Wiem długo mnie nie było, ale chciałam najpierw dodać dobrze zbetowany rozdział niż mieć takie błędy. Więc chciałam podziękować bardzo Johnlocked/Ani <3 jesteś kochana, naprawdę. Gdyby nie Ty to tak bym dodała ten rozdział taki jakim był za pierwszym razem.
Kiedy będzie następny ciężko stwierdzić. Mam od jutra praktyki i w sumie nie mam pojęcia jak one będą wyglądały. W ogóle mam pomysł na małego Destielka AU, ale co z tego wyjdzie nie mam pojęcia.
Zostawcie po sobie ślad. Widzę, że jest dużo wejść, a komentarzy brak. A one strasznie karmią Pana Wena. Pozdrawiam i życzę miłego czytania.
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Ruda
siedziała przed laptopem, zajadając się kanapką i słuchając I
symfonii C-dur Beethovena, gdy Dean wszedł do pokoju. Przewrócił
oczami na dźwięk muzyki klasycznej.
- Znalazłaś
coś?
- Dom jest, a raczej
był, własnością rodziny Blacków. Ostatni potomek zmarł
trzydzieści lat temu.
Odwróciła
laptopa, by pokazać zdjęcie Blacka. Był to młody mężczyzna
około trzydziestki. Długa blond grzywka opadała mu na oczy,
uśmiechał się szeroko, siedząc na schodach kamienicy.
- Martin Black,
ostatni właściciel. Odziedziczył dom w wieku 15 lat, gdy jego
rodzice zginęli w wypadku samochodowym.
- Coś jeszcze?
- Dom był własnością
Blacków od 200 lat. Za parę dni pójdzie pod
licytację, jako że nie ma właściciela miasto może go sprzedać.
A ty czego się dowiedziałeś?
- Ten cały Joseph
został uduszony, chociaż na ciele brak jakichkolwiek śladów.
Ma zerwany kręg szyjny. Pasuje do samobójstwa, tylko że nie
znaleziono go powieszonego.
- Martin
Black został znaleziony w tym samym mieszkaniu co Knick, popełnił
samobójstwo. Powiesił się.
Spojrzeli na siebie
kiwając głowami.
- Gdzie go pochowali?
- Na cmentarzu Plaza
Church.
- Pojadę tam
wieczorem, ty możesz odpocząć.
- Jak chcesz. – wzruszyła ramionami.
Marie
czekała, aż Dean opuści apartament i przed 22 zadzwoniła do
recepcji, przypominając o sobie blondynowi. Po 15 minutach rozległo
się pukanie do drzwi. Dziewczyna poprawiła włosy i otworzyła
drzwi opierając się o nie i spojrzała zalotnie w niebieskie oczy
blondyna. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Mogła przebierać w
chłopakach, gdyż była piękna i inteligentna. Każdy facet oglądał
się za nią. W końcu jej rodzice też byli niczego sobie.
Złapała chłopaka za
koszulę i wciągnęła go do pokoju. Blondyn chciał ją pocałować,
ale Marie zatrzymała palcem wskazującym jego usta. Poprowadziła go
do sypialni. Wiedziała, że jej wuj nie pochwala takiego zachowania,
ale póki była młoda i nie spotkała tego jedynego, czemu nie
miała się zabawić.
Leżała obok blondyna,
który całował jej nagie plecy. Ruda przeczesała dłonią
włosy i zastanawiała się kiedy przestanie robić z siebie taką
ladacznicę. Nie czuła nic do tych mężczyzn, z którymi
spotykała się na jedną noc. Ale nie potrafiła przestać ich
podrywać. Chciała to zakończyć. Chciała normalnie żyć, ale
wiedziała, że nie może była łowczynią. Była dobra w tym co
robi, nawet to lubiła. Patrząc na leżącego obok niej blondyna
zastanawiała się czy dane jej kiedyś będzie porzucić swój
zawód i założyć rodzinę. Chciała tego jak jej ojciec.
Parę lat wstecz nawet prawie tego dokonała. Spojrzała w niebieskie
oczy blondyna, który uśmiechał się do niej czule. Był
przystojny i nie mogła skłamać, że w pewien sposób jej się
podobał, ale co z tego, jeśli będąc z nim niczego nie czuła.
