nie leżało w jej
naturze.
- Źle wyglądasz –
odezwał się Castiel.
- Nic mi nie jest.
Dean podszedł do dwójki
siedzących na kanapie. Podał jej kubek zalany wrzątkiem.
Uśmiechnęła się w podzięce czując aromat czarnej kawy.
- Wyjeżdżam –
skinął głową na okno, gdzie było widać stojący samochód.
- Castiel pojedzie z
tobą.
Nie podobał jej się
pomysł, aby puszczać samotnie wuja na polowanie. Ona nie mogła
jechać, dopóki nie wyzdrowieje jej noga. Mężczyźni
spojrzeli najpierw na siebie, a potem na Marie, która dmuchała
delikatnie w kubek. Dean zaczął od razu protestować, że przecież
anioł miał się nią opiekować i chronić, a nie jeździć z nim
na wycieczki krajoznawcze.
- Będę tu z Bobbym,
jedynie co mnie tu zabije to nuda. A ty potrzebujesz partnera ,
który będzie ci patrzał na plecy.
Przez dłuższą chwilę
Winchester tylko intensywnie patrzył w zielone oczy i rozmyślał
nad tym. Jego bratanica miała rację, inaczej pracuje się samemu, a
jeszcze inaczej kiedy masz partnera do pomocy. Z kimś jest zawsze
bezpiecznej, że jeśli wpadniesz w jakąś zasadzkę, masz pewność,
że jest ktoś kto cię z tego wyciągnie.
Dean uniósł brwi skinąwszy głową i poklepał przyjaciela
po plecach, odwrócił się i wyszedł z pokoju by
spakować rzeczy.
- Uważaj na niego, Cas.
Ich
spojrzenia się skrzyżowały. Zielone oczy z niebieskimi długo
wpatrywały się w siebie. Po chwili anioł zniknął zostawiając
samą dziewczynę. Znalazł się przy Bobbym by go ostrzec, że ma
się modlić do niego i wezwać, jeśli coś by się działo niepokojącego. Wiedział, że i tak nic nie wskóra z przekonaniem
Marie, aby z nią został, ale wizja samotnego Deana na polowaniach
też nie widziała mu się w ogóle. Dziewczyna obserwowała
wuja jak pakował rzeczy do torby. Był skupiony, dwa razy, a nawet
trzy razy wszystko sprawdzał czy ma wszystko. Przeczesał dłonią
włosy i spojrzał na rudą. Zasalutował jej i wyszedł z domu
kierując się do Impali. Marie spostrzegła, że anioł rozmawiał o
czymś z Bobbym, ale nie słyszała nic z ich wypowiedzi. Gdy
skończyli anioł skierował się do wyjścia, ale zatrzymał się
odwracając się do niej.
- Gdyby coś się działo...
- Pomodlę się.
Brunet
wziął głęboki wdech i zwęził oczy. Zamknął je na krótką
chwilę, skinął głową i wyszedł patrząc na delikatny uśmiech
na twarzy dziewczyny. Odwzajemnił go dopiero gdy wsiadł do
samochodu siadając na miejscu pasażera. Marie pokręciła głową
opadając na poduszki odstawiając kubek już pusty na podłogę.
Czując rozchodzący się jeszcze aromat kawy zastanawiała się czy
Bobby ma w swojej kolekcji jakąś książkę, którą nie
udało jej się jeszcze przeczytać.