Może przez to, czym się zajmuje, była wypalona od środka. Może
ona nie umie już kochać?
Nagle rozległ się
dzwonek jej komórki.
- Co tam? - odebrała.
- Nie zgadniesz, nie
ma jego kości.
- Żartujesz, to gdzie
one są?
- Poszukaj, może
zostały gdzieś przen...
Rozległ się huk i
przerwało połączenie.
- Dean? Dean!
Wyskoczyła szybko z
łóżka zbierając swoje rzeczy.
- Musisz iść, muszę
jechać.
- O tej godzinie?
- Nieważne, spadaj! -
warknęła.
Blondyn wstał z łózka
i zaczął zbierać z podłogi ubrania. Nawet nie zdążył się
porządnie ubrać, bo rudowłosa wyrzuciła go z apartamentu. Ubrała
się szybko i zabrała ze stolika kluczyki do Impali. Biegiem ruszyła
do samochodu, który stał na parkingu. Dean postanowił
zostawić samochód miał zamiar z powrotem wejść do baru i
wypić parę kolejek. Jadąc na cmentarz zastanawiała się co się
stało. Czy nagle gdzieś pojawił się duch Knicka i zaatakował jej
wuja. Czy coś innego się wydarzyło.
Nawet
nie zdawała sobie sprawy, że zajechała tak szybko na cmentarz.
Wyskoczyła zza kierownicy i otworzyła bagażnik samochodu. Wyjęła
najpotrzebniejsze rzeczy, nie miała pojęcia co może się ukrywać
na cmentarzu. Zabrała broń, nóż i wodę święconą.
Szybkim krokiem skierowała się w miejsce pochówku Blacka.
Znalazła rozkopany grób, ale żadnego śladu
Winchestera.
- Cholera! - zaklęła.
Rozglądała się uważnie
dookoła szukając jakiejś wskazówki co tu się wydarzyło.
Po chwili znalazła drobinki siarki obok pomnika sąsiadującego
grobu. Dopiero teraz zwróciła uwagę na pomnik obok, gdzie
krwią były wymalowane słowa: Chcesz odzyskać wuja przynieś
Miecz Wiary na dach wieżowca. Nie miała pojęcia o jaki Miecz
Wiary się rozchodzi, ale przynajmniej wiedziała gdzie jest Dean.
Pobiegła szybko do auta, aby uzbroić się lepiej i idąc w stronę
najbliższego wieżowca zaczęła się modlić.
- Panie,
przyjmij słowa, które teraz do Ciebie kieruję. Ty, który
mówisz w milczeniu. Proszę Cię, pozwól mi
poznać najgłębszą moją naturę ....
Weszła
ostrożnie do wieżowca. Skierowała się na klatkę schodową. Windą
nie miałaby szans, nie miałaby drogi ucieczki. Gdy otworzyła drzwi
coś ją zaatakowało. Zaczęła walczyć z czarnoskórym
dobrze zbudowanym mężczyzną opętanym przez demona. Mężczyzna
złapał ją dusząc. Marie uderzyła go tyłem głowy odskakując,
gdy rozluźnił uścisk. Łapiąc głębsze oddechy odsunęła się
od niego na parę metrów i podniosła dłoń do góry w
jego kierunku. Zamknęła oczy i skoncentrowała się na egzorcyzmie.
Demon chciał do niej doskoczyć, ale nagle znieruchomiał. Gdy
mężczyzna nie mógł się ruszyć, tylko wił się od jej
słów, podchodziła wolnym krokiem w jego stronę. Położyła
swoją dłoń na jego klatce piersiowej w miejscu, gdzie znajdowało
się serce. Szeptem wypowiadała słowa, które znała na
pamięć tak dobrze, iż obudzona w środku nocy recytowałaby bez
zająknięcia. Po chwili ciemny dym wydobył się z ust mężczyzny.
Nieprzytomny opadł na ziemię. Rudowłosa przetarła rękawem kącik
swoich warg, gdzie delikatnie sączyła się krew. Ruszyła ostrożnie
schodami do góry.
Idąc przed siebie
rozmyślała, ile razy Dean opowiadał jej o tym, jak ratowali tyłek
Castiela lub na odwrót. Nie mogła zrozumieć, jak to jest
możliwe, że przez 20 lat anioł się nie odezwał. Opuścił
swojego przyjaciela, nie mówiąc niczego. Nawet się nie
pożegnał.
Gdy
znalazła się na szczycie, zauważyła klęczącego Winchestera, a
wokół niego czterech mężczyzn. Spojrzała na zakrwawioną
twarz wuja. Ich spojrzenia się skrzyżowały.
- Przyniosłaś to,
czego chcieliśmy?
- Wypuśćcie go.
- Najpierw daj nam
Miecz Wiary. Wiemy, że go masz.
- Po
co on wam?
Mężczyzna o ciemnych
włosach zbliżył się o krok w stronę dziewczyny.
- Po to, aby panować
nad światem żywych i umarłych.
- Puśćcie Deana.
- Najpierw Miecz –
skrzywił się demon.
- Najpierw to ja ci
mogę skopać tyłek. Wymiana. Ja daję wam Miecz ty puszczasz wolno
Deana.
- Mogę obiecać, że
nic wam się nie stanie. Słowo skauta – uniósł dłoń do
góry.
- Jasne – sarknęła
- Obiecaj to na swoją duszę.
Demon zwęził
niebezpiecznie oczy, przyglądając się uważnie rudowłosej.
- W tobie jest coś
dziwnego. Nie zabiłbym cię... Przynajmniej nie od razu.
Dziewczyna
nie rozumiała, o co mu chodzi. Powoli włożyła dłonie do tylnych
kieszeni spodni. Miała tam schowane małe bomby, które
przyczepiały się do ciała jak rzepy. Ostatniego lata z Bobbym
wymyśliła taki gadżet. Wiedziała, że w tym przypadku może sobie
na to pozwolić, gdyż demony opętały całkowicie ludzi i nie było
ich już w środku. Zostały tylko ciała. Nie uratuje ich.
- Daj nam miecz.
- Żebym to ja jeszcze
wiedziała, jak on wygląda.
- Nie drocz się ze
mną! - warknął.
- Weź go sobie. –
Zerknęła na tył swoich pleców.
Dean spojrzał na nią
zdziwiony, nie wiedział, co jego bratanica kombinuje. Przecież nie
mieli tego miecza. Marie blefowała. Rudowłosa uśmiechnęła się
szelmowsko, rozkładając ręce i oddalając się od nich, idąc na
skraj wieżowca.
- Nie – szepnął
Winchester.
Podejrzewał, co ona chce
zrobić, gdy zaczęła kierować się na skraj i wiedział, że może
jej się coś stać.
- Na co czekacie,
chodźcie i go sobie weźcie!
Dwóch z czterech
mężczyzn ruszyło biegiem na rudowłosą. Zaczęła z nimi walczyć.
Dean próbował podnieść się z kolan, ale dość ostro go
poturbowali i nie było to takie proste. Demony nie wiedziały, kiedy
Marie przyczepiała im bomby do ciała. Udało jej się jednego
zrzucić z wieżowca i od razu włączyła detonator. Ciało
rozproszyło się na kawałeczki. Walcząc z następnym nie
zauważyła, że kolejny demon idzie w jej stronę. Odepchnęła
mężczyznę i włączyła detonator. Trzeciego demona udało się
zrzucić Deanowi, zaś czwarty złapał rudą i przystawił jej nóż
do gardła. Dean spoglądał w zielone oczy bratanicy i w ciemne oczy
demona.
- Nawet nie drgnij –
syknął w stronę Winchestera.
Dziewczyna
uważnie spojrzała w oczy wuja. Dobrze wiedziała, co powinna
zrobić. Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się delikatnie do
Deana. Znając dobrze rudą,
Dean od razu wiedział na co wpadła
jego bratanica. On często również wpadał na takie pomysły.
Pokręcił przecząco głową.
- Mam tylko ciebie.
- Masz jeszcze
Bobby’ego – uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Ten stary nie
odróżnia łopaty od szpadla.
Roześmiała się cicho.
Demon szarpnął nią.
- Dosyć! Dawaj miecz.
- Nie jesteś dość
silny, by panować nad światem żywych i umarłych.
- Ja może nie, ale
mój Pan tak.
- Nie mamy go.
- Ale za to wiecie,
gdzie on jest.
- Zostaw Marie, to cię
do niego zaprowadzę. – Dean powoli się do nich przybliżył.
Demon uśmiechnął się
z satysfakcją.
- Nie
ze mną takie numery. Jest moją kartą przetargową.
Rudowłosa spojrzała w
zielone oczy i uśmiechnęła się smutno. Nigdy nie sądziła, że
jej życie tak się potoczy. Ale gdyby mogła cofnąć się w czasie
i wybrać inną drogę, nie zrobiłaby tego. Winchester, oddychając
coraz szybciej, kiwnął głową przecząco. Przecież mają czas,
coś wymyślą, nie z takich tarapatów wychodzili cało.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zamykając oczy, zaczęła się
cicho modlić.
- Pan jest moim
pasterzem, nie brak mi niczego ...
Usłyszała krzyk Deana,
ale to i tak niczego nie zmieniło. Marie wchodząc do wieżowca
wiedziała, że taka ewentualność może się wydarzyć i że się
nie zawaha. Po chwili uderzyła z całych sił łokciem w żebra
demona. Popchnęła go, aby spadł. Ale że mężczyzna trzymał ją
mocno, spadała razem z nim. Kopnęła go, aby odsunąć się i
zdetonowała ładunek, który był na ciele demona. Zamknęła
oczy i czekała na uderzenie o ziemię. Modliła się o szybką
śmierć i aby nie czuła bólu. Poświęciła się, poświęciła
życie by uratować ludzi i co najważniejsze wuja. Mogła ponieść
taką cenę. Odkąd stała się łowcą wiedziała, że kiedyś coś
takiego może się wydarzyć.
Nagle poczuła delikatne
uderzenie. Nie spodziewała się czegoś takiego. Wydawało jej się,
jakby znajdowała się w czyiś ramionach. Może tak właśnie
wyglądało przejście do Nieba. Otworzyła oczy, dookoła niej były
wieżowce, domy i sklepy. Więc nie umarła, albo to było jej Niebo.
Spojrzała na osobę, która ją trzymała, znajdowała się w
ramionach mężczyzny. Spojrzała w jego błękitne oczy i przeniosła
wzrok na rozwichrzone czarne włosy. Miał na sobie garnitur, źle
związany i poluzowany krawat, a na sobie oprócz tego jeszcze
beżowy płaszcz. Uśmiechnęła się szeroko do mężczyzny, dobrze
wiedziała kim on jest, chociaż nigdy go nie spotkała.
- Castiel.
Anioł przekręcił
głowę, wpatrując się w zielone oczy dziewczyny. Słyszał
wielokrotnie, jak się modliła. Dzięki tym modlitwom był wstanie
przetrwać w Czyśćcu, a nie było to takie łatwe, zważywszy na
to, jakie stworzenia oprócz niego tam były. Trafił tam, aby
odpokutować za swoje winy. Swój bunt przeciwko Ojcu, braciom
i siostrom. Miał do wyboru śmierć lub pokutę. Wybrał drugą
opcję. Mógł wyjść dopiero wtedy, kiedy na to by zasłużył.
Z każdym kolejnym spędzonym tam dniem żałował swojej decyzji.
Wszystkie stworzenia, które tam były, od wampirów po
widma, zabijały się nawzajem. Potem ożywały i znów się
zabijały. Ożywienie było bardzo bolesne. Sam doświadczył parę
razy tego uczucia. Nie chciał żadnego stworzenia zabić, w końcu
miał odpokutować swoje winy, a nie sporządzić nowe. Wszystko się
zmieniło, gdy usłyszał pierwszy raz głos małej dziewczynki.
Przez 15 lat to ona utrzymywała go przy życiu w tym okropnym
miejscu.
- Wiedziałam, że się
pojawisz. Masz dobre wyczucie czasu.
Postawił ją na ziemi.
Dziewczyna oparła się o budynek, oddychając ciężko. Rzadko się
jej zdarzało, by tak sobie skoczyć z budynku, tym bardziej z
wieżowca. Nie miała pewności, ale coś podpowiadało jej, że nic
się nie wydarzy i nie umrze. Czuła, że ktoś ją uratuje. Nie
zawiodła się.
Nagle z wieżowca wybiegł
Dean, zasapany, przerażony, ze łzami w oczach spojrzał na
rudowłosą, która na jego widok uśmiechnęła się i zaczęła
biec w jego stronę. Objął ją mocno. Marie wtuliła się w Deana,
bojąc się spojrzeć w zielone oczy.
- Nigdy więcej tego
nie rób.
- Spróbuję –
szepnęła.
Powoli odsunęli się od
siebie. Winchester delikatnie złapał jej twarz w swoje dłonie i
pocałował ją w czubek głowy. Dłonią musnął jej policzek,
ścierając zabłąkaną łzę. Dziewczyna uśmiechnęła się,
pociągając nosem nerwowo. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby
stracił ją dzisiejszego wieczoru. Nie poradziłby sobie bez niej.
Jedną śmierć ciężko przeżył, gdy zmarł jego ojciec
poświęcając swoje życie dla niego. Był mały gdy jego matka
zmarła, ale również ciężko przechodził jej śmierć,
wiele lat później. Gdy stracił Sama, ledwo się podniósł,
a teraz, gdyby miał stracić Marie, wiedział, że załamałby się
bez dwóch zdań. Dean dusił w sobie wiele złości, że
tracił każdego, na kim mu zależało, ale wychował tą dziewczynę
jak najlepiej potrafił i nie mógłby bez niej żyć.
Odwrócił się od
rudowłosej i spojrzał w tak znajome niebieskie oczy. Anioł stał
przed nim, przechylając delikatnie głowę i wpatrując się
intensywnie w Deana. Nie widzieli się 20 lat. Pierzasty nic się nie
zmienił, nadal był w ciele 30-latka średniego wzrostu, dobrze
zbudowanego o czarnych włosach, które wyglądały, jakby
dopiero co się obudził. Nadal był w naczyniu takim, jakim go
pamiętał. I to spojrzenie dziecka. Dean w porównaniu do
anioła delikatnie się postarzał, już trochę siwiejące włosy i
więcej zmarszczek wokół oczu i ust, niż wcześniej miał.
- Witaj, Dean.
- Ty to masz wejście,
stary – uśmiechnął się.
Podszedł do anioła i
objął go, po przyjacielsku klepiąc po plecach. Marie uważnie
obserwowała dwójkę mężczyzn. Cieszyła się, że Castiel
jest cały i zdrowy, i, co najważniejsze, pojawił się w końcu na
Ziemi. Jej wujowi bardzo brakowało przyjaciela. Słyszała jak od
czasu do czasu Dean się modlił. Zawsze, gdy opowiadał jej historie
związane z aniołem, jego oczy świeciły dziwnym blaskiem. Odkąd
Castiel wyciągnął Winchestera z Piekła, łączyła ich więź. Do
końca ani ona, ani Dean nie wiedzieli co to oznacza.
Skierowali
się w trójkę do Impali i pojechali do motelu. Wchodząc do
niego, dziewczyna podeszła do recepcji, a dwójka mężczyzn
ruszyła na drugie piętro. Dean niebezpiecznie zmrużył oczy,
patrząc na bratanicę, dopóki nie zniknął za ścianą
korytarza. Weszli z Castielem do apartamentu. Anioł stał na środku
z opuszczonymi ramionami, przyglądając się wnętrzu. Dean rzucił
torbę na podłogę i usiadł w fotelu chowając twarz w dłoniach.
Castiel obserwował przyjaciela.
- Zmieniłeś się.
- Cas, jestem
człowiekiem, starzeję się. I tak to cud, że jeszcze żyję. Ty
za to wyglądasz, jakbyś wrócił z operacji plastycznej.
Ciemnowłosy zmrużył
oczy, zastanawiając się nad wypowiedzią Deana. Chciał zapytać co
to jest ta operacja plastyczna, i czy to miało jakiś związek ze
sztuką, ale do pokoju weszła Marie. Oparła się o drzwi i stała
krótką chwilę w milczeniu. Po chwili uśmiechnęła się
szeroko i spojrzała w niebieskie oczy anioła.
- Tak
w ogóle miło mi cię poznać, Castiel. Dużo o tobie
słyszałam.
Podeszła do niego i
wyciągnęła dłoń. Brunet przyglądał się jej przez chwilę, aż
w końcu złapał delikatnie ją i potrząsnął. Złapała go
mocniej pociągając w swoją stronę i pocałowała w policzek.
- Dziękuję za
uratowanie życia – szepnęła.
Odwróciła się do
niego i skierowała się w stronę barku. Castiel dłonią dotknął
policzka, gdzie złożyła swój pocałunek dziewczyna.
Przechylił głowę mrużąc oczy. Nie miał pojęcia co powinien
zrobić, czy odwzajemnić się tym samym, czy jednak pozostać tak,
jak jest. Poczuł dziwny dreszcz przeszywający jego ciało, gdy
rudowłosa dotknęła ustami jego policzka. Podejrzewał, że to jego
naczynie tak zareagowało, ale nie mogło, skoro miał nad nim
całkowitą kontrolę. Kiedy był w Czyśćcu, zostało tylko ciało,
a dusza Jimmiego Novaka poszła do Nieba. Odsunął się o krok do
tyłu i zaczął obserwować tapetę w pokoju, nie komentując tego,
co wydarzyło się przed chwilą. Marie miała ochotę roześmiać
się na widok miny anioła. Teraz rozumiała co miał na myśli jej
wuj, opowiadając o Castielu, że zachowywał się czasem jak małe
dziecko.
- Zostawię was,
pewnie chcecie porozmawiać. W końcu nie widzieliście się szmat
czasu.
- Zostań, nie mam
przed tobą żadnych tajemnic. Przynajmniej ja.
Rudowłosa przewróciła
oczami i oparła się o futrynę obok barku, patrząc na anioła.
- Ciekawe, co na to
powie Bobby. Myślisz, że się ucieszy, De?
- Na pewno dobrze to
skomentuje i otworzy whisky.
Marie
zaśmiała się pod nosem i wyciągnęła piwo z lodówki,
która znajdowała się w barku chłodząc napoje. Podała
jedno wujowi, a drugie pierzastemu. Brunet zwęził oczy przyglądając
się butelce. Pił alkohol za czasów buntowniczego
życia.
- Moje ciało to
świątynia.
- A moje to co,
lunapark? - skwitowała dziewczyna.
Dean uśmiechnął się
na to stwierdzenie, kiwając głową rozbawiony miną przyjaciela.
- Gdybym nie znał
Sama powiedziałbym, że ona jest twoją córką.
- Ona to ma imię. –
Otworzyła butelkę.
- Przepraszam, Marie.
Ruda
uśmiechnęła się na widok miny anioła. W jego oczach zauważyła
skruchę i przeprosiny. A jego postawa wskazywała zbitego
psa.
- On tak zawsze?
- To dopiero początek
– kiwnął głową Winchester. – Co się działo z tobą, Cas?
Gdzie byłeś przez te lata?
- Byłem w Czyśću.
- W Czyśću? -
zaciekawiła się Marie.
- Moi bracia schwytali
mnie. Miałem do wyboru śmierć, albo pokutę. Dopiero później
dowiedziałem się, że pokutą jest Czyściec. Zostajesz tam
wysłany na wieczność.
- Trzeba czytać w
umowie napisy małym druczkiem. – Marie spojrzała na Deana.
Castiel usiadł na fotelu
obok przyjaciela i spojrzał na nią.
- Nie dostałem żadnej
umowy, nie podpisywałem niczego.
Marie chciała coś
odpowiedzieć, ale Winchester powstrzymał ją spojrzeniem.
- Zdecydowałem się
na pokutę, bo stanąłem przeciw braciom i siostrom – kontynuował
Castiel.
- Miałeś dobre
intencje – stwierdził Dean.
- Ale jednak odkupiłeś
swoje winy, bo wypuścili cię. Jesteś cały i zdrowy- wskazała
dłonią na anioła.
- To dzięki tobie.
Rudowłosa prawie
zakrztusiła się piwem i zdziwiona spojrzała w niebieskie oczy, a
potem uważnie przeniosła wzrok na wuja.
- Nie rozumiem.
- Modliłaś się do
mnie. Zawsze. Prosiłaś mnie o różne rzeczy. Czasem tylko
rozmawiałaś. Opowiadałaś o sobie, o twoim dniu. Prosiłaś o
lepszy rower, dobry stopień w szkole czy wtedy, kiedy walczyłaś.
Mój Ojciec pozwolił mi na pokutę, co było z Jego strony
wielką łaską. Ale dzięki tobie wyszedłem tak szybko z Czyśćca.
- 20 lat to szybko,
faktycznie – prychnął Dean.
- Pozwolił mi zostać
twoim Aniołem Stróżem – ciągnął dalej, nie zważając
na Winchestera.
- Żartujesz, prawda?
Anioł
zwęził oczy i przechylił głowę w prawo. Dean znów miał
ochotę się roześmiać z tak zapomnianego gestu. Zachowywał
się tak samo, jak przedtem.
- Jestem twoim Aniołem
Stróżem. Rozmawiałaś ze mną od 5 roku życia. Dzięki
tobie zostałem ocalony. Teraz to ja jestem tutaj, by chronić
ciebie.
Dziewczyna
roześmiała się kręcąc głową z niedowierzaniem. Spojrzała
na Deana.
- Zawsze opowiadałeś
mi o Castielu. Mówiłeś mi, że był twoim najlepszym
przyjacielem. Był dla ciebie jak brat. Opowiadałeś mi o każdej
waszej przygodzie. Mówiłeś, że dzięki niemu wyszedłeś z
Piekła. Za każdym razem, gdy wspominałeś o Castielu, miałeś
taki dziwny wyraz twarzy. Miałam wrażenie, że po prostu
opowiadałeś mi bajki na dobranoc. To nie były jakieś tam
modlitwy, tylko rozmowy z wyimaginowanym przyjacielem. Zwykły
monolog.
- Twój
wyimaginowany przyjaciel się pojawił. Patrz, Bogus stoi przed
tobą.
- Bardzo śmieszne.
Castiel zmarszczył brwi
i wstał z fotela.
- Muszę iść,
wzywają mnie.
- Cieszę się, że
nic ci nie jest, Cas. – Dean podszedł do anioła i uściskał go.
Brunet
uśmiechnął się, kiwając głową. Po chwili spojrzał
w oczy dziewczyny i zniknął. Odkąd
ją spotkał, miał dziwne wrażenie co do jej osoby. Jakby posiadała
coś w sobie, ale nie mógł sprecyzować, co to było.
Rudowłosa
wzdrygnęła się, gdy mężczyzna zniknął. Deana wcale to nie
wzruszyło. Odwrócił się do bratanicy.
- Łączy cię teraz
więź z Casem.
- Taka jak ciebie, gdy
wyciągnął cię z Piekła? - Dean kiwnął głową.
- Dobrze, że nie jest
kobietą.
- Marie! - spojrzał w
roześmiane zielone oczy.
Wiedział dobrze, że
jego bratanica często zachowywała się tak jak on w jej wieku. Nie
podobało mu się to za każdym razem, ale nie mógł nic
zrobić, była dorosła.
Uśmiechnęła się,
puszczając oko wujowi, i weszła do swojego pokoju. Dean pokręcił
tylko głową. Po tylu latach nadal zaskakiwało go podobieństwo w
jej zachowaniu. Wychował ją jak córkę, ale wiedział
dobrze, że to córka jego brata Sama. Przetarł dłonią twarz
i usiadł z powrotem na fotelu zastanawiając się co też w
najbliższych dniach jego bratanica jeszcze wymyśli, oprócz
skakania z wieżowca